Unicestwienie

Pierwszy krok w ciemność

Autor: Bartosz 'Zicocu' Szczyżański

Unicestwienie
Temat podróży w nieznane obecny jest w fantastyce od lat, ale wielu twórców wciąż czyni go rusztowaniem swych opowieści. Doskonały Palimpsest Valente, Długa Ziemia duetu Pratchett i Baxter czy Ciemny Eden Becketta to zaledwie wierzchołek góry lodowej złożonej z dobrych powieści opartych na tym motywie. Do ich grona dołączyło niedawno Unicestwienie Jeffa VanderMeera – książka intrygująca, trzymająca w napięciu i zaostrzająca apetyt na kolejne tomy cyklu Southern Reach.

Biolożka wchodzi do Stefy X bez strachu. Nie zostawia za sobą nic, za czym mogłaby tęsknić. Chce wraz z innymi ekspertkami eksplorować pobojowisko po zagadkowym Wydarzeniu i zrozumieć, co sprawiło, że poprzednie ekspedycje nie potrafiły zbadać skrywającego mrowie tajemnic terenu. Jej pewność siebie zmącą dopiero odkrycia, które zdają się sugerować, że w Strefie X działają siły, jakich ten świat jeszcze nie widział.

Największym wabikiem Unicestwienia jest tajemnica. Na samym początku powieści VanderMeer podejmuje olbrzymie ryzyko i rzuca czytelnika w nieznane bez najmniejszych wyjaśnień. Jak się szybko okazuje, taki zabieg opłaca się w stu procentach. Odbiorca trafia wraz z biolożką do Strefy X i nie wie, czego się spodziewać. Pisarz wykazuje nieziemską cierpliwość i bardzo powoli pozwala bohaterce – a więc i czytającemu – na odkrycie kolejnej zagadki kryjącej się w świecie Southern Reach. W dodatku, jak to zwykle bywa w dobrych thrillerach i horrorach, odkrycie odpowiedzi na jedno pytanie rodzi lawinę kolejnych. Najlepsze jest to, że protagonistka nie szuka mordercy, nie prowadzi śledztwa dotyczącego zbrodni, a zostaje zmuszona do zwątpienia w otaczającą ją rzeczywistość niczym bohaterowie Ubika, Czasu poza czasem, Płyńcie łzy moje, rzekł policjant czy innych klasycznych dzieł Philipa K. Dicka.

Rzucenie czytelnika na głęboką wodę nie jest zresztą jedynym ryzykiem, na jakie decyduje się autor. Drugim jest całkowite skupienie narracji na jednej postaci – zabieg podobny do tego, jaki Paweł Paliński zastosował w swoich Polaroidach z zagłady. Przez jakiś czas biolożce towarzyszą co prawda psycholożka, antropolożka i geodetka, ale są one tylko cieniami bohaterów – trudno mieć co do tego wątpliwości. Unicestwienie kręci się wokół biolożki, co jest szczególnie ciekawe, kiedy zwróci się uwagę na to, iż VanderMeer wcale nie próbuje zbudować relacji między nią a odbiorcą. Kobieta jest śmiertelnie, niemal socjopatycznie opanowana, zimna, wyrachowana, raczej antypatyczna; w dodatku pisarz odziera ją z tożsamości, nie dzieląc się z czytającym jej imieniem. Po pewnym czasie VanderMeer przemyca drobne szczegóły dotyczące życia biolożki, a wątek jej męża ze strony na stronę będzie coraz ważniejszy, dzięki czemu Unicestwienie staje się powieścią pełniejszą, ciekawszą – po prostu lepszą.

Ta jednowymiarowa narracja tworzy bardzo ciężką atmosferę. W połączeniu z realiami świata przedstawionego daje efekt przypominający mocno to, co czytelnik zna z Rozgwiazdy czy Wiru Wattsa – powieść pełna jest mrocznego pesymizmu, gdzieś w jej głębi tkwi ledwo tłumione szaleństwo, klaustrofobiczne odczucia wręcz zapierają dech. Na dłuższą metę ten mroczny klimat jest nużący – w Unicestwieniu brakuje kilku chwil oddechu, paru lżejszych scen. Na szczęście doświadczony autor zdawał sobie sprawę z tego, że trwanie przy takim intrygującym, ale i męczącym sposobie prowadzenia opowieści byłoby trudne i w drugim tomie cyklu, Ujarzmieniu, sytuacja prezentuje się już inaczej.

Unicestwienie to dobra powieść, która z pewnością sprawi mnóstwo radości czytelnikom rozmiłowanym we wszelkich tajemnicach. Aby zaliczyć ją w poczet literackich rewelacji jest zdecydowanie zbyt jednowymiarowa, ale jeżeli wziąć pod uwagę jej niewielki rozmiar, to trudno uznać tę cechę za wielki grzech. Jeżeli ciekawi was, czym jest Strefa X, którą zbadać próbuje agencja Southern Reach, to sięgnijcie po tę lekturę – warto.