W Kalabrii

Magiczny drobiazg

Autor: Daga 'Tiszka' Brzozowska

W Kalabrii
Peter S. Beagle lubi jednorożce. W jego dość długiej bibliografii znajdziemy co najmniej 4 pozycje zawierające te mityczne stworzenia, a w opowiadaniach nawet więcej. Autor wkłada jednak dużo wysiłku w to, by nie traktować ich stereotypowo – więc tworzy takie rzeczy, jak właśnie W Kalabrii

W Kalabrii to mikropowieść – liczy sobie zaledwie ok. 100 stron – której akcja jest osadzona w “bezczasie”: czytając ją, przez większość narracji moglibyśmy umiejscowić czas akcji i dzisiaj, i w latach 50., a nawet przed II wojną. Sama Kalabria to najdalej wysunięty na południe region Włoch (nie licząc wysp): ciepły, wilgotny, mniej zaludniony niż bardziej na północ tereny, mocno zakorzeniony w tradycji – bo i zasiedlony od starożytności - oraz z dość dobrze rozwiniętym rolnictwem. Główny bohater, Claudio Bianchi, mieszka tam od lat – na uboczu, w podupadającym, małym gospodarstwie, z trzema krowami, kozłem i starym psem, za jedyną rozrywkę mając pisanie wierszy. Jego samotne życie w sennym rytmie małego miasteczka i wsi kończy się raptownie, gdy w jego ogrodzie pojawia się jednorożec. Wtedy nowoczesność – w postaci mediów, helikopterów oraz, uwaga, mafii – wkracza w życie naszego gburowatego bohatera.

To nie jest jednakże książka o jednorożcach – w ogóle trudno powiedzieć, co jest centralnym elementem fabuły. Nie są to magiczne stworzenia, ale też nie pochwała tradycji czy życia na wsi, także nie poezja, chociaż jest w życiu Bianchiego bardzo ważna. Nie jest o miłości, chociaż mamy romans, nie o pułapkach nowoczesności, chociaż ta burzy spokój i rutynę bohatera. Chyba najbardziej W Kalabrii jest o samym Bianchim i jego dochodzeniu do wniosku, że nie da rady całe życie być samotną wyspą. 

Najważniejsze zaś wydają się język i budowanie lirycznej atmosfery opowieści – bo fabuła jest króciutka i można by ją zamknąć w połowie tej objętości. Beagle rysuje obraz ponadczasowego miejsca gdzieś na mapie – aż kojarzy się Olga Tokarczuk i jej Prawiek i inne czasy – nakładając kolejne elementy życia na uboczu: ściśle związaną, konserwatywną społeczność lokalną, gdzie wszyscy się znają, młody listonosz zatrzymuje się pogadać, a szef policji wpada na kawę, bo nic się nie dzieje; puste, sunące zakolami przez las drogi; drewniane płoty i pasące się przy nich kozy; pory roku rządzące pracą mieszkańców. Dopiero pojawienie się jednorożca wywraca ten pozorny, niezmienny od dziesięcioleci rytm. 

Pod tym względem lektura W Kalabrii była zaprawdę przyjemna. Słabiej jednak wypada, gdy chodzi o detale. Nie wiemy ostatecznie, skąd się jednorożec wziął i co na dłuższą metę robił w ogrodzie Bianchiego. Nie wiemy, dlaczego mafia atakowała bohatera, zamiast próbować schwytać magiczne zwierzę. Nie za bardzo rozumiemy, co stało się w przeszłości Bianchiego, a co doprowadziło go do porzucenia świata i zaszycia się w kalabryjskim odludziu. No i wątek romantyczny: z jednej strony nieco drażni to, że autor wepchnął 47-letniego, zgryźliwego, mrukowatego bohatera, który żyje zupełnie poza marginesem nowoczesności – w ramiona żywiołowej 23-latki. Taka różnica wieku powoduje lekki niepokój u czytelnika i mniej niż lekkie niezrozumienie. Z drugiej strony, ich związek rozpoczyna się… niezauważenie: Bianchi spotyka Giovannę przypadkiem, ona widzi jednorożca; przyjeżdża jeszcze kilka razy i ot, lądują w łóżku, wyznają sobie miłość. Zdecydowanie budzi to pewne odbiorcze wątpliwości co do tego, czy wątek ten powinien był się tu w ogóle znaleźć.

W Kalabrii to dziwna lektura. Otrzymujemy tu raczej realizm magiczny niż fantastykę pełną gębą, z przewagą liryczności nad sensacją (i to mimo obecności mafii!). Czyta się to leniwie i ze spokojem - to taka książka idealna, żeby odpocząć. Wchodzi gładko i łatwo, w dużej mierze także dzięki ładnemu tłumaczeniu Agnieszki Hałas. W sumie można się zastanowić, czy ta książka powinna się znaleźć w serii Uczta Wyobraźni – zwykle trafiają do niej bardziej zasłużone, zapadające w pamięć tytuły; ale też trudno znaleźć dla dla mikropowieści inne miejsce w polskim fantastycznym światku. Generalnie nie jest to opowieść, po której przeczytaniu mamy wrażenie zmarnowanego czasu – raczej jest z tych, których nie przeczytania nie będziemy żałować. Nie jest zła, ale też nie zalicza się do najlepszych i raczej nie pozostanie na dłużej w pamięci.