Upadek Gondolinu

Ostatni krok

Autor: Balint 'balint' Lengyel

Upadek Gondolinu
Już ponad 46 lat minęło od śmierci J.R.R. Tolkiena. Jest to czas na tyle długi, że mogłoby się wydawać, że historia Śródziemia została zamknięta. A jednak wiekowy Christopher Tokien zdecydował się, w imieniu swojego ojca, na jeszcze jedną publikację. I co tu kryć, temat z  pewnością przyprawia wszystkich fanów świata wykreowanego przez angielskiego psiarza o szybsze bicie serca.

Już sam tytuł mówi niemal wszystko: Upadek Gondolinu, wspaniałego miasta wzniesionego przez elfy w zamierzchłych czasach pierwszej ery. Prace redakcyjne ze strony Christophera trwały dość długo, a o nadchodzącej publikacji informowano blisko dwa lata temu, chociaż można założyć, że był to już końcowy etap prac nad kształtem tekstu. Ale końcu dobiegły one  końca i – jak zapowiada 95 letni syn Tolkiena – to już ostatni utwór, który powstał dzięki jego mrówczej pracy. Czy pałeczkę przejmą teraz wnuki – nie sposób tego orzec, wróćmy zatem do dziejów miasta i opowieści o jego zagładzie.

Już sama konstrukcja Upadku Gondolinu wskazuje, że jest to utwór dalece inny niż Dzieci Hurina. W tamtym przypadku miłośnicy Śródziemia otrzymali zwartą, wręcz podręcznikowo napisaną powieść, ledwie poprzedzoną zwięzłym wstępem. Całość czytało się jednym tchem od pierwszej do ostatniej strony i trzeba przyznać, że jakość literatury gwarantowała doznania na miarę Władcy Pierścieni. Upadek Gondolinu zdecydowanie odbiega od formy przyjętej w tamtej pozycji.

Na przestrzeni 280 stron czytelnicy otrzymują dwa dłuższe teksty bezpośrednio przybliżające dzieje Gondolinu – chociaż zdecydowanie bliższe prawdy będzie stwierdzenie, że jest to opowieść o Tuorze – uzupełnionych o eseje traktujące o powstawaniu historii i jej ewolucji. Z perspektywy miłośników Śródziemia, niespecjalnie jednak interesujących się kulisami procesu twórczego J.R.R Tolkiena, najbardziej wartościowe – może wręcz jedynymi godnymi uwagi – są dwa najdłuższe teksty: skupiający się na zagładzie elfickiego miasta Upadek Gondolinu oraz Ostatnia wersja, faktycznie będąca historią przybycia Tuora do Gondolinu. Każdy z tych utworów niesie ze sobą zupełnie inny komplet wiedzy oraz doświadczeń.

Upadek koncentruje się na oblężeniu siedziby władającego Noldorami Turgona i dominują w nim opisy batalistyczne, chociaż pomiędzy nimi czytelnik znajdzie mnóstwo fascynujących informacji o elfach zamieszkujących miasto oraz o knowaniach Morgotha. Oczywiście gdzieś tam w tle pojawiają się ciekawostki o wydarzeniach, które doprowadziły do takiego stanu rzeczy, nie są one jednak istotne dla samej historii. W przypadku Ostatniej wersji jest odwrotnie i wędrówka Tuora w dużym stopniu wzbogaca wiedzę Beleriandzie oraz o relacjach pomiędzy Valarami a elfami, którym zakazano powrotu do Valinoru.

Oba utwory łączy jednak jedna ważna idea: rozważania Tolkiena o naturze przeznaczenia i braku możliwości walki z tym, co siły wyższe przewidziały dla żyjących, niezależnie czy śmiertelnych czy też odpornych na upływ czasu. Dominuje fatalistyczny klimat, a każda próba przeciwstawienia się decyzjom Valarów skazana jest na porażkę. Nie wszyscy mieszkańcy Śródziemia, w tym również elfowie, byli jednak na tyle dalekowzroczni, by dostrzec, że jedynym ratunkiem jest posłuszeństwo względem Valarów.  

Podobnie jak Dzieci Hurina, tak i Upadek Gondolinu nasycony jest ciężkim klimatem. Kraina niemal w całości opanowana przez sługi Morgotha w niczym nie przypomina sielankowego Shire'u, a potęga elfów pozostaje już tylko wspomnieniem. Zewsząd czai się groza i strach, zaś ostatni wolni mieszkańcy tych krain muszą chyłkiem przemykać się przez pustkowia. 

Każda strona obcowania z oboma tekstami jest ucztą dla zmysłów. Język Tolkiena – niezależnie od redakcji naniesionej przez jego syna – jest absolutnie cudowny, zapewniający satysfakcję z lektury na miarę Władcy Pierścieni. Kwiecistość narracji pobudza wyobraźnię odbiorcy, każdy kąt Beleriandu, nawet jeśli pogrążony w nieprzemijającym mroku, zdaje się tętnić życiem, zaś wszyscy napotkani bohaterowie mają do zaoferowania swoją historię, będącą cegiełką składającą się na arcybogatą całość.

Zupełnie odwrotnie wygląda sprawa z esejami, które zainteresują tylko najbardziej zatwardziałych pasjonatów zafascynowanych poznawaniem procesu twórczego Tolkiena. Rozważania snute przez Christophera Tolkiena odnośnie zmian w tekście, zwłaszcza w zakresie imion bohaterów oraz nazw własnych nie dość że są monotonne, to jeszcze mogą wywołać uczucie zagubienia w gąszczu zmieniającej się nomenklatury i relacji osobistych pomiędzy mieszkańcami Śródziemia. Owszem, należy je uznać za świadectwo olbrzymiego nakładu drobiazgowej, mrówczej pracy jaką wykonało obydwu Tolkienów: twórca świata, jak i dziedzic literackiej spuścizny, czasami dzięki nim można wychwycić jakąś interesującą informację odnośnie dziejów Beleriandu; mimo wszystko to lektura nadobowiązkowa.

Upadek Gondolinu niewątpliwie nie okazał się utworem na miarę choćby Dzieci Hurina, które były perfekcyjne w formie i treści. Tutaj nie sposób oprzeć się wrażeniu, że Christopher Tolkien zdecydował się pożegnać z czytelnikami serwując ostatnie zwarte zapisy ojca, symbolicznie wieńcząc dzieje Śródziemia prawdziwie epicką historią oraz melancholijną wędrówką przez krainy na których wychowały się tysiące czytelników. I mając na względzie fakt, że być może to już naprawdę ostatni utwór z przebogatej historii Śródziemia, warto po niego tak czy inaczej sięgnąć.