Władca Cieni

Perypetie uczuciowe Nefilim

Autor: Aleksandra 'yukiyuki' Cyndler

Władca Cieni
Pani Noc, pierwszy tom nowej serii Cassandry Clare, Mroczne Intrygi, był całkiem udany. Zawierał wszystko to, co kochają fani dotychczasowej twórczości autorki: dramatyczne zmagania wojowników Nefilim ze złowrogimi przeciwnikami w świecie pełnym wampirów, wilkołaków, czarowników i innych nadnaturalnych istot, sensownie wpleciony w fabułę wątek romantyczny, a ponadto kilka nowych, wprowadzających pewien powiew świeżości elementów. Czy Władca Cieni utrzymuje ten poziom?

Czarownik Malcolm Fade, zdrajca Porozumień i morderca odpowiedzialny, między innymi za śmierć rodziców Emmy, został zabity, a jego zwłoki spoczęły w morzu. Odnalezienie ich, a także Czarnej Księgi, która miała posłużyć mu do wskrzeszenia ukochanej Annabel, stały się priorytetem Nocnych Łowców. Jednak ten potężny artefakt przyciąga uwagę także Faerie – zarówno Jasnego, jak i Ciemnego Dworu – którzy snują intrygi, zawierają sojusze i wysyłają sprzymierzeńców, by przejąć Księgę. Z kolei wśród Nocnych Łowców do głosu stopniowo dochodzą opinie ekstremistów domagających się zaostrzenia warunków Zimnego Pokoju, rejestracji wszystkich Podziemnych i monitorowania ich poczynań – pełna kontrola ma rzekomo przysłużyć się większemu bezpieczeństwu. Ta grupa nie cofnie się przed niczym, aby zdobyć władzę, a zdrada Malcolma Fade'a może być przysłowiowym kamieniem, który poruszy lawinę. Nieoczekiwanie instytut w Los Angeles wraz z rodziną Blackthornów po raz kolejny znajdzie się w samym centrum wydarzeń, a młodzi Nocni Łowcy zostaną zmuszeni do szukania sojuszników i tworzenia ryzykownych planów, od których powodzenia może zależeć los wszystkich.

Podobnie jak w przypadku Pani Nocy, tak i Władca Cieni jest pokaźnych rozmiarów tomiszczem liczącym ponad osiemset stron. Niestety, w przeważającej części nic się na nich nie dzieje. Bohaterowie snują się, co i rusz mając jakieś problemy emocjonalne (a to dręczą ich wątpliwości odnośnie wyborów i ich konsekwencji, a to usychają z miłości, a to cierpią, bo ktoś ich zranił, zdradził czy wykorzystał), a ich opisy dominują nad resztą fabuły. Poszukiwania Czarnej Księgi i konsekwencje knowań Malcolma są naprawdę interesujące, podobnie jak przewijający się w tle wątek intryg przedstawicieli Kohorty i ekstremistów oraz przeciwnej im grupy pragnącej złagodzenia restrykcji wobec Faerie, a także pojawiające się wzmianki o dalszych krewnych Marka i jego doświadczeniach w Dzikim Gonie. W warstwie fabularnej, po przekopaniu się przez wszystkie zbędne opisy, historia prezentuje się naprawdę ciekawie, jednakże została ona przygnieciona nadmiarem słów. Władca Cieni byłby świetną powieścią, gdyby skrócić ją przynajmniej o połowę, wówczas nie byłaby takim wyzwaniem dla cierpliwości czytelników poszukujących czegoś więcej niż miłosne uniesienia. A tych jest tutaj aż nazbyt dużo. Cassandra Clare tym razem w pełni popuściła wodze wyobraźni i zaczęła tworzyć już nie tylko pary, ale i trójkąty miłosne, a nawet figury wręcz niemożliwe, wszędzie gdzie popadnie i z udziałem praktycznie wszystkich bohaterów powyżej dziesiątego roku życia. W pewnym momencie można się pogubić, próbując śledzić, kto w kim jest zakochany, a kto z kim się jedynie umawia, który związek jest prawdziwy, udawany, a który dopiero w fazie raczkowania. Iskrzy między wszystkimi, a powieść pęka od opisów miłosnych perturbacji – jeśli ktoś lubi takie książki, podczas lektury będzie zachwycony.

Dużym plusem Pani Noc byli bohaterowie, plastycznie zobrazowani, wiarygodni psychologicznie i angażujący uwagę czytelnika. Autorka nie zawiodła także tym razem, gdyż tam, gdzie było to potrzebne, w sposób spójny z poprzednią częścią rozbudowała charakterystyki postaci, wprowadziła też na scenę kilka nowych osób. Zaginiony Herondale, Kit, wypada pod tym względem najlepiej, bowiem jego konflikt wewnętrzny i ścierające się ze sobą racje – pragnienie wolności, wpojona przez ojca nieufność wobec Nefilim, ale także ciekawość i chęć poznania prawdy o sobie i historii rodziny – zostały przedstawione naprawdę pierwszorzędnie. Nic nie można też zarzucić przedstawieniu młodych Blackthornów, których po prostu trudno nie lubić. Te dzieciaki są naprawdę dalekie od stereotypowego wyobrażenia o Nefilim, nie gardzą zdobyczami techniki i kultury Przyziemnych, mają otwarte umysły i serca, a ponadto mimo wyszkolenia w walce potrafią być wzruszająco dziecinne i bezbronne. Warto tu zaznaczyć, że sceny z Dru, Tyberiusem i Livvy, a także towarzyszącym im od pewnego momentu Kitem, należą do najlepszych w książce – są pełne humoru, nie brak im dynamizmu i polotu. Z kolei najgorzej wypadają te z udziałem młodych Centrurionów. Ich argumenty wydają się płytkie, charakterystyki bardzo niedopracowane i szczątkowe, a wiele dialogów i monologów razi sztucznością. Ci bohaterowie sprawiają wrażenie bardziej nośników określonej idei niż prawdziwych postaci, co razi.

Władca Cieni jest jedną z najsłabszych książek Cassandry Clare. Autorka zapomniała o właściwym wyważeniu proporcji między akcją i opisami, a także namnożyła niemożliwą liczbę wątków romantycznych, przez co komplikacje uczuciowe bohaterów zdominowały cała fabułę. Biorąc pod uwagę, że przy tworzeniu tej powieści wspomagały Clare te same pisarki, które współtworzyły z nią tomy opowiadań (co da się wywnioskować z zamieszczonych na końcu podziękowań), można się zastanawiać jaka część Władcy Cieni to dzieło głównej pomysłodawczyni serii, a ile to wytwór jej przyjaciółek. Można mieć tylko nadzieję, że tom trzeci serii będzie się prezentował lepiej.