Unicestwienie

Pozytywne zaskoczenie!

Autor: Maciej Szraj

Unicestwienie
Kilka lat temu w serii książek Jeffa VanderMeera zawiodła mnie rozbuchana gra wyobraźni oraz przerostu formy nad treścią. Kronikarska (dosłownie) dokładność historii mających miejsce w mieście Ambergris mogła znudzić i wymęczyć najwytrwalszych. Ale oto po jakimś czasie pojawia się nowy VanderMeer, odmieniony i śmiem twierdzić, że znacznie lepszy!

Czteroosobowy zespół złożony z samych kobiet – psycholożki, geodetki, biolożki i antropolożki – wyrusza w głąb Strefy X, obszaru równie groźnego, jak tajemniczego. Zlecone przez rząd zadanie nie wykracza poza zbieranie informacji, sporządzanie notatek oraz badanie miejscowej fauny i flory. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że powstanie tego obszaru jest owiane tajemnicą, a oficjalne wyjaśnienia mówiące o katastrofie ekologicznej wzbudzają wiele podejrzeń. W głowie biolożki (narratorki) pojawia się wiele pytań. Czemu członkowie poprzednich jedenastu ekspedycji powybijali się nawzajem lub popełnili samobójstwo? Czym jest nieoznaczona na mapach podziemna "wieża" i jak ją zbadać? Co robić, kiedy różnice zdań wewnątrz zespołu stają się powodem rosnącego braku zaufania? Konflikt wisi w powietrzu, a Strefa tylko na niego czeka.

Unicestwienie to opowieść zupełnie inna od tych, do których przyzwyczaiły nas choćby Miasto szaleńców i świętych czy Shriek: Posłowie. Mroczna atmosfera rodem z Cormaca McCarthy'ego, wewnętrzne dylematy bohaterki, a także odwołania do klasycznych tematów science fiction to filary tej powieści. O ile tło fabuły przypomina realia znane z książki braci Strugackich, o tyle samemu sednu wydarzeń bliżej do prozy Stanisława Lema. Ekspedycja złożona z kobiet określonych jedynie przez nazwy wykonywanych zawodów, nie zaś własne imiona, przywodzi na myśl Eden. Częściowe pozbawienie tożsamości pełni funkcję obiektywizującą. Namiętności i emocje trzeba odłożyć na bok na rzecz trzeźwego i racjonalnego osądu. Ale czy naukowe podejście zda egzamin w konfrontacji z czymś nieznanym?

Epistemologiczną barierę w postaci Obcego, bądź też bliżej nieokreślonego przedmiotu, już nie raz stawiano przed czytelnikami, chociaż i tym razem, pod względem przedstawienia niepoznawalnego, bliżej autorowi do Solaris niż Ślepowidzenia czy Odysei kosmicznej. Na tym jednak nie koniec. VanderMeer zdaje ciągły raport ze stanu psychicznego biolożki, która poddawana coraz to nowym, niezrozumiałym bodźcom zaczyna tracić kontakt z rzeczywistością. Realność miesza się z fikcją, sen wydaje się jawą. Obrazy sprzed wyprawy, a w szczególności wyobrażenie zmarłego męża, odciskają swoje piętno. Samotność, strach, wyobcowanie i niepewność to uczucia stale towarzyszące głównej bohaterce. VanderMeer celowo podważa naukowy paradygmat, jak również zadaje pytania o wytrzymałość ludzkiej psychiki, jednocześnie czyniąc podróż do Strefy także podróżą w głąb siebie.

O ile niejeden malkontent byłby w stanie zarzucić VanderMeerowi posiłkowanie się wyeksploatowanymi tematami takimi jak Strefa, obcy czy dojście do granic wiedzy naukowej, o tyle powieść broni się przynajmniej dwiema rzeczami. Primo, wszystko, co VanderMeer tutaj pisze, pisze na własny, ciekawy sposób. Łączy i ubogaca ograne motywy, intryguje i spełnia tym samym podstawowy warunek dobrej literatury, czyli zachęca do czytania. Secundo, pamiętać trzeba, że jest to pierwszy tom trylogii, przez co Unicestwienia nie można do końca rozliczyć, zwłaszcza pod wzgłędem fabularnym. Jest jeszcze czas na łamanie schematów i konwencji.

Fanów talentu Jeffa VanderMeera przekonywać do jego twórczości nie trzeba, chociaż wypada wspomnieć, że napisał coś zupełnie innego niż dotychczas. Ci zaś, którzy nie są pewni, czy warto poświęcić czas na tego rodzaju lekturę, nie powinni się rozczarować. Jeśli szukamy zagadkowej fabuły rozpościerającej przed nami wachlarz możliwości i domysłów, czerpiącej jednocześnie z klasyki gatunku, to Unicestwienie spełnia te warunki.