Widmopis

"Atlas chmur", wersja beta

Autor: Dawid 'Fenris' Wiktorski

Widmopis
Zapewne gdyby nie ekranizacja Atlasu chmur, David Mitchell nadal byłby twórcą w Polsce niemal nieznanym. Doczekaliśmy się za to w końcu wznowienia jego literackiego debiutu, czyli Widmopisu. Dla autora była to chyba jednak niedźwiedzia przysługa, przynajmniej w pewnym stopniu.

Powieść składa się z dziewięciu rozdziałów (formalnie jest ich dziesięć, ale rola ostatniego wyjaśni się bardzo szybko po zakończeniu lektury Widmopisu). Co ważne, budowa całej opowieści sprawia, że Widmopis może być traktowany zarówno jak powieść, jak i zbiór opowiadań – każdy rozdział tworzy samodzielną, niemalże hermetyczną historię. Podobnie jak w późniejszym w bibliografii twórcy Atlasie chmur, czytelnicy otrzymali tak naprawdę kilka książek złożonych w jedną całość.

Wielu interesujących narratorów, rozmaite style opowiadania, żonglerka gatunkami literackimi, osadzanie akcji w najróżniejszych miejscach na całym globie – to krótka definicja tego, co czeka na czytelników w Widmopisie. Na różnorodność zdecydowanie nie będzie można narzekać: w czasie lektury odwiedzimy kraje takie, jak Irlandia, Japonia, Chiny czy Mongolia, a każdy z nich pieczołowicie odwzorowany wraz z jego kulturą, obyczajami i mentalnością mieszkańców. Do tego dochodzi jeszcze cała gama bohaterów, z którymi się zetkniemy – będą to postaci tak diametralnie od siebie różne, jak radiowy DJ i zamachowiec czy nawet kobieta specjalizująca się w kradzieży obrazów. Ten kulturowo-społeczny tygiel jest zdecydowanie jednym z najbardziej widocznych atutów książki Mitchella.

Czytelnicy Atlasu chmur pamiętają zapewne, że wszystkie historie splatały się z sobą w niemal niezauważalny sposób, mimo że rozgrywały się w różnych czasach. Jest to swego rodzaju scheda właśnie po Widmopisie. Z tą różnicą, że historie zawarte w tym drugim, rozgrywają się niemal równolegle, a każda z nich obfituje w specyficzny rodzaj lęku przed nieuniknionym zagrożeniem nieznanej natury. Dziewięć rozdziałów łączy się w całość w dość skomplikowany sposób, by tym samym dotrzeć do krótkiego, lecz bezpardonowego finału, niczym kody w utworze muzycznym. Odkrywanie tych powiązań to całkiem niezła zabawa.

Nie wszystko jednak złoto, co się świeci – charakterystyczną cechą prozy Mitchella jest wymagająca, niekiedy wręcz irytująca warstwa językowa. Niestety, Widmopis bardzo wyraźnie pokazuje początki jego literackiej kariery – lektura tekstu czasami bywa prawdziwą mordęgą, a niektóre fragmenty znajdują się niebezpiecznie blisko granicy oddzielającej sztukę od bełkotu. Co prawda nie jest to reguła, ale niesmak pozostaje.

Widmopis nie jest powieścią dla tych, którzy nie chcą analizować każdej kropki nad i, by znaleźć tam najmniejsze, ukryte przez twórcę przesłanie czy powiązanie z innym fragmentem książki. Mimo wyraźnego podzielenia całości na dziewięć w dużym stopniu odrębnych części, nadal wymagane jest spojrzenie na wszystkie rozdziały jako integralne dzieło, a także przebrnięcie przez sporo dość męczących fragmentów. Z jednej strony zatem dostaliśmy wczesną wersję Atlasu chmur, co dla fanów tego ostatniego będzie nie lada gratką, z drugiej jednak nie sposób nie odnieść wrażenia, że Widmopis to fantastyka odrobinę przekombinowana.