Wieszać każdy może

Autor: Maciek 'starlift' Dzierżek

Wieszać każdy może
Jakub Wędrowycz kopnął pieniek. Nogi gminnego sekretarza PPR rozpaczliwie zamajtały w powietrzu. Ze zduszonego stryczkiem gardła dobiegł ostatni charkot. – Kurde! – Jakub splunął z obrzydzeniem pod stopy powieszonego. – Jednego chwasta mniej. – Komunistów jest po prostu za dużo – zauważył Semen. – Wszystkich nie zabijesz. – Ale przynajmniej niektórych. – Jego przyjaciel przerzucił nowy stryczek przez belkę cegielni i ze stosu skrępowanych jak balerony pachołków nowej władzy wyciągnął kolejnego. – Nikomu niepotrzebni tacy "towarzysze". – Wydął z pogardą wargi. – Wyklęty powstań ludu... – zaintonował komunista, strzelając na boki przerażonym wzrokiem, ale Semen zręcznie zrobił mu tracheotomię bagnetem i śpiew umilkł. – A tego za co? – Wędrowycz popatrzył pytająco na Józefa Paczenkę. – Konfident z KPZU – Paczenko sprawdził na otrzymanej od dowódcy liście. Kolejne ciało zatrzepotało na lince jak ryba złapana na wędkę i znieruchomiało. – Zaraz nam sznura zabraknie – sarkał Semen. – Może tych pozostałych dorżnę szabelką? – Zdrajców się wiesza. – Ale w Biblii napisano: "Zło dobrem zwyciężaj", a żelazo jest dobre – zaoponował kozak. – Dobry sznur też jest przecież dobry – Jakub nie zrozumiał. – Jak nie starczy linek, to weźmiemy z odzysku – zaproponował Józef, licząc wzrokiem powieszonych już klientów. – Odczepi się tych pierwszych albo jak... Dawaj ostatnich i zwijamy się. Po chwili wszyscy komuniści skonali na zaimprowizowanej szubienicy. Jakub wyciągnął puszkę z farbą i pędzel, a potem na ubraniu każdego wisielca wymalował wielką czarną swastykę. – Jak ich znajdą, to na Szkopów będzie – powiedział z zadowoleniem. – Ruscy nalepili plakaty, że się po lasach Niemiaszki ukrywają, a to znaczy, że sami w to wierzą... I proszę, jakie wspaniałe potwierdzenie ich teorii... I wszyscy trzej zarechotali wesoło. Jürgen nakazał obejść wieś dużym łukiem. Jak dotąd przeszli może z osiem kilometrów. Na razie wszystko szło jak z płatka. – Tu jest stara cegielnia – szepnął. – Zrobimy przy niej krótki postój. I napijemy się może wody, powinna tam być pompa. Dobiegli cichcem do ściany. Dowódca wyjrzał zza węgła. Strzał huknął ponuro i niedawny włodarz okolicy bez słowa osunął się w błoto. Pozostali chcieli rzucić się do ucieczki, ale już było za późno. Trzej uzbrojeni w karabiny tubylcy wychynęli z mroku. Niemcy z wahaniem podnieśli ręce do góry. – Wieszamy czy rozstrzeliwujemy? – zapytał Józef. – Oj, co ty jesteś taki w gorącej wodzie kąpany? – obruszył się Jakub. – Toż to przecież jeszcze dzieciaki... – Znam ja takie dzieciaki – burknął jego przyjaciel. Jeńcy chyba poczuli groźbę w jego głosie, bo zatrzęśli się jak osiki. – A byłoby ci przyjemnie, jakby tak twojego syna partyzanci wieszali? – ofuknął go Wędrowycz. – Coście za jedni? – Semen zapytał ich po niemiecku. – Studenci z Monachium – wyjaśnił Hans. – Wysłali nas na front. My nie z własnej woli. Nienawidzimy Hitlera. – Hitler kaputt! – wrzasnął Freder. – No i sam widzisz – Jakub zwrócił się do przyjaciela. – Za co niby mamy ich zabijać? Dziwny, cyniczny błysk w jego oku uspokoił i kozaka, i Józefa. – No może rzeczywiście, młode toto i chce żyć... Głupio byłoby ich tak zarżnąć. Untersturmführer... – tu kopnął trupa, aż się klejnoty z kieszeni posypały – to co innego, zasłużył, ale oni? – Wpadliście tu jak śliwka w gówno – powiedział Wędrowycz do schwytanych. – Waszych odrzucili już o dobre sto kilometrów. Nie przedrzecie się. Poza tym, jakbyście nawet się do nich przemknęli, to co? Znowu was poślą pod kule Sowietów. Semen przetłumaczył im słowa kolegi na niemiecki. – Nie chcemy na front – jęknął Freder. – Może wydacie nas bolszewikom? Pójdziemy sobie grzecznie do niewoli. A jak się wojna skończy, wrócimy do domów. – Ruscy wszystkich jeńców wysyłają na Sybir – wyjaśnił Semen. – A stamtąd nikt nie wraca. Tu też zostać nie możecie, ludność okoliczna Szkopów coś nie lubi. Wbiliby was na pale albo poćwiartowali piłami... – Spojrzał na Jakuba. – Jest jedna metoda – westchnął Wędrowycz. – Ale cholernie trudna i skomplikowana. Możemy was przerzucić do domu. Do Monachium. Będziecie się tylko musieli ukrywać, żeby was znowu nie wysłali na front albo nie rozstrzelali za dezercję. – Ale jak? – zdumiał się Klaus. – Samolotem? – Zamienimy was w wilki – wyjaśnił Jakub. – No, konkretnie: w wilkołaki. Pod postacią zwierząt bez trudu zdołacie przemknąć się na Zachód. – Wilkołaki? – Freder wytrzeszczył oczy. – To przecież niemożliwe... Jakub pozwolił, by odrobina mocy błysnęła w jego źrenicach. Niemcy o nic już nie pytali. – Wilkami będziecie tylko nocą – kontynuował wyjaśnienia. – I tylko przez kilka dni, gdy księżyc jest w pełni albo prawie w pełni. Musicie przeczekiwać gdzieś dnie, a wędrować nocami. Przez pięć, sześć dni zdołacie przebyć ze trzysta kilometrów. – Najlepiej pod postacią zwierząt wskoczcie do pociągu jadącego na zachód – doradził Józef. – To szybciej będziecie w Rzeszy. To jak, chcecie? – Nie zdejmował ani na chwilę palca ze spustu. – Zgadzamy się – podjął decyzję Hans. – Czy taka przemiana jest trudna? – Trochę nieprzyjemna i trochę boli – powiedział Wędrowycz. – Ale da się wytrzymać. Chodźcie z nami. Dochodziła północ, gdy dotarli na Stary Majdan. Na szczęście nikt z sąsiadów ich nie widział. Z lodowni Jakub wydobył nogę sarny. Obdarł ją ze skóry i poszatkował drobno. Trzej hitlerowcy czekali w pokoju. Siedzieli na ławie, obserwując go z ponurymi minami. Może nie do końca uwierzyli, ale i tak nie mieli innego wyjścia. Józef stał oparty o framugę drzwi, sten wiszący na konopnym sznurze połyskiwał groźnie. "Pal diabli – pomyślał Hans – nawet jak nas zaraz zastrzelą, to posiedzimy chociaż w cieple i coś przekąsimy..." Wędrowycz nalał bimbru do musztardówek i gestem zaprosił byłych okupantów do stołu. Niemcy jedli surowiznę z obrzydzeniem, ale samogon ułatwił przełknięcie. Nim skończyli, wzeszedł księżyc. Wyszli do sadu. Jakub wyjął z cholewy buta bagnet. – To, niestety, konieczne – wyjaśnił, choć i tak nic nie zrozumieli. Każdemu z nich przeciął ubranie pod lewą pachą, a potem naciął głęboko skórę. Nie poczuli bólu. – Przemiana już się prawie dokonała – oznajmił Semen. Niemcy popatrzyli po sobie zaskoczeni. Z głębokich ran nie pociekła nawet kropla krwi. – Teraz musicie chwilę poczekać – mruknął Wędrowycz, chowając nóż. – I pamiętajcie, wracajcie prosto do domu. – Popatrzył im w oczy przenikliwym, hipnotyzującym wzrokiem. – Do Monachium, nie zatrzymujcie się po drodze... Pierwszego dopadło Klausa. Zadygotał, coś trzasnęło, a potem chłopaka przez dziurę pod pachą przewróciło na nice. Jęknął tylko głucho i już był wilkiem. Teraz dopiero uwierzyli do końca. – Z powrotem też będzie tak samo, tylko w drugą stronę? – zaciekawił się Freder. – Dokładnie, tylko ubrania będziecie mieć straszliwie wymięte, bo w środku wilka jest ciasno. – Niemiec nie mógł ocenić, czy Semen kpi sobie, czy tylko informuje. Po chwili w Jakubowym ogrodzie siedziały dwa wielkie basiory i jeden mniejszy wilczek – roczniak. – Do Monachium w tamtą stronę – Józef wskazał im drogę. – Powodzenia, chłopaki. Zwierzęta zawyły do księżyca i pobiegły. Trzej partyzanci wrócili do chałupy. Jakub rozdał amulety. – Noście je na szyi – pouczył. – W razie gdyby jednak wrócili... Hipnoza czasem bywa trochę zawodna. A mogą być naprawdę wkurzeni. – Też byś był wkurzony, gdybyś się zorientował, że możesz podjeść do syta tylko raz na miesiąc i tylko ludzinę... – burknął Semen. – Ale, swoją drogą, pomysł przedni – pochwalił. – Zanim ich upolują, rozszarpią więcej Szwabów, niż oddział Wypruwacza rozwalił przez całą wojnę. – Potraktujmy to jako nasz wkład w zwycięstwo – powiedział poważnie Wędrowycz i wyciągnął z piwniczki nową flaszkę samogonu.