» Opowiadania » Unathi kontra czarne włochacze – Lauren Beukes

Unathi kontra czarne włochacze – Lauren Beukes


wersja do druku

(Unathi Battles The Black Hairballs)

Redakcja: lemon
Ilustracje: Izabela 'Isabell' Mazur

Unathi kontra czarne włochacze – Lauren Beukes

[Od redakcji: opowiadanie zawiera wulgaryzmy]
 

Unathi śpiewała karaoke, gdy potwór zaatakował Tokio. A raczej: miała zacząć śpiewać. Tak w zasadzie to miała być pierwszą osobą w Big Echo w Shibuyi, która zaśpiewa nowy przebój wracającej Britney, hip-hopowy remiks klasycznego przeboju Spice Girls, "Tell Me What You Want (What You Really Really Want)".

Trzeba przyznać, że było dość wcześnie na przygody z mikrofonem, ale Unathi akurat była na przepustce, więc wraz z resztą Eskadry Saiko nie tyle zaczynali wcześnie, co kontynuowali poprzedni wieczór, płynąc strumieniem sake długim jak stąd do Yokohamy.

Weszła na stół w ich prywatnej kabinie i przez moment cała jej madoda widziała białe majteczki pod jej plisowaną spódniczką. Gdy pełniła służbę jako starszy sierżant w swojej eskadrze, trzymała się wiśniowo-szarego kombinezonu lub wygody armijnego dresu.

Prywatnie jednak Unathi raczej lubiła szokować. W Johannesburgu, przed tym jak została zwerbowana do najbardziej elitarnej eskadry mechów na planecie, bawiła się w klubach przy 44 Stanley and Newton i nosiła się amakipkip na maksa. Nazwana na cześć wielokolorowego popcornu, neo-pantsulowa, gangstersko-punkowa estetyka sprawiała, że do obcisłych purpurowych jeansów nosiła oczojebne pomarańcze i zielenie, a do tego wkładała cętkowane szpilki, które wraz z irokezem dodawały dwadzieścia centymetrów do jej niewielkiej sylwetki.

W swoim nowym domu skłaniała się ku stylowi Punk Lolita. Ale też nie był to jakiś Gwen Stefani pseudo-Harajuku Lolipunk. W cywilu nosiła szkolną spódniczkę wyciętą z zabytkowego kimono, które według zapewnień sprzedawcy przetrwało bombardowanie Hiroshimy, a niekompatybilny bojowo irokez zastąpiła loczkami. Jednak najbardziej w jej wyglądzie wyróżniały się wysokie do kolan białe glany wykonane ze skóry penisa wieloryba, którego sama zaszlachtowała.

Teraz, gdy stała na stole w kabinie karaoke, światło kuli dyskotekowej za jej głową wyglądało jak aureola. Gdy podniosła mikrofon do swych idealnych, ozdobionych kolczykami ust, wszystko zaczęło dziać się w zwolnionym tempie.

A może takie wrażenie odniósł tylko porucznik Ryu Nakamura, który w wolnych chwilach bawił się w walki uliczne, a poza tym kochał starszą sierżant Unathi Mathabane niczym roślina kocha fotosyntezę.

Ryu odkrył, że przy niej czas stawał się śliski niczym węgorz unagi w ciepły letni dzień. Niestety, podobnie było z jego językiem, który stawał się bezwładny i bezużyteczny w jej obecności, o ile jego właściciel nie odpowiadał na bezpośredni rozkaz. Chciał uzewnętrznić swoje uczucia, korzystając z romantycznego duetu, zaklepanego już w maszynie do karaoke.

Miało to jednak miejsce zanim falliczna macka przebiła ścianę Big Echo, rozrzucając wszędzie szkło, cegły i ludzi.

Macka była potworna – grube, lśniące pnącze czarnych włosów o średnicy niewielkiego japońskiego samochodu. Miała kolce stworzone wręcz do patroszenia, a na bulwiastej, pozbawionej oczu główce znajdował się otwór gębowy pełen czarnych, ostrych zębów.

Siła pierwszego uderzenia przewróciła stół, na którym stała Unathi, i powaliła ją na podłogę. Poleciała głową w dół i uderzyła w posadzkę – gruchnęło jak przy zderzeniu płyt tektonicznych. Chwilę później stół spadł jej na klatkę piersiową i wycisnął powietrze z płuc. Wzrok zamgliły jej czarne bąbelki lekkiego wstrząsu. W tle Britney rapowała klasyczny przebój Spice Girls do piorunująco ostrego bitu.

Gdy Unathi próbowała wstać, macka przerobiła Eskadrę Saiko na sushi. Kręgosłup głównego inżyniera Sato został złamany tak brutalnie, że kręgi wystrzeliły przez brzuch. Rzucał się i trząsł intensywnie na dywanie kilka centymetrów od niej. Kolec wypatroszył Tanakę, a następny przeciął w pół kaprala Suzuki. Potem macka oderwała głowę Ryu jednym kłapnięciem tych spiczastych zębów.

Maszyna karaoke przeskoczyła na duet. Patrzę w oczy twe, a w nich raj odbija się. Byłoby to może prawdą, gdyby Ryu miał jeszcze oczy, a właściwie głowę. Jego ciało przez moment chybotało się, jak niezdecydowany pijak. A potem jasny, gorący strumień krwi wystrzelił z jego szyi i spryskał twarz Unathi niczym w jakimś filmie z wampirzym bukkake. Udało jej się wciągnąć dość powietrza, żeby krzyknąć. Chyba wiedziała, że czuł do niej miętę. To chyba przez to jak się szczerzył i drapał w tył głowy zawsze, gdy wydawała mu bezpośredni rozkaz. Kiczowaty duet z lat osiemdziesiątych podkreślił ten fakt. A teraz on nie żyje. Cała Eskadra Saiko była martwa. A co gorsza, na jej białych lakierowanych butach z penisa wieloryba była krew i rozlane sake.

– Ktoś za to, kurwa, zapłaci! – ryknęła z głębi gardła Unathi.

Zepchnęła z siebie stół i podniosła się, wyciągając szablę. Macka jednak już się cofała, prześlizgując się pomiędzy odpadkami. Przeskoczyła nad przewróconym stołem (oraz nadal wierzgającym głównym inżynierem Sato) i wyskoczyła przez pozostałość tego, co kiedyś było ścianą. Wylądowała przykucnięta na swoich szpilkach i spojrzała na kreaturę wyłaniającą się zza stolicy mody, Shibuya 109, centrum handlowego, przy którym Sandton City wyglądało jak lumpeks.

Stwór o rozmiarach Godzilli przypominał pokrytą krwią kulę z włosów, jaką czasem wyrzygują koty. W plątaninie czarnych włosów widać było otwierające się i zamykające paszcze pełne spiczastych zębów. Włochate pnącza pląsały niczym rysunkowa ośmiornica z epilepsją, wyrywając kawałki bloków mieszkalnych, niszcząc historyczne pagody i wieżowce.

Unathi podniosła się i zaczęła biec. Nie w stronę potwora, ale w stronę swojego mecha, którego zostawiła osiem przecznic dalej, na ulicy Takeshita – tylko tam było wolne miejsce parkingowe.

Ogromny robot, Ghost VF-3, pomalowany był w zebrze paski w hołdzie dla miasta, z którego pochodziła. Stał spokojnie tam, gdzie go zostawiła, lecz za ergonomicznym pazurem lewej stopy znalazła mandat. Unathi wyszarpnęła go stamtąd, złożyła w jednorożca origami i zostawiła na chodniku jako małe "pierdol się" dla parkomatu, który niewątpliwie był androidem mogącym tylko pomarzyć o byciu człowiekiem – tak jak i cała służba publiczna w Tokio.

Wspięła się na przód robota, korzystając z obrotowych wieżyczek ogromnego działa na jego tułowiu tylko po to, żeby stracić pięć minut, siedząc na opancerzonym ramieniu robota i szukając kluczyków w za dużej torebce od Louisa Vuittona.

Znalazła je na samym dole, wciśnięte pomiędzy wibrator z Hello Kitty i pudełko bento z wczorajszym niedojedzonym lunchem. Immobiliser zapikał – z hydraulicznym sykiem i buczeniem siłownika pozbawiona wyrazu głowa robota złożyła się do tyłu na ramiona, ukazując kokpit. Unathi wskoczyła na siedzenie pilota i zaczęła pstrykać przełącznikami.

Ghost VF-3 zaczął mruczeć, gdy włączyła silniki. Ozdobne wypustki samurajskiego pancerza na plecach robota przeskoczyły w położenie dolne i rozłożyły się, tworząc nachodzące na siebie skrzydła myśliwca bojowego. Teraz już cała ulica drżała pod wpływem pracy silnika. Unathi nuciła motyw z Top Gun w trakcie rozwiązywania na wirtualnym interfejsie robota sudoku, które miało odblokować uzbrojenie.

– Uzbrojenie aktywowane – zakomunikował spokojny żeński głos, gdy Unathi wpisała ostatnią liczbę. Czwórkę. Niczym czwórka żołnierzy Eskadry Saiko leżących w Big Echo w kałużach własnej krwi i płynów rdzeniowych. Z grymasem na twarzy włączyła silniki rakietowe, a Ghost VF-3 wystrzelił w niebo, tworząc krater w asfalcie. Leżący na chodniku jednorożec origami zajął się ogniem.

W bitwie wszystko dwoiło się i troiło. Dosłownie. Może to dlatego, że nadal była pijana.

Kolory migały jej przed oczami, a ruch widziała w liniach, gdy Ghost VF-3 zbliżał się do złowrogiej kuli włosów. Poklatkowo odczuła wstrząs uderzenia jednej z macek w mecha. Drugi wstrząs odczuła, gdy VF-3 złożył się w pół od uderzenia i wystrzelił w kierunku, a w zasadzie przestrzelił Shibuya 109. Na ulicach poniżej modnie ubrane nastolatki krzyczały w spowodowanej utratą agonii, starając się jednocześnie unikać spadającego gruzu i płonących ruin luksusowego domu towarowego.

W kokpicie Unathi walczyła ze sterowaniem i klęła w tsotsitaal:

– Dalej! Dalej! Msunu ka nyoko! – krzyczała dopóki Ghost VF-3 nie wyrwał się z resztek klubu, pozostawiając w nich wgłębienie w kształcie mecha. Siła uderzenia złamała jedno ze skrzydeł.

– Na miłość kawaii! – zaklęła Unathi, sprawdzając systemy. Nie są już tak dobre jak kiedyś. Mówiła przełożonym, że powinni kupować koreańskie modele.

Uszkodzenia nie były zbyt poważne, nie licząc złamanego skrzydła, które będzie zakłócać jej tor lotu. Parę wgięć na sidianowych radiatorach, irytująca usterka prawej tylnej kamery, ale przynajmniej działo Reaver nie zostało uszkodzone. Unathi szarpnęła joystickiem do przodu, a VF-3 ruszył w dół ulicy, w stronę włochatej bestii, pozostawiając za sobą z każdym pancernym krokiem popękany cement (i przynamniej jedną zgniecioną nastoletnią fashionistkę).

Unathi przebudziła się z uczuciem, jakby w jej w ustach zamieszkał demon kaca. Wzrok nadal miała zamglony, usiadła i od razu zaczęła pluć krwią. Przetarła ręką usta i rozejrzała się dookoła. Świat na zmianę tracił i nabywał ostrości. Niewyraźny cień zbliżył się do niej i przybrał postać sympatycznie wyglądającego mężczyzny w średnim wieku, który wyciągnął do niej rękę i zaoferował chusteczkę.

– Proszę – powiedział, a ona zaczęła ścierać plamy krwi z okolic ust. W tle cicho grał jazz. Zgadła, że to Miles Davis, ale jej wiedza na temat jazzu ograniczała się w zasadzie tylko do Milesa Davisa.

– Gdzie jestem? Co się stało? – powiedziała, oddając zaślinioną i brudną od krwi chusteczkę. Mężczyzna złożył ją i schował do kieszeni.

– Może ty mi powiesz? – odpowiedział, przechylając głowę w stronę dymiącego wraku VF-3, który leżał w pozostałościach pomieszczenia, które kiedyś było niewielką, schludną kuchnią. W zasadzie to była tylko część mecha: jego głowa, jedno ramię i oderwana maska połowy klatki piersiowej, stopiona z resztkami poszatkowanego działa Reaver. Na ten widok coś chwyciło Unathi za serce. Najpierw jej buty, a teraz jej VF-3. Czy ten horror się nie skończy?

Zamknęła oczy. Wspomnienia wydarzeń wracały do niej niczym fotki z polaroida.

Włochacz pożera pół pociągu, który znika w jednej z potwornych paszcz niczym w tunelu.

VF-3 chwyta pierwszy lepszy przedmiot, którym akurat jest automat do sprzedaży majtek, i rzuca nim w poczwarę.

Po niebie szybują spalone majtki.

Sczepione jak walczące jastrzębie wzbijają się w przestworza, a jej uszkodzone skrzydło sprawia, że wirują jak opętane.

A na sam koniec najdziwniejsze: chwilę przed tym, jak dwie macki chwyciły nogi i tułów Ghosta VF-3 i przekręciły, rozdzierając go z okropnym, metalicznym zgrzytem, Unathi wbiła ręce mecha w serce stwora i rozgarnęła włosy niczym zasłonki, odsłaniając... wielokolorowy, uśmiechnięty kwiatek.

– Masz ochotę na spaghetti? – zapytał mężczyzna. Schylił się pod iskrzącym okablowaniem amputowanego ramienia VF-3, żeby sięgnąć do cudem ocalałej maszynki, na której coś gotowało się w garnku.

Hai, baba. Muszę wracać. Muszę zniszczyć to coś – odpowiedziała Unathi, wstając powoli.

– Nie zaczynaj walki o pustym żołądku – odrzekł miłym głosem, nakładając sobie porcję spaghetti. Dodał świeżej bazylii.

Unathi skupiła na nim wzrok.

– Wiesz... jesteś podejrzanie spokojny, jak na kogoś, komu płonący wrak mecha wpadł do kuchni. Kim do cholery jesteś?

– Och, jestem pisarzem. Kiedyś pracowałem dla agencji reklamowej, ale zrezygnowałem. Bez konkretnego powodu. Po prostu nie podobało mi się.

– A co ci się podoba? – spytała nadal podejrzliwa Unathi.

– Lubię muzykę. Lubię gotować. Lubię myśleć o bieganiu. A ty?

– Kim jestem, czy co lubię?

– Zacznijmy od tego pierwszego.

Pytanie wprawiło Unathi w filozoficzny nastrój.

– Pomijając dowodzenie mechami i walkę z potworami, chyba nadal jestem tylko dziewczyną z Soweto.

– To musi być miłe – powiedział pisarz.

Zadzwonił telefon. Dzwonek wydawał się niecierpliwy.

– Przepraszam na chwilę.

Przeszedł pod ramieniem mecha do korytarza, żeby odebrać telefon.

Aparat był szary, niewielki i w pewien sposób nostalgiczny.

– Halo? – powiedział do słuchawki. – To znowu ty? Mówiłem już, że nie mam czasu na zabawę przez telefon. – Słuchał jeszcze przez chwilę, a potem podał telefon Unathi. – To do ciebie.

Unathi poczłapała do telefonu, trzymając się za bok. Na pewno złamała sobie żebro. Może kilka. Wzięła słuchawkę i przyłożyła ją do ucha.

– Witaj – powiedział kobiecy głos. Był spokojny, niczym system głosowy jej mecha.

– Hej – odpowiedziała Unathi, zaskoczona.

– Spróbowałaś już spaghetti Harukiego?

– Nie – odrzekła Unathi.

– Powinnaś. Jest świetnym kucharzem. Zasmakuje ci.

– Przepraszam, czy ja cię znam? – Unathi zaczynała się irytować.

– Tak, spotkałyśmy się wiele razy. Czy mówiłam, że jestem naga? Właśnie wyszłam spod prysznica.

Świetnie. Seks-telefon. Jakby tego było jej trzeba.

– Czy mówiłam, że muszę wyśledzić włochatego potwora i zniszczyć go zanim on zniszczy całe miasto?

– Och. Nie. Nie mówiłaś. Może powinnaś się za to zabrać – powiedziała kobieta.

– Czy ta rozmowa ma jakiś sens? – Unathi chciała odłożyć słuchawkę, ale powstrzymało ją coś w głosie kobiety. Cała sytuacja wydawała się jej dziwnie znajoma. Nie do końca déjà vu, ale jakby wyjęta z filmu albo przeczytana w książce.

– Nie za bardzo. Chciałam się tylko przywitać.

– Witam i żegnam.

– Ach, powinnaś wybrać się do lasu samobójców. Jest piękny o tej porze roku.

– Co?

– Aokigahara. Pod górą Fudżi.

– Wiem, gdzie to jest.

– Myślę, że może ci to pomóc. No cóż, to wszystko – powiedziała przyjemnym głosem. – Do usłyszenia.

Unathi słuchała przez chwilę sygnału i odłożyła słuchawkę.

– O co w tym chodziło? – Zapytała Harukiego.

– Nie wiem. Ona czasem dzwoni. Nie przeszkadza mi to za bardzo.

– Powiedziała, że powinnam wybrać się do Aokigahary.

– Dlaczego to powiedziała?

– Nie wiem, ty mi powiedz. To twoja tajemnicza rozmówczyni.

– Cóż, może powinniśmy spróbować.

– Może i tak. Może doprowadzi nas to do włochacza.

– Może to być szukanie owcy w polu – dodał Haruki.

– Chyba wiatru – Unathi nie znosiła, gdy ludzie mylili frazeologizmy.

– Tak. Masz rację. Nie wiem, dlaczego mi się pokręciło – przeprosił Haruki. – Znam jednak skrót. Trzeba pójść tędy, tą uliczką.

Wyprowadził ją przez tylne drzwi do małego ogrodu z tyłu domu. Zobaczyła biało-zielony leżak, obok którego leżała książka. Pomógł jej wdrapać się na mur z pustaków i zejść w uliczkę, która biegła wzdłuż tylnych ścian domów. Czarno-biały kot wskoczył na mur i zaczął ich obserwować.

– Nazywam to miejsce uliczką, ale tak naprawdę to nie jest uliczka – powiedział Haruki. – To nie jest też droga, bo z formalnego punktu widzenia droga powinna mieć początek i koniec, a ta nie ma. To nie jest też zatoczka, bo ta też powinna mieć wejście. To miejsce bardziej przypomina ślepy zaułek.

– Zaraz sam będziesz ślepy, jeśli nie przestaniesz gadać i nie zabierzesz mnie Aokigahary.

– Dobrze, dobrze – odrzekł pisarz. – Przepraszam. – Zamilkł na chwilę, prowadząc ją za domami. Oba końce były odgrodzone drutem kolczastym. Miał rację, to nie była ani droga, ani zatoczka. Nad nimi, gdzieś w drzewach, ptak zaśpiewał niczym nakręcana zabawka lub wystrzelona sprężyna. Kot zeskoczył z muru i powędrował za nimi.

Doszli do studzienki i Unathi pomogła mu zdjąć pokrywę. Ta była zrobiona z drewna, lekko wilgotna od mchu, który porósł jej brzegi. Miała także metalową rączkę. W studzience było bardzo ciemno. Metalowa drabina prowadziła w mrok. Wyglądała na nową i zadbaną. Z dołu dobiegał intensywny, mdły zapach, przywodzący na myśl sarin lub zwłoki. Albo obie te rzeczy.

– Panie przodem – powiedział Haruki. Kot wskoczył mu na ramię. Wyglądało na to, że będzie im towarzyszył.

Unathi westchnęła i spojrzała na swoje buty. Jeśli dalej tak będzie, będzie musiała się wybrać na kolejne polowanie na wieloryby.

Naliczyła 439 szczebli, zanim stanęła na piaszczystym podłożu.

– Wszystko to zbudowali ludzie – powiedział Haruki, schodząc z drabiny i strzepując brud z rąk – Jest to chyba stary kanał burzowy. A może połączenie z metrem. Z nieużywaną nitką, która prowadziła do Aokigahary.

– Albo prosto do piekła – odparła Unathi ponurym tonem.

– To chyba mało prawdopodobne – opowiedział Haruki. Kot zeskoczył z jego ramienia i ruszył naprzód. Obejrzał się na nich i zamiauczał pytająco, zupełnie jakby chciał spytać: "Idziecie, czy nie?".

Poszli za kotem. Po około trzydziestu minutach dotarli do cementowego bunkra z zaklinowanymi, pokrytymi rdzą drzwiami. Widzieli oznaki, że ktoś tu niedawno był. Pod ścianami stały obrazy. Na górnym przedstawiony był kolorowy stwór z parku rozrywki. W rogu stała naturalnych rozmiarów rzeźba w stylu anime – był to chłopiec o spiczastych włosach, trzymający sterczącego penisa, z którego sperma tryskała strumieniem wokół jego głowy.

– Poznaję to – powiedziała Unathi. Trudno było zapomnieć rzeźbę nagiego mangowego chłopca z lassem ze spermy. – To robota tej fabryki sztuki. Tej, którą prowadzi ten znany facet, który założył grupę młodych, spragnionych artystów, żeby masowo produkować dzieła. Jak on się nazywał? – Zanim obcy zaatakowali, a Unathi wstąpiła do wojska, przeszła przez rygorystyczny program kulturalnej immersji dla gejsz, dzięki czemu była zaskakująco biegła w wielu odpowiednich tematach konwersacyjnych, od sztuki po politykę, oraz poznała tysiąc sposobów parzenia herbaty jaśminowej.

– Ach, dzielimy to samo nazwisko – powiedział pisarz – Takashi.

– No, okej. Nieważne. – Zirytowana Unathi przeglądała obrazy ułożone pod ścianą, aż znalazła jeden, który był przerażająco znajomy. Wyciągnęła go ze stosu, żeby lepiej mu się przyjrzeć. Był na nim kwiat o szalonym uśmiechu i tęczowych płatkach. Był bliźniaczo podobny do promiennej twarzyczki wewnątrz włochatego stwora.

– A już na pewno rozpoznaję to – powiedziała – Ale dlaczego to coś tu jest?

– Nieważne – odpowiedział pisarz, ciągnąc za zardzewiałe drzwi. – Drzwi się zacięły.

– Nie na długo – z uśmiechem odrzekła Unathi i wyłamała drzwi z zawiasów jednym, dobrze wymierzonym kopnięciem karate (kolejny profit z udziału w programie immersji kulturowej).

Z bunkra wyszli do lasu. Bladozłote pasy słonecznego światła przeciekały między gałęziami. Przez liście widać było Fudżi – chmury kłębiły się wokół szczytu niczym hula-hop. Kot zrobił przerwę, żeby się wylizać. Wiatr dmuchający między drzewami brzmiał jak śmiech duchów.

– Pięknie tu – powiedziała zaskoczona Unathi. Chwilę potem ujrzała ciała zwisające z drzew niczym groteskowe dekoracje świąteczne. Ich twarze były czarne, a oczy wyłupiaste. Uduszenie tak działa na człowieka.

Zwisały z pasków lub kabli albo z troków, za pomocą których można zamocować materac na dachu samochodu – co Unathi robiła kilka tygodni temu, gdy pomagała kapralowi Suzuki przeprowadzać się do nowego mieszkania.

– Las samobójców – odezwał się kot. – Pod względem popularności wśród samo-zabójców ustępuję tylko mostowi Golden Gate. Częściowo jest to inspirowane podwójnym samobójstwem na końcu powieści Kuroi Jukai lub Czarne morze drzew.

– Nie wiedziałam, że umiesz mówić – powiedziała Unathi.

– Nie umiem – odpowiedział kot. Polizał się z irytacją i spojrzał na nią spode łba pod swymi kocimi rzęsami.

– Dlaczego oni wszyscy są łysi? – zadumał się pisarz.

Unathi wzdrygnęła się. Miał rację. Niezależnie od stanu rozkładu, niezależnie od tego, czy ich twarze były nienaruszone, czy ptaki i wiewiórki wyżarły im oczy i wargi, niezależnie od tego, czy ubranie czyniło z nich zwykłych wyrobników, smutne panie domu czy zakochanych nastolatków odgrywających Kuroi Jukai, każde ciało miało cechę wspólną – ich głowy były zupełnie ogolone.

– Dzieje się tu coś dziwnego – powiedziała Unathi, bezwiednie sięgając do dżojstika i dyplomatycznych mocy automatycznego działka Reaver i jego przeciwpancernych 20mm nabojów ze zubożonym uranem wielkości butelek po mleku.

– Co tynie powiesz, Sherlocku – odparł kot i udawał, że wcale tego nie zrobił, z namysłem pocierając się oślinioną łapą to za jednym, to za drugim uchem.

– Ciii. Co to za dźwięk? – zauważył Haruki. Unathi nadstawiła uszu. Słychać było brzęczenie przypominające chorą kosiarkę lub pomruk jej wibratora z Hello Kitty pracującego z maksymalną prędkością.

– Tędy – powiedziała i pobiegła między drzewa, cicha niczym ninja w bibliotece.

Bzyczący dźwięk wydobywał się z elektrycznej golarki do włosów dzierżonej przez młodego mężczyznę w neonowo zielonym dresie. Zwisał na linie z nogami zaklinowanymi po obu stronach golonego właśnie truposza. Była to młoda matka, co można było odgadnąć po śliniaku przewieszonym przez ramię. Na pewno była to jedna ofiar społecznego upokorzenia będącego dziełem jednej z okrutnych grup matek, które trzęsą placami zabaw w mieście.

– Ej, skabengo! Co robisz? – krzyknęła Unathi, co chyba nie było najbardziej rozważnym posunięciem. Młody mężczyzna wystraszył się tak bardzo, że wypuścił linę. Lina zaczęła pędzić przez karabinek. Złapał ją, lecz przypaliła mu dłoń i wypadła z niej, a on poleciał w dół. Wylądował na szyi z niezdrowym chrupnięciem. Trzęsące się włosy uwolniły się z jego nadgarstka i odpełzły pomiędzy porosłe mchem korzenie.

– Czy on? – spytał pisarz.

– Nie żyje – potwierdziła Unathi, kopnąwszy zwłoki. Golarka nadal bzyczała mu w ręce. – Co teraz?

– Zawsze możecie iść za przedłużaczem – powiedział kot.

– Zawsze możemy iść za przedłużaczem – powiedziała Unathi, ignorując kota. Pociągnęła za przewód elektryczny podłączony do elektrycznej golarki i zaczęła go zwijać.

Kabel był poprowadzony między drzewami, parowami, a pewnym miejscu, bez zwracania uwagi na zagrożenie elektryczne, przez leniwie płynący strumień.

– Ciekawe, dlaczego nie używali baterii – odezwał się Haruki, przeskakując przez strumień. Kot wrócił na jego ramię.

– Skończyły się nam – odrzekł głos dochodzący z zacienionej polany. Unathi i pisarz weszli w pierścień drzew i zobaczyli niepozornego mężczyznę w okularach i pogniecionym garniturze, siedzącego na ociekającym wzgórku z uszami Myszki Miki, ostrymi kłami i ogromnymi kreskówkowymi oczami obracającymi się w przeciwnych kierunkach. Jasna farba ściekała z boków stwora i barwiła trawę mozaiką kolorów. Kreatura wyszczerzyła się do nich i przewróciła oczami.

Obok wzgórka radośnie bzyczał nadwymiarowy generator, wychodziła z niego wiązanka przedłużaczy niczym dredy meduzy zasilające golarki w innych częściach lasu, pozbawiające innych samobójców ich zaczarowanych loków.

Wokół wzgórka zebrana była grupa młodych mężczyzn i kobiet ubranych w stroje robocze w różnych neonowych odcieniach. Tworzyli swoistą linię montażową, na końcu której początkujący hipsterzy-artyści siedzieli przy stanowiskach roboczych obok pudeł pełnych kul do kręgli. Wyciągali je, usuwali farbę, wyrównywali powierzchnię papierem ściernym i zanosili do następnego stanowiska, przy którym ubrana w wielkie gogle dziewczyna o jasnoróżowych włosach nanosiła aerografem słynne uśmiechnięte kwiatowe buźki.

Stos kul z kwiatkami leżał obok niej, mrugając radośnie w oczekiwaniu na przejście do następnego stanowiska, które przypominało ring sumo. Kilkoro potężnych mężczyzn i kobiet siłowało się ze splątanymi, wijącymi się włosami i próbowało nawijać je na kule do kręgli o kwiatowych buźkach. Włosy stawiały opór. Na ich oczach włochata macka wyrwała się z uchwytu mężczyzny.

– Uwaga! – krzyknął.

Włosy uderzyły go tak, że wyleciał z kręgu i z mięsistym rąbnięciem padł u nóg Harukiego i Unathi.

– Yyhh – powiedział.

Wewnątrz kręgu ubrany w czerwony dres artysta złapał końcówkę włosów i strzelił nimi jak batem. Oszołomione włosy upadły bez ruchu na ziemię. Dwójka innych artystów naskoczyła na nie i owinęła wokół kwiecistej buźki, zanim się otrząsnęły.

Ostatnią scenę stanowiła drewniana platforma przypominając dok. Śliczni chłopcy i dziewczęta w szkolnych mundurkach wypuszczały gotowe dzieła sztuki w niebo.

– Pa, pa! Sayonara! Rośnijcie i nabierajcie siły! Miłego życia!

Machali chustkami, gdy włochate kule wznosiły się niczym balony, już ukazując najeżone zębami gęby i kolczaste macki.

Było to coś okropnego.

Było to coś wspaniałego.

Mężczyzna siedzący na wzgórku pozwolił pilotce mecha i pisarzowi (no i kotu) wchłonąć cały ten spektakl. Następnie wstał i rozłożył ręce.

– Witajcie. Nazywam się Takashi. A to jest moja górka. Jestem królem tego artystycznego przedsięwzięcia.

– A więc to ty? – warknęła Unathi.

– O-czy-wiś-cie. – Kot przewrócił oczami.

Niepozorny człowieczek w okularach uśmiechnął się z wyższością. Wstał i zjechał bokiem swojej błotnistej kreatury, zostawiając za sobą zielone i niebieskie ślady. Stwór stęknął i obrócił oczy, aby patrzeć na swojego pana.

– To zależy – powiedział. – Czy masz na myśli najbardziej wyzywającego i zmuszającego do myślenia artystę XXI wieku, który wprowadził styl superpłaski, łącząc to co najlepsze w kulturze otaku z estetyką japońskiego popu? Którego fabryka zawstydziłaby niewielkie wytwórstwo Andy'ego Warhola? Którego sztuka szokuje, podnieca i wywraca świat do góry nogami?

– Miałam na myśli skurwiela, który odpowiada za zniszczenie moich butów.

– Twoich butów? – Takashi przesunął wzrok z jej cycków na lakierowane buty, które w żadnym stopniu nie były już białe: umazane krwią, błotem, płynem rdzeniowym i kawałkami wijących się włosów. – Czy to skóra z wielorybiego penisa? – zapytał z podziwem.

– Sama go zabiłam – odpowiedziała z dumą.

– Boskie.

Unathi spochmurniała.

– A jedna z twoich włochatych kreatur je zniszczyła. Razem z połową Tokio. I całą Eskadrą Saiko. Choć, technicznie rzecz biorąc, da się ich zastąpić. To znaczy, absolwenci akademii praktycznie błagają o przyjęcie.

– Co mam powiedzieć? – artysta wzruszył ramionami. – Dobra sztuka wymaga poświęceń.

Hamba'ofa! Dokładnie to, skurwysynu – powiedziała Unathi, wyciągając damskiego Magnuma .357 z kabury przy bucie i przykładając go do skroni artysty.

– Czekaj – zawołali jednocześnie kot i pisarz.

– Macie lepszy pomysł? – zapytała, a palec na spuście zaczął ją świerzbić.

– Czy ty nie wiesz nic o sztuce? – powiedział Haruki – Popatrz na niego.

Unathi spojrzała na Takashiego, który był uśmiechnięty w ten sam szalony sposób, co jego kwieciste kule.

– On chce umrzeć.

Przetrawiła ten fakt.

– Kurwa. Jego sztuka stanie się wieczna. – Unathi zdjęła palec ze spustu.

– I stanie się większa, bardziej niesławna i spustoszy cały świat! – wrzeszczał Takashi.

– Zamknij się – powiedziała Unathi, opuszczając pistolet i wciskając go artyście w krocze. – Chyba, że chcesz wykrwawić się powoli przez ranę postrzałową twoich włochatych jaj.

– Jeszcze bardziej wystrzałowo! Dawaj! – roześmiał się Takashi.

Unathi go zignorowała.

– Twoje pisarstwo, Haruki...

– Tak?

– Czy bawisz się czasem w krytyka sztuki?

– Nie... ale chyba wiem, co planujesz.

– Co? – powiedział Takashi w panice – Nie, nie, nie, nie, nie. To czas na działanie, nie na słowa.

– Ten numer z włosami samobójców jest niezły, ale wiesz, moim zdaniem... – Unathi zawiesiła głos, aby uzyskać odpowiedni efekt i przewróciła oczami – jest taaaaaki wtórny.

– Nie! – jęknął Takashi.

– Szok dla szoku – kontynuowała Unathi – Taki wymęczony. Tak bardzo...

– Nie mów tego. Ani się waż.

– Tak bardzo w stylu Damiena Hirsta – zakończyła.

– Aaaaaaaaa! – Takashi zaczął rwać włosy. – W niczym go nie przypominam! Nie możecie mi tego zrobić!

– Już to robimy – powiedział Haruki, stukając w telefon. – Właśnie wgrywam druzgocącą recenzję na wszystkie witryny powiązane ze sztuką.

– Miej litość! – jęczał Takashi.

– Wybacz, przyjacielu – Haruki wzruszył ramionami, nie podnosząc wzroku znad ekranu. – Chyba SMS potężniejszy jest od masowo produkowanych pop-artowych sztuczek.

Takashi złapał Unathi za rękę, wyrwał jej pistolet, przyłożył sobie do skroni i zanim zdążyła zareagować, pociągnąć za spust. Jasna smuga krwi oderwała się od jego skroni w zwolnionym tempie. Usta artysty ułożyły się w drobny uśmiech, a on sam upadł na bok, odsłaniając krwawą miazgę, która zastąpiła tył jego głowy. Krew zaczęła się mieszać z jasnymi kolorami na trawie, zaciemniając jasne odcienie.

Unathi spojrzała na ciało.

Eish – powiedziała. – No to po wszystkim.

– Uważaj – powiedział kot. Unathi i Haruki odsunęli się dość szybko, żeby uniknąć stratowania przez stado neonowych dresów walczących o zdobycie szczytu kulistej, cieknącej góry kolorów.

Nie było to eleganckie widowisko. Młodzi artyści włazili po sobie, ściągali się w dół, tłukli się po twarzach i gardłach. A potem wyciągnęli noże. Po chwili panował zbyt duży bałagan, żeby stwierdzić, kto jest ranny, a kto tylko pobrudzony farbą.

– Powinniśmy stąd iść – powiedział kot. – Walka o sukcesję będzie brutalna.

– Ale cały świat ma przesrane. Takashi nie żyje – Unathi kopnęła ciało, aby podkreślić swoją wypowiedź, dodając do plam na bucie zaschniętą krew artysty. – Jego reputacja wzrośnie, straszne włochacze staną się jeszcze bardziej potężne...

– Nie-e – powiedział pisarz. – Niechlubne samobójstwo po druzgocącej recenzji? To nie jest skandaliczna śmierć, która spowoduje wielowiekową infamię; to tylko żałosne zagranie pod publiczkę. A jego dawni studenci i znajomy z fabryki obsmarują go jako pierwsi. To koniec. Włochate monstra w końcu skurczą się i zdechną albo zostaną wykupione przez szefów agencji reklamowych i ustawione w ich przedpokojach jako eksponaty. – Powiedział, po czym dodał: – Ale traktowane tylko ironicznie.

– Auć. – Unathi przeszedł dreszcz.

– Ano. Wracamy? Nie wiem jak ty, ale ja z chęcią zamorduję jakieś spaghetti.

– Wczesny lunch? – Unathi rzuciła okiem na zegarek. Była dopiero dwunasta. Ale co tam, Tokio to miasto na wysokich obrotach.

Ruszyli w las, z powrotem do bunkra, a kot podróżował na ramieniu Harukiego. Za nimi artyści nadal oddawali się brutalnym zmaganiom.

Jeden z nich wyrwał się z zamętu i nagrywał masakrę. Pewnie zrobi z tego niezły film.

– Jeśli mogę zapytać, dlaczego wyjechałaś z Johannesburga? – powiedział Haruki, otwierając drzwi do bunkra.

Tamtego miasta?! Hayibo. Tamto miasto jest zbyt pojebane. – Potrząsnęła głową, uchylając się przed dyndającymi nogami samobójcy. – A wiesz może, kiedy zaczyna się sezon na wieloryby?

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

 

Lauren Beukesur. w 1976 r. w Johannesburgu południowoafrykańska pisarka i dziennikarka. Oprócz książek pisze scenariusze telewizyjne i komiksowe. Ogólnoświatową sławę przyniosła jej nagrodzona Arthur C. Clarke Award powieść Zoo City, wcześniej wydała Moxyland, a wkrótce ukażą się Olśniewające dziewczyny – historia podróżującego w czasie seryjnego zabójcy. Beukes mieszka w Kapsztadzie, razem z mężem i córką.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę



Czytaj również

Zoo City - Lauren Beukes
Wycieczka po (nie)ludzkim zoo
- recenzja

Komentarze


lemon
   
Ocena:
0
Nie znam się na tych nowych gatunkach. To już jest bizarro fiction?
16-07-2013 21:35
Aesandill
   
Ocena:
+1
Zoo City było znakomite, fajnie że publikujecie opowiadania takich autorów.
16-07-2013 23:31
Clod
   
Ocena:
0
@Lemon

Dobre pytanie... ^^ Już długo nie czytałem czegoś tak specyficznego i to w pozytywnym znaczeniu :)
17-07-2013 08:42
demonizatorka
   
Ocena:
0
Szczerze mówiąc, wolałabym tu zobaczyć mniej powierzchowne nawiązania do Murakamiego, jeśli już jakieś koniecznie muszą być...
20-08-2013 23:00

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.