Umarli czasu nie liczą - Kim Harrison

Autor: Ula 'Canela' Kuczyńska

Umarli czasu nie liczą - Kim Harrison
Każde pokolenie charakteryzuje specyficzna subkultura młodzieżowa modna w danym okresie. Niektórym młodzieńcze lata kojarzą się z gitowcami i punkami, innym ze skate'ami i metalowcami. Najnowsze czasy przyniosły nowy trend, któremu hołdują miliony nastolatków na całym świecie – ekscentryczną mieszankę mrocznej śmierci z pluszowym różem, kontrowersyjne emo. Muzyka, moda, filmy – za sprawą wolnego rynku młodzież jest ze wszystkich stron bombardowana emostylem. W trend ten wpisuje się również literatura; dzisiejsza Ania z Zielonego Wzgórza maluje się na czarno, nosi różowe tenisówki z motywem czaszek, a chcąc poderwać chłopaka, kusząco odsłania szyję... I choć Kim Harrison w Umarli czasu nie liczą nic o wampirach nie wspomina, już sama kolorystyka okładki daje czytelnikowi do zrozumienia, że wpisuje się ona w emotrend. Bo cóż innego może skłonić miliony rąk o czarnych paznokciach do sięgnięcia po książkę, jeśli nie brudnoróżowa okładka ze smutną dziewczyną o fioletowych włosach i intensywnym makijażu?

Akcja Umarli czasu nie liczą zaczyna się w chwili, gdy bohaterka jest już martwa od kilku miesięcy i próbuje uporządkować swoje nieżycie. Dziewczynie pomaga w tym Barnaba – poznany w opowiadaniu Żniwiarz Światła – próbujący nauczyć ją know-how pośmiertnej egzystencji. Niestety ich wspólne wysiłki nie przynoszą żadnych rezultatów, a podczas pierwszego wspólnego zadania okazuje się, że bohaterce grozi niebezpieczeństwo: jej niedawny oprawca nie spocznie, dopóki dusza Madison nie zostanie ostatecznie zgładzona. Jak dotąd wszystko jasne, ale pełne zrozumienie fabuły wymaga nie lada skupienia. Jej poziom abstrakcji przywodzi mi na myśl zagadnienia z genetyki molekularnej, choć lepszym porównaniem dla książki jest Moda na sukces, która potrafi być bardziej niezrozumiała niż działanie biologicznych transpozonów. Fabułę rozpoczyna króciutki, zaledwie półstronicowy prolog, pobieżne streszczenie opowiadania Madison Avery i Żniwiarz Ciemności (zamieszczonego w antologii Bale maturalne z piekła). Bez jego lektury zrozumienie całości będzie jeszcze trudniejsze, ponieważ po przeczytaniu jedynie prologu nie sposób ogarnąć zawiłości fabuły. Autorka z góry zakłada, że każdy potencjalny czytelnik zapoznał się z opowiadaniem, i bardzo skrótowo przedstawia okoliczności śmierci Madison.

Zarówno wątek centralny, jak i poboczne są wyłącznie rozwinięciem tych rozpoczętych w opowiadaniu. Tak naprawdę jedyna nowa rzecz, jaką wprowadza książka, to wyjaśnienie sensu istnienia i metod działania Żniwiarzy. Wbrew temu, czego można by się spodziewać, Żniwiarze Ciemności wcale nie hołdują złu, lecz przeznaczeniu, eliminując osoby, które mogą zagrażać porządkowi świata. Natomiast ich przeciwnicy – Żniwiarze Światła – są zwolennikami wolnej woli i ich zadaniem jest ocalić niewinne ofiary. Reszta powieści jest mało twórcza, nawet względem opowiadania, a cały wątek istot nadprzyrodzonych zatrważa swoim skomplikowaniem. Autorka stara się urozmaicić fabułę i zbudować napięcie poprzez komplikowanie hierarchii i sposobów postępowania tych quasi-aniołów, ale psuje to tylko odbiór książki i czyni ją mocno przesadzoną. Zupełnie jakby na zaledwie kilkuset stronach powieści Harrison próbowała zbudować fantastyczny, niebiański świat na miarę Tolkienowskiego Śródziemia. W efekcie zaś nie tylko utrudnia zrozumienie fabuły, lecz i chwilami najzwyczajniej nudzi, bo czytelnik zamiast wartkiej akcji otrzymuje suche fakty.

Główni bohaterowie są praktycznie pozbawieni osobowości i niczym marionetki wykonują polecenia autorki, wyraźnie podporządkowani temu, aby pisarka nie miała problemów z rozwijaniem fabuły. Madison ma wyjątkowo mało cech, które pozwoliłyby czytelnikowi ją polubić: jest marudna, samolubna i egzaltowana. Posiada jednak niesamowite szczęście, gdyż wszystko, co sobie założy, spełnia się. Barnaba jest ponurakiem i pesymistą, a Josh lekko przygłupim i naiwnym przystojniakiem. Natomiast czarne charaktery wydają się pozbawionymi sumienia i nastawionymi na destrukcję psychopatami.

Niestety bardzo trudno jest mi znaleźć zalety tej pozycji. Zamiast być wciągająca i pełna wrażeń – jest skomplikowana i schematyczna. Zamiast ciekawych wątków i romantycznej miłości – mamy rozwlekłą narrację, mdłych bohaterów i pozbawione prawdziwych emocji relacje damsko-męskie. Wątek fantastyczny jest mocno niedopracowany, przez co można się w nim dopatrzeć wielu nieścisłości. Jedynym, co wyróżnia tę książkę na tle młodzieżowej emoliteratury, jest całkiem niezły styl Kim Harrison (ciekawie skonstruowane opisy i barwnie prowadzoną narracja), jednak polecam go poznać przy okazji innych jej książek. Umarłych… polecam jedynie wiernym fanom pisarki i zagorzałym emo, ponieważ protagonistka na każdym kroku próbuje dowieść tego, jak bardzo utożsamia się z tą subkulturą.

Nie przepadam za literaturą z tego nowego młodzieżowego nurtu ze względu na niski poziom literacki, jaki reprezentuje. Obecny rynek wydawniczy dla nastolatek idzie w ilość, a nie w jakość, stąd pozycji takich będzie przybywać, podobnie jak ich miłośniczek. Z drugiej jednak strony przyczynia się to do promowania czytelnictwa i być może fani Madison z czasem zechcą sięgnąć po bardziej ambitne pozycje. Dlatego jeśli ktokolwiek by się zastanawiał, czy przeczytać Umarli czasu nie liczą, czy spędzić ten czas zupełnie bezproduktywnie, odpowiadam: czytajcie! Rozwijanie wyobraźni jest godne pochwały, nawet jeśli dzieje się poprzez Modę na sukces w twardej oprawie.