Rego zaciskał mocniej szczęki za każdym razem, gdy mechaniczne kończyny kosiarza natrafiały na nierówność i korygowały krok. Niegdyś te goliaty były samobieżnymi jednostkami wsparcia, jednak nowsze modele pozwalały na to, by pilot przejął nad nimi kontrolę. Wtedy jednak kosiarz funkcjonował bardziej na zasadzie mobilnego gniazda CKM lub wyrzutni rakiet niż pełnoprawnej machiny bojowej, jakimi były cięższe modele goliatów. Co więcej – pilot był narażony na ogień nieprzyjaciela, jego stanowisko pozostawało bowiem odsłonięte od strony burt i tyłu maszyny. Coś za coś. W zamian „dosiąść” kosiarza mógł niemal każdy piechur, bez jakiegokolwiek doświadczenia w pilotowaniu goliatów, a jedynie po krótkim przeszkoleniu.
Rego twórczo rozwinął więc pomysły konstruktorów. Kosiarze w jego oddziale miały za zadanie szybkie zajęcie wysuniętych pozycji i obronę ich do chwili, aż dotrą na miejsce cięższe maszyny. Teraz goliaty kluczyły między drzewami, krocząc na szpicy.
Dowódca odwrócił się – nieco za nimi między pniami sunęły pojazdy opancerzone, kobry. Ich kadłuby pokrywała brudna zieleń tropikalnego kamuflażu. Silniki antygrawitacyjne przygniatały do ziemi zarośla i trawę, nad którymi przemykały maszyny. Wybranie ich do tej misji było dobrą decyzją – pojazdy kołowe ugrzęzłyby na rozmokniętych drogach, tymczasem kobry po prostu sunęły ponad powierzchnią gruntu.
I trzepot wirników śmigłowców wysoko ponad koronami drzew.
Rego sprawdził pozycje swoich ludzi na mapie taktycznej – żołnierze postępowali za nim w formacji przypominającej grot włóczni. Rejestrowali to samo, co on, sprzężeni w obiegu danych – sytuacja z faweli nie miała prawa się powtórzyć. Przed misją technicy dwoili się i troili nad ustawianiem twardych zabezpieczeń, mających zminimalizować szanse włamania. Minusem była tu spowolniona analiza danych z pola bitwy. Kompania miała jednak jedynie zamknąć okrążenie wokół starej bazy i wziąć jedną kobietę żywcem. Jedną. Tylko tyle.
Dowódca rozejrzał się, by sprawdzić, czy mapa właściwie odzwierciedla pozycje pozostałych – dostrzegał między pniami i zaroślami kanciaste sylwetki goliatów i częściowo widocznych za nimi żołnierzy. Głowy w bojowych hełmach, zaawansowane maski taktyczne z rozbudowanym systemem skanerów, przypominające kształtem łby kotów. Ledwie widoczne, okrągłe, szkarłatne naszywki na ramionach. Jego ludzie. Czerwona Kompania.
Znów popatrzył przed siebie. Baza majaczyła w oddali, szarawa, kanciasta, przysadzista niczym śpiące zwierzę. Nic więcej zobaczyć nie zdołał.
Pociski kalibru dwudziestu milimetrów wbiły się we front jego goliata. Rego poczuł siłę uderzenia rezonującą z rozrywanej blachy, podzespołów szarpanych kulami. Mechaniczne cielsko zatrzymało je zaledwie centymetry przed piersią żołnierza – machina zrobiła jeszcze dwa chaotyczne kroki, po czym zwaliła się na lewy bok. Zainstalowany z prawej strony kosiarza minigun nawet nie zdążył obrać celu i czarne oczy obrotowego działka gapiły się martwo w niebo.
– Kurwa! – zaklął Rego, zdając sobie sprawę, że żyje. Do jego uszu doszedł nieprzyjemny świst i suchy huk gdzieś z oddali. To zautomatyzowane wieżyczki wokół bazy otworzyły ogień! Puławska była sprytniejsza, niż mu się zdawało. – Wszyscy z maszyn! – wrzasnął. – Kobry przełamują strefę ostrzału!
Wizg silników antygrawitacyjnych niemal go ogłuszył, gdy pierwsze jednostki pancerne przefrunęły blisko miejsca, w którym leżał. Właśnie – leżał. „Rego, rusz dupę, zanim ktoś cię tak zobaczy!”
Tymczasem piechota opuszczała machiny, łapiąc za broń. Rozbudowane o ciężki granatnik karabiny LYL rozkładały się w rękach żołnierzy. Dowódca wstał na kolana, przyczaił się za kosiarzem.
– Piechota w tyralierę! Kerę Puławską bierzemy żywcem! Reszta do eliminacji!
Kobry znalazły się w polu ostrzału wieżyczek – pociski krzesały iskry na pancerzach, ale nie były w stanie zaszkodzić pojazdom. Lufy dział strumieniowych wysunęły się nad kadłuby i pancerne machiny odpowiedziały ogniem. Powietrze po każdej salwie wypełniał ogłuszający wizg.
* * *
Dwa działka eksplodowały, gdy wiązki skupionych cząsteczek wypaliły z dżungli i trafiły w automaty. Ogień, dym i gruz wystrzeliły na wszystkie strony. Kera obserwowała las, starając się zachować zimną krew, wyłączyć z chaosu.
Ogień z wieżyczek zaskoczył prujących naprzód ludzi korporacji. Spodziewali się łatwej zdobyczy, natrafili na opór. Mimo to mieli miażdżącą przewagę. Każdy dowódca na miejscu Puławskiej wywiesiłby białą flagę – rzecz w tym, że takiej opcji dziś nie było.
– Alo, widzisz ich?
– Widzę i oznaczam.
Na siatkówce Kery pojawiły się w kilku miejscach czerwone punkty – Alo sprzęgła się z jej skanerem, oznaczając widocznych między zaroślami żołnierzy i cięższe cele – pancerne pojazdy bojowe klasy Kobra. Udział tych jednostek w walce dawał nieprzyjacielowi przewagę. Z drugiej strony jednak były to maszyny przeznaczone do operacji na terenach równinnych, z dużą widocznością. W dżungli mogły działać skutecznie tylko jako mobilne baterie ogniowe.
A baza była jakby budowana z myślą o wytrzymaniu oblężenia. Niskie, przysadziste budowle skonstruowano tak, by ich cielska zdołały wytrzymać nawet zmasowany ostrzał artyleryjski. Problem w tym, że Kera nie miała za bardzo czym odpowiedzieć. Wróg z pewnością pod osłoną swoich dział przeprowadzi uderzenie piechoty – żołnierze przeprawią się przez rzekę i zajmą placówkę. Puławska musiała wymyślić jakiś przeciwśrodek. A więc szachy.
– Alo, twoja zdolność znikania nigdzie się nie wybrała?
– Nie. A mam zniknąć?
– Tak. I pojawić się po ich stronie rzeki.
Nim Kera dokończyła rozkaz, zielony znacznik zniknął z jej mapy taktycznej. Kobieta faktycznie zniknęła! Całkowicie – także dla systemów.
Teraz Puławska musiała zająć czymś piechurów skrytych między pniami drzew. Zmieniła pozycję, przeczołgała się na jedną z platform oddalonych od wieżyczek i wprowadziła kilka dodatkowych danych do systemu celowniczego okularów i karabinu. Obrała pierwszy cel – żołnierza z kanciastą maską, przypominającą łeb kota, wychylającego się zza pnia.
Kera delikatnie pociągnęła za spust. Pocisk pomknął w sam środek klatki piersiowej żołnierza.