» Recenzje » Tron Półksiężyca - Saladin Ahmed

Tron Półksiężyca - Saladin Ahmed


wersja do druku

Nieustraszeni pogromcy ghuli

Redakcja: Tomasz 'earl' Koziełło

Tron Półksiężyca - Saladin Ahmed
Jednym z najbardziej popularnych (by nie rzec wręcz – wyeksploatowanych do granic możliwości) motywów w fantasy jest opisanie zmagań dzielnych protagonistów ze złowrogim, złowieszczym i odrażającym pod każdym względem szwarccharakterem, którego mroczne plany obejmują przejęcie władzy nad – i tu mamy do wyboru, w zależności od opowieści – wioską, miastem, królestwem, czy wreszcie całym światem. Saladin Ahmed w swej debiutanckiej powieści Tron Półksiężyca wykorzystał ten właśnie problem, lecz miast umiejscowić fabułę w quasi–średniowiecznym świecie, przeniósł czytelnika w realia kipiącego od przepychu Wschodu. Jednak sam orientalny sztafaż to jednak za mało, by wzbudzić zainteresowanie czytelnika, toteż pobudzają je nietuzinkowi bohaterowie, wykreowani przez autora.
 
________________________

 
Ciężkie jest życie łowcy ghuli. Doktor Adulla Machslud nie raz już złorzeczył na swój los, a owe narzekania były tym intensywniejsze, im starszym się stawał. Sześćdziesiąte urodziny zbliżały się nieuchronnie – wiek szacowny, który skłaniałby raczej do spędzania czasu na dyskusjach w uczonym gronie równie jak i on szacownych starców, tudzież na innych godziwych rozrywkach, typu przesiadywanie w herbaciarniach, a nie do uganiania się po bezdrożach za wszelakim demonicznym tałatajstwem. I cóż z tego, iż w owych misjach częściowo wyręczał go młody uczeń Rasid, skoro główny ciężar odsyłania w nicość sług Zdradzieckiego Anioła i tak spoczywał na barkach samego Adulli. Kiedy już zaczął przemyśliwać nad odejściem na zasłużoną emeryturę, seria dramatycznych wydarzeń wstrząsnęła posadami jego rodzinnego miasta. Wpierw doszło do konfliktu pomiędzy władającym Dhamsawaatem kalifem, a przywódcą sekty złodziei zwanym Księciem Sokołów, który, głosząc hasła o wolności, równości i sprawiedliwości, rozpoczął swą wspieraną zarówno magią, jak i mieczem "kampanię przedwyborczą". Jakby to nie wystarczyło by zburzyć spokój Miasta nad Miastami – w jego zaułkach zaczęli ginąć ludzie. I to nie za sprawą morderców z tego świata, lecz istot pochodzących z demonicznej płaszczyzny. Kiedy ghule mordują rodzinę byłej kochanki doktora ten, poproszony przez nią o ratunek, postanawia zbadać sprawę. I tym samym wplątuje się w rozgrywkę pomiędzy mrocznymi siłami, o których istnieniu nie miał pojęcia, w dodatku na skalę przekraczającą jego najśmielsze oczekiwania.
 
W niebyt zatem odpłynęły plany dotyczące spokojnej starości. I jedynie wieczny optymizm Adulli i jego zdroworozsądkowe podejście do życia sprawiły, iż doktor się nie załamał. Zresztą to nie pierwszy raz te cechy ratowały go z rozlicznych opresji, które, jak by się zdawało, przyciąga niczym płomień świecy ćmy. Postać doktora nakreślona jest bardzo wyrazistą kreską i bardzo się różni od modnych ostatnimi czasy w fantasy bohaterów. To nie młodzieniaszek predestynowany do wielkich czynów, którego przyjście na świat głosiły przepowiednie. Nie posiada praktycznie żadnych cudownych mocy (może prócz paru umiejętności niezbędnych do wykonywania swej profesji), bronią białą włada gorzej niż przeciętnie (zresztą nie zniża się zbyt często do jej używania), rekompensując te braki umiejętnością wytrawnej szermierki słownej. Jego specyficzne poczucie humoru, ogromna dawka autoironii, połączona z cynizmem, który widoczny jest w niemalże każdym jego komentarzu (a komentować Adulla bardzo lubi), i z umiłowaniem wszelkich przyjemności życia – na granicy sybarytyzmu – sprawia, iż jest postacią ogromnie sympatyczną. Ów szpetny starzec, wyglądający niczym potomek niedźwiedzia i myszołowa (która to powierzchowność nie czyni go bynajmniej odrażającym dla płci pięknej), pełen wigoru – zarówno, jeśli idzie o gorące dyskusje ze starymi przyjaciółmi, jak i kontemplowanie wdzięków mijanych na ulicach piękności – wydaje się być przez te czynności całkowicie pochłonięty. Gdzieś w dalekim tle – przynajmniej na pierwszy rzut oka – pozostają kwestie wiary w Boga. Dopiero w momencie, kiedy staje do walki, by za pomocą recytowanych w Jego imieniu inkantacji gromić potwory przekonujemy się, jak głęboka jest jego religijność. Pochodząca z wnętrza nieskalanej duszy i przejawiająca się w czynach, a nie recytowaniu fragmentów Świętej Księgi.
 
Natomiast to właśnie wciąż czyni jego młody asystent – Rasid, z gorliwością neofity, jakby napawając się samym tylko brzmieniem świętych wersetów, starając się równocześnie podporządkować tym prawdom objawionym całe swoje życie. Wychowany przez Lożę Boga – sektę wojowników–mistyków, już od dziecka przygotowywany przez swych nauczycieli do roli derwisza, a potem jednego z przywódców, zatracił się w religijnym fanatyzmie. Przez jego pryzmat postrzega wszystko, krytykuje każdy przejaw myślenia nienacechowanego dogmatami wiary. Nic więc dziwnego, że nieustannie zatem dopatruje się w działaniach swego Mistrza bluźnierczych intencji. A kobiety traktuje niczym narzędzie sił nieczystych, co i rusz kuszące go do grzesznych myśli. I cóż z tego, iż – jak nas autor pragnie przekonać – cechuje się nieludzką wręcz sprawnością, mistrzowskim opanowaniem wszelakich arkanów władania mieczem i wytrzymałością, która umożliwia mu gromienie ghuli bez chwili oddechu, tudzież rozlicznymi innymi przymiotami ciała, skoro duchem jest raczej ubogi, pomimo ustawicznego cytowania wzniosłych sur? Co prawda, jego postawa ewoluuje nieco w miarę rozwoju historii, nie do tego jednak stopnia, aby wykroczyć poza ramy nadgorliwego i zapatrzonego w specyficzne ideały fanatyka.
 
Wizerunki tych dwóch bohaterów są ze sobą bardzo mocno skontrastowane, tak jakby dobrani oni zostali na zasadzie całkowitego przeciwieństwa. Wprawdzie w fantasy mamy bardzo wiele przykładów relacji mistrz – uczeń, lecz najczęściej to starszy wiekiem i doświadczeniem mentor jawi się jako ostoja spokoju i umiarkowania, ze spokojem udzielając kolejnych lekcji swemu zazwyczaj narwanemu i nieokrzesanemu podopiecznemu. Ahmed nieco przewrotnie odwrócił te proporcje – nie na tyle aby całkowicie je zatracić, lecz w stopniu wystarczającym, aby wywołać co i rusz uśmiech na twarzy czytelnika, kiedy żywiołowy entuzjazm Adulli przeciwstawiony jest chłodnej logice Rasida. Najbliżej im chyba do bohaterów powieści Davida Eddingsa – czarodzieja Belgaratha i jego wnuka Gariona.
 
Opanowanie i niewzruszone zasady moralne młodego derwisza zostaną poddane ciężkiej próbie, kiedy do drużyny zabójców ghuli dołączy Zamia Banu Laith Badawi. Dziewczyna, która posiadła umiejętność zmiany kształtu, obdarzona wątpliwej jakości urodą, lecz niewątpliwym temperamentem, którego przejawy można zaobserwować zarówno, gdy występuje w ludzkiej formie, jak i pod postacią potężnej, płowej lwicy, swą dominującą kobiecością sprawi, iż nieszczęsny Rasid często wystawiany będzie na pokusy. Jednak delikatnie nakreślony wątek romansowy wypada dość przewidywalnie, podobnie zresztą, jak i wizerunki dwójki młodych bohaterów – nie wykraczające zbytnio poza kanon fantasy. Na ich tle znacznie ciekawiej rysują się postaci bardziej zaawansowane wiekowo. W miarę rozwoju akcji na scenę wkraczają dawni towarzysze Adulli – alkemiczka Litaz i jej mąż, mag Dawud. Dzięki tej parze idealne się uzupełniających ekscentryków poznajemy pewne wydarzenia z przeszłości samego doktora.
 
Natomiast przeciwnicy naszych protagonistów wypadają dość blado. Trudno za takiego uznać samego kalifa, który jest raczej manipulowaną przez swoich doradców marionetką, niż pełnokrwistą postacią. Zaś główny zły, mroczny i posępny kreator potworów Orszado, przez znaczną część książki kryje się gdzieś w cieniu. Adulla z przyjaciółmi zaznajamia się jeno z jego wysłannikami, a tych jest całkiem sporo – począwszy od ghuli, których skomplikowaną typologię Ahmed przytacza, kończąc na demonach wyższego rzędu wezwanych za sprawą pradawnej magii. Natomiast w momencie, kiedy Orszado wkracza na scenę, ma szanse na niej zaistnieć przez zbyt krótki czas, byśmy mogli poznać go w wystarczającym stopniu. Znacznie ciekawiej skonstruowaną postacią jest Książę Sokołów. Trudno go jednoznacznie zakwalifikować jako szwarccharakter, gdyż poczynania swe motywuje chęcią pomocy uciśnionym mieszkańcom Dhamsawaatu, lecz demagogiczne argumenty, których w tym celu używa, tudzież jego bezpardonowe zachowanie w finalnej scenie powieści, kiedy zrzuca maskę oswobodziciela ujawniając swe prawdziwe ambicje, każą się głęboko zastanowić nad tym, po której stronie stoi naprawdę. Jego portret staje się dla pisarza punktem wyjścia do snucia rozważań o naturze władzy, o tym, jak potrafi ona deprawować ludzi i pozbawiać ich wszelkich skrupułów. Zresztą takich filozoficznych dywagacji jest w Tronie Półksiężyca więcej, choć nie stanowią one elementu w książce dominującego, przemycane są niepostrzeżenie, często w na pozór niewinnych rozmowach bohaterów, czy w krótkich, aczkolwiek niezwykle celnych komentarzach.
 
Toczące się wydarzenia obserwujemy z punktu widzenia kilku postaci, na zasadzie płynnej narracji przejmowanej przez kolejnych bohaterów. Sposób postrzegania różni się w zależności od tego, kto podejmuje opisywanie toku zdarzeń. Każdy narrator zwraca uwagę na nieco inne szczegóły. Kiedy do relacjonowania przygód przystępuje Adulla, czyni to ze swadą wytrawnego gawędziarza, zaś gdy na świat patrzymy oczyma Rasida, jest to bardzo czarno – białe jego postrzeganie, przefiltrowane dodatkowo przez gęste sito religijnych dogmatów. W książce dominuje jeden pierwszoplanowy wątek, poboczne dygresje służą jeno do jego uzupełnienia, tudzież mają na celu sprecyzowanie charakterystyk protagonistów. I choć fajerwerków w Tronie Półksiężyca nie zabraknie, to nurt psychologiczno – obyczajowy potraktowany jest w tej powieści równorzędnie do sensacyjno – przygodowych wątków.

Niedosyt natomiast pozostawia samo tło. Z szumnie zapowiadanych realiów rodem z Baśni z Tysiąca i Jednej Nocy, w książce doświadczamy jedynie bardzo powierzchownych opisów, będących raczej zbitkiem ogólnikowych wyobrażeń orientalnego przepychu (i to wplecionych w tekst sporadycznie, tak jakby autor raz na jakiś czas przypominał sobie, iż wypadałoby jednak jakieś "wschodnie klimaty" umieścić, po czym znów umykało to jego uwadze), niźli przekonującym odwzorowaniem przebogatej kultury Bliskiego Wschodu. Bardzo mało dowiadujemy się również o samym opisywanym przez Ahmeda świecie, tak jakby Miasto nad Miastami i jego przyległości usytuowane były w próżni, czemu jednak przeczy mapa zamieszczona na początku książki. Ten hiatus osadniczy tłumaczy jednak fakt, iż powieść stanowi pierwszy tom sagi, zatem prawdopodobnie w kolejnych częściach uzyskamy więcej informacji na temat świata, w którym przyszło egzystować łowcom ghuli.
 
Tron Półksiężyca, na tle ostatnio wydawanych ogromnych objętościowo powieści fantasy, wypada dość mizernie ze swymi jeno 350 stronami. Lecz w przypadku tej książki znakomicie się sprawdza reguła, iż czasem mniej oznacza więcej. Na jej kartach wszystkie wydarzenia są głęboko przemyślane, nie ma w niej dłużyzn służących jedynie sztucznemu rozdmuchaniu fabuły (i co za tym idzie – nabiciu objętości). To idealna lektura na długi, zimowy wieczór, kiedy, posiłkowani kubkiem herbaty kardamonowej, którą tak lubił pijać Adulla, możemy przenieść się w baśniowy świat, gdzie dobro zawsze zwycięża. Lub prawie zawsze…
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę
7.5
Ocena recenzenta
-
Ocena użytkowników
Średnia z 0 głosów
-
Twoja ocena
Tytuł: Tron Półksiężyca (Throne of the Crescent Moon)
Cykl: Królestwa Półksiężyca
Tom: 1
Autor: Saladin Ahmed
Tłumaczenie: Przemysław Bieliński
Wydawca: Prószyński i S-ka
Data wydania: 18 października 2012
Liczba stron: 360
Oprawa: miękka
Format: 125x195mm
ISBN-13: 978-83-7839-373-3
Cena: 19,90 zł



Czytaj również

Komentarze


Jeszcze nikt nie dodał komentarza.

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.