» Artykuły » Inne artykuły » W pogoni za proroctwem - fragment

W pogoni za proroctwem - fragment


wersja do druku

W pogoni za proroctwem - fragment


Rozdział 1: Akolitka


Rachel... pomocy... Rachel, błagam!
Rachel obudziła się, zaciskając palce na przykryciu. Usiadła na miękkim materacu. Cienie spowijały jej sypialnię. Nie poznawała telepatycznego głosu, który rozległ się w jej głowie. Nie należał ani do Corinne, ani do Ulani, która niedawno nauczyła się przekazywać proste myśli na małą odległość.
Kim jesteś? – Rachel przesłała pytanie, wkładając w to całą wolę.
Rachel! Nie wytrzymam już zbyt długo... Przyjdź... Pośpiesz się, proszę!
Mimo naglącego tonu mentalny krzyk słabł. Rachel pracowała z kilkoma akolitkami nad rozmową w milczeniu, ale jak na razie udało się to tylko Ulani. Czy to możliwe, że w przypływie desperacji jedna z dziewcząt odblokowała tę zdolność? Rachel spała w części świątyni wydzielonej dla akolitek. Wszystkie znajdowały się względnie blisko. Kto jeszcze w Mianamon potrafił skontaktować się z nią w taki sposób?
Nie licząc słów w jej umyśle, noc była cicha. Do pokoju nie dobiegał żaden dźwięk. Nie zaatakowano Mianamon. Na czym więc polegał problem?
Kto to? Co się stało?
Słowa nadeszły słabe, mentalny odpowiednik szeptu.
Kalia. Jestem w pokoju ćwiczeń. Spróbowałam silnego rozkazu. Zawiodłam. Wszystko mnie boli... Nie mów innym... Pomóż mi, proszę.
Kalia. Rachel trenowała z akolitkami od wielu miesięcy. Większość posiadała zaledwie krztynę talentu w stosowaniu języka edomickiego. Żadna nie miała naturalnych zdolności takich jak Rachel, ale Kalia wśród nich była najbardziej obiecująca. Rachel nie raz próbowała nauczyć ją mówić w milczeniu.
Trzymaj się. Już idę.
Wypowiadając edomickie słowo, Rachel zapaliła świecę koło łóżka, a potem wstała i narzuciła szatę akolitki. Kalia musiała zakraść się do pokoju ćwiczeń nocą z myślą o dodatkowym treningu. Pewnie spróbowała czegoś zbyt ambitnego i straciła panowanie nad rozkazem. Rachel wiedziała z własnego doświadczenia, jak osłabiające bywają konsekwencje edomickiego polecenia, które zawiodło.
Jeżeli Kalia nadal miała dość sił, żeby wezwać ją mentalnie, to pewnie nie była śmiertelnie ranna. Co nie znaczyło, że nie czuła się tak, jakby umierała.
Rachel wypowiedziała kolejny rozkaz i zapaliła glinianą lampkę. Podniosła ją, otworzyła drzwi i wyszła na korytarz.
Ciemność czekała po obu stronach poza światełkiem jej lampki. Rachel nie przywykła do wędrowania po Świątyni Mianamon o tak późnej porze. Ona i jej przyjaciele spędzili tu całą zimę, ale nigdy nie przemierzała kamiennych korytarzy w ciemności i samotnie. Znajome przejścia wydawały się złowieszcze.
Kalia, jesteś tam jeszcze?
Nie otrzymała odpowiedzi. Akolitka mogła stracić przytomność. Albo zwyczajnie nie miała dość energii, by wysłać kolejną wiadomość.
Rachel minęła kilkoro drzwi. Nie było za nimi słychać żadnego ruchu. Żadne światło nie sączyło się przez szpary. Wyszła zza zakrętu i dotarła do schodów, które prowadziły na dół do pokoju ćwiczeń. Poza kręgiem światła z jej lampki rozciągał się tylko mrok. Rachel wiedziała, że poza częścią świątyni zarezerwowaną dla akolitek znalazłaby ludzkich strażników, którzy strzegli ich prywatności o każdej porze dnia i nocy. Wiedziała także, gdzie szukać Jasona, Drake’a i innych towarzyszy. Mogła też wezwać myślami Gallorana lub Corinne.
Jednakże bolesne doświadczenia związane z nieudanym rozkazem najlepiej zachować w sekrecie. Kalia nie ucieszyłaby się, gdyby inni zobaczyli ją ranną, osłabioną. Rachel wyprostowała się i zaczęła schodzić po stopniach. Doszła do końca schodów i ruszyła szerokim korytarzem.
Ciemność cofała się przed nią, aż Rachel dotarła do drzwi prowadzących do głównej sali ćwiczeń. Były lekko uchylone. Rachel szturchnęła je i weszła do środka.
– Kalia?
W odpowiedzi usłyszała edomicki rozkaz. Nakazano jej znieruchomieć. Wykonała polecenie.
Rachel znała ten rozkaz! Akolitki Mianamon ćwiczyły dziedzinę języka edomickiego, która pozwalała im wydawać polecenia ludziom. Kiedy Rachel zjawiła się w Mianamon, wiedziała, jak posługiwać się edomickim, by skłonić niektóre zwierzęta do spełniania pewnych poleceń, ale nigdy nie podejrzewała, że mogłaby posłużyć się podobną metodą wobec ludzi.
Rozkazywanie materii nieożywionej w języku edomickim było proste – cała materia i energia rozumiały ten język. Wystarczyło zwyczajnie poprzeć odpowiednie słowa stosowną ilością skupionej woli, żeby narzucić posłuszeństwo. Jeśli adept spróbuje uzyskać zbyt wiele, może mu się nie powieść i wtedy musi stawić czoło skutkom niepowodzenia – obrażeniom fizycznym i urazom psychicznym.
Ze zwierzętami było trudniej. Edomicki nie najlepiej działał na żywe istoty. Zamiast zmuszać zwierzęta, trzeba było sugerować, a one mogły wziąć pod uwagę sugestię lub ją zlekceważyć. Poproś zbyt delikatnie, a zwierzę zignoruje polecenie. Naciskaj za mocno, a zaryzykujesz, że przyjdzie ci ponieść konsekwencje nieudanego rozkazu.
Z ludźmi sprawa komplikowała się jeszcze bardziej. Nie można było naprawdę wykorzystać edomickiego przeciw umysłowi. Nie można było podsunąć mu złożonej idei. To było bardziej jak przemawianie do kręgosłupa, sugerowanie odruchowej reakcji, której umysł przeciwstawi się już po fakcie. Rachel znała z grubsza pięćdziesiąt sugestii, które mogły zadziałać na człowieka, a większość z nich była na poziomie komend wydawanych psom: „zostań, padnij, odwróć się, skacz”. Wiedziała, że w trudnej chwili zdolność, która sprawi, że wróg na chwilę znieruchomieje albo padnie na ziemię, może się okazać bardzo użyteczna.
Ćwiczyła te umiejętności od miesięcy. Inne akolitki nie dorównywały jej pod względem biegłości. Na przykład, większość dziewcząt nie potrafiła wymusić na Ulani żadnej formy posłuszeństwa, ale Rachel mogła ją zamrozić jednym słowem. I na odwrót – nawet najbardziej uzdolnione akolitki nie mogły sprawić, żeby Rachel choćby drgnęła.
Tyle że teraz nie mogła się ruszyć!
Rozkaz wypowiedziano z mocą i biegłością. Zamroził ją jak żadna komenda od pierwszego dnia ćwiczeń. Czyżby z powodu strachu przestała się pilnować? Pewnie, że była przestraszona, ale przeciwstawiła się nakazowi w sposób, jaki wiele razy ćwiczyła. To po prostu nie zadziałało.
Rachel usłyszała, że wypowiedziano kolejny rozkaz. Szpikulec z czarnego metalu pomknął ku jej piersi, połyskując w świetle jej lampki.
Rachel nadal nie mogła się ruszyć. Zamiast tego przemówiła w myślach. Bardzo intensywnie ćwiczyła przesuwanie przedmiotów. Na jej telepatyczny rozkaz szpikulec zamarł. Zatrzymał się w odległości zaledwie stopy od jej piersi, drżąc w po­wietrzu.
Kolejne słowa rozległy się w cieniach poza kręgiem światła lampy. Silna wola walczyła z wolą Rachel, przesuwając cal po calu szpikulec ku niej. Rachel odzyskała panowanie nad ciałem, ale nie chciała chwalić się tym faktem przed wrogiem. Zamiast tego zepchnęła szpikulec w dół i odsunęła go od siebie. Kiedy przełamała wolę przeciwnika, szpikulec poleciał ku ścianie.
Rachel znała położenie rozlicznych pochodni, kaganków i lamp w pokoju. Jednym słowem, rozpaliła kilka naraz. Światło zdemaskowało Kalię, która rzuciła się do niej z nożem w jednej ręce i długą igłą w drugiej.
Rachel rozkazała jej paść na podłogę. Akolitka posłuchała, gubiąc nóż. Próbowała znowu zmusić Rachel, żeby zamarła w bezruchu. Doskonale wypowiedziany rozkaz działał tylko ułamek sekundy, bo tym razem Rachel była przygotowana i natychmiast odzyskała panowanie nad sobą. Odpowiedziała, unieruchamiając rozkazem Kalię.
– Co ty wyprawiasz? – warknęła Rachel.
Kalia pozostała nieruchoma zaledwie sekundę. Przeturlała się w bok i uniosła twarz; z kącika ust płynęła jej czerwona ślina. Rachel zdała sobie sprawę, że kiedy Kalia straciła panowanie nad szpikulcem, porażka ją poraniła.
Kalia warknęła, wykrzykując rozkaz, i nóż śmignął ku Rachel. Uskakując w bok, Rachel przejęła panowanie nad ostrzem i przyłożyła je do gardła akolitki. Utrzymanie go tam wymagało ogromnej kontroli, ale Rachel ćwiczyła manipulowanie przedmiotami bardziej sumiennie niż jakiekolwiek inne edomickie frazy.
– Dlaczego? – spytała zadyszana.
Kalia splunęła krwią. Pot zlał jej twarz. W dzikich oczach malowały się panika i gniew. Należała do młodszych akolitek. Chociaż wyglądała, jakby miała dwadzieścia lat, tak naprawdę dobiegała pięćdziesiątki. Akolitki rutynowo ćwiczyły edomicką medytację, żeby spowolnić proces starzenia.
– Dlaczego? – powtórzyła Rachel.
Kalia wypowiedziała rozkaz, próbując przejąć kontrolę nad nożem, ale Rachel przeciwstawiła się z wielką mocą i wysiłki Kalii poszły na nic, zmiażdżone większą wolą. Rachel odsunęła nieco nóż, kiedy akolitka zgięła się wpół, wijąc się z bólu. Za nieudane rozkazy płaciło się słoną cenę.
– Kiedy tak wiele się nauczyłaś? – dopytywała się Rachel. – Nigdy nie poruszałaś przedmiotami.
I nigdy też nie mówiłam w milczeniu. Wściekłe słowa zapłonęły w umyśle Rachel. Powinien był wydać rozkaz wcześniej, zanim przeszłaś tak długi trening. Mogłam cię załatwić, kiedy tylko się zjawiłaś. Wiem, że mogłam!
Kto wydał rozkaz?
Rusz głową, odpowiedziała Kalia, a jej gniew osłabł. Moją jedyną pociechą jest fakt, że on cię dorwie. Wybrałam stronę, która wygra. Zażądał ode mnie zbyt wiele w niewłaściwym czasie. Mój pech. Jednak to cię nie uratuje. Zapamiętaj sobie moje słowa. Wszystkich was dorwie.
Pracujesz dla Maldora?
Zabije was wszystkich co do jednego!
Galloran wpadł do pokoju bez przepaski na oczach, z wyciągniętym torivorańskim mieczem, a za nim kilkoro drzewnych ludzi i zwykłych ludzkich strażników. Spoglądał to na Rachel, to na Kalię.
Wyczułem, że posłużono się wielką ilością edomickiego.
Kalia wbiła sobie długą igłę w udo.
Coś ty zrobiła? – zapytała Rachel.
Kolejne niedorzeczne pytanie! Jakim cudem taka kretynka ma dostęp do takiej mocy? To mnie doprowadza do szału! To obrzydliwe! Kalia zaczęła rzucać się w konwulsjach. Czerwona piana wypłynęła jej z ust.
– Próbowała mnie zabić – wyjaśniła Rachel, odwracając się z przerażeniem i obrzydzeniem.
Galloran wziął jej lampkę, odstawił na bok i objął Rachel. Dziewczyna zawstydziła się, bo musiał poczuć, że cała drży. Nie wstydziła się jednak na tyle, żeby odrzucić ten gest.
Przykro mi, Rachel. Nigdy bym nie pomyślał, że Maldor zdołał umieścić zabójcę w Mianamon.
A gdzie nie jest w stanie nas dosięgnąć? To jedynie miejsce w Lyrianie, w którym czułam się bezpiecznie!
Przykra prawda jest taka, że nie ma już w Lyrianie bezpiecznego miejsca, niezależnie od tego, jak bardzo jest odległe. Problem będzie się tylko powiększał. Planowaliśmy wkrótce wyjechać. Wyjedźmy jutro. Zbyt długo pozostawaliśmy w bezruchu.
Rachel przywarła do Gallorana, żałując, że nie może po prostu zniknąć. Kalia zastawiła pułapkę i próbowała ją zabić!
Mężczyzna pokryty od stóp do głów mchem przyniósł Galloranowi żelazny szpikulec i nóż.
– Oba zatrute. Zguba olbrzymów.
– Później – zbył go Galloran. Machnął ręką. – Zostawcie nas samych.
Strażnicy i drzewni ludzie wyszli z pokoju ćwiczeń.
– Ogromnie mi przykro, Rachel – powiedział Galloran, nadal ją obejmując.
Rachel źle się czuła, słysząc ból w jego głosie.
– To nie pana wina. Dziękuję, że zjawił się pan tak szybko.
– Byłem głupcem, pozwalając, żebyś zajęła kwaterę tak daleko od nas. Powinienem był przewidzieć taką możliwość. Na szczęście, sama się uratowałaś. Czułem siłę za jej rozkazami. Ta zdrajczyni nie była nowicjuszką. Nie wiedziałem, że uchowali się jeszcze adepci edomickiego z takim zdolnościami jak jej. Musiała ukrywać się od bardzo dawna.
– Ponad trzydzieści lat – wtrąciła Ulani, wchodząc do pokoju. Zerknęła z goryczą na martwą akolitkę, a potem skupiła się na Rachel. – Nic ci nie jest?
– Jestem cała – zdołała wykrztusić Rachel. – Wszystko w porządku.
Galloran nadal ją tulił.
– Maldor musiał wiedzieć, że szykujemy się do odejścia. Chciał uderzyć przed naszym wyjazdem.
Rachel skrzywiła się lekko, wysuwając się z objęć.
– Dlaczego wyrocznia nic o niej nie wiedziała? Dlaczego Esmira tego nie przewidziała?
– Żałuję, że nas nie uprzedziła – przyznał Galloran.
– Nigdy nie wyczułam żadnego zła w Kalii – powiedziała Ulani. – Ani nie spostrzegłam jej niezwykłej mocy. Potencjał, owszem, ale niewykorzystany. Być może Kalia wiedziała, jak osłaniać umysł przed obserwacją. Może Maldor przekabacił ją niedawno. Nigdy się nie dowiemy. Esmira sporo widziała, ale nie sądzę, żeby poświęciła wiele czasu na szukanie wśród nas zdrajców. Jesteśmy zbyt odizolowane, zbyt zjednoczone przeciwko cesarzowi i wszystkiemu, co reprezentuje.
– Próbował mnie zabić – wykrztusiła Rachel.
Po ostatnim zimnym spojrzeniu na ciało leżące na posadzce Galloran zawiązał przepaskę.
– Maldor ucieszyłby się z twojej śmierci, ma jednak pewne pojęcie o twoich możliwościach. Powinien się orientować, że Kalii, mimo jej talentu, raczej się nie powiedzie. Ten atak mógł być jedynie próbą.
Rachel się naburmuszyła.
– Brutalna ta próba.
– Maldor nie bawi się delikatnie. – Galloran objął ją za ramiona. – Nie pozwól, żeby to tobą wstrząsnęło. Pociesz się tym, że sobie poradziłaś. Na szczęście, ukryliśmy szczegóły proroctwa przed wszystkimi w Mianamon oprócz Ulani. Mimo to, Maldor dobrze wie, gdzie się znajdujemy, i może odgadnąć nasze zamiary. Kiedy wyruszymy w misję, wszystkich nas będzie czekać wiele prób w nadchodzących dniach. Obawiam się, że to dopiero początek.
 

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę
-
Ocena użytkowników
Średnia z 0 głosów
-
Twoja ocena
Mają na liście życzeń: 0
Mają w kolekcji: 0
Obecnie czytają: 0

Dodaj do swojej listy:
lista życzeń
kolekcja
obecnie czytam
Tytuł: W pogoni za proroctwem (Chasing the Prophecy)
Cykl: Pozaświatowcy
Tom: 3
Autor: Brandon Mull
Tłumaczenie: Małgorzata Strzelec
Wydawca: MAG
Data wydania: 25 września 2013
Liczba stron: 500
Oprawa: miękka
Format: 135x202 mm
ISBN-13: 978-83-7480-379-3
Cena: 35 zł



Czytaj również

W pogoni za proroctwem
Pożegnanie z przygodą
- recenzja

Komentarze


Jeszcze nikt nie dodał komentarza.

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.