Szubienicznik – Jacek Piekara

Panowie bracia leją wodę

Autor: Camillo

Szubienicznik – Jacek Piekara
"Ledwie okrzepł w szatach inkwizytora, niespodzianie wdział żupan" – możemy przeczytać o Jacku Piekarze na stronie jego wydawnictwa. Nowy kostium chyba jednak wciąż trochę uwiera i nie pozwala skoncentrować się na budowaniu opowieści.

__________________


Szubienicznik zabiera nas do XVII-wiecznej Rzeczypospolitej z czasów Króla Jana Europy Pana, już po odsieczy wiedeńskiej i bitwie pod Parkanami. Weteranem tych wydarzeń jest główny bohater powieści – podstarości łęczycki Jacek Zaremba, kiedyś chorąży husarii, obecnie stróż prawa. Poznajemy go, gdy przybywa w gościnę do Wielkopolski na dwór starego kompana, stolnika Ligęzy. Jeśli nie liczyć retrospekcji, w tym właśnie dworku rozegra się cała fabuła powieści. A w każdym razie tej części, bo Szubienicznik to dopiero pierwszy tom większej całości, o czym jednak wydawca nie uznał za stosowne poinformować gdziekolwiek poza ostatnią stroną.

Akcja jest nie tylko kameralna, lecz także niespieszna. Przez pierwsze sto stron bohaterowie jedzą, piją oraz toczą długie rozmowy o kulinariach, dziewkach i szlacheckim stanie, nie przejawiając najmniejszej ochoty do rzucenia się w meandry fabuły. To prawda, że nie każda historia musi zaczynać się od hitchcockowskiego trzęsienia ziemi, ale odwlekanie zawiązania intrygi aż do jednej czwartej powieści, delikatnie mówiąc, nie sprzyja budowie suspensu. Dopiero gdy akcja wreszcie się komplikuje (okazuje się, że ucztujący u stolnika goście otrzymali sfałszowane listy, w których ktoś podszywający się pod gospodarza obiecuje im rozwikłanie różnych tajemnic z przeszłości) powieść nabiera rumieńców, choć nadal powoli.

Dalsze rozdziały to przesłuchania, jakim Zaremba i Ligęza poddają zagadkowych gości. Każdy z nich ma do opowiedzenia historię o jakimś nieszczęściu, wywołanym przez tajemne siły albo wyjątkowo podstępnych złoczyńców. Opowiastki są mroczne i całkiem interesujące. I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie rozwlekłość, z jaką autor serwuje te szkatułki. Za przykład niech posłuży historia snuta przez warchoła Komarnickiego. Niedługa opowieść o upadku jego rodu jest co chwilę przerywana, bo: 1) któryś ze śledczych koniecznie musi podzielić się dygresją, 2) wywiązuje się niezwiązana z opowieścią dyskusja, 3) warchoł domaga się wina, itd. W efekcie retrospekcja, która z powodzeniem zmieściłaby się na kilkunastu stronach, ciągnie się przez stron kilkadziesiąt.

Być może dlatego zabrakło miejsca na postępy fabularne – bohaterowie nie tylko nie wyjaśniają ani jednej tajemnicy, co można by jeszcze zrozumieć, ale nawet nie przybliżają się do rozwiązania. Sytuacji nie ratuje kończący powieść cliffhanger. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że autor urwał odrobinę za wcześnie. W ostatnim zwrocie akcji próbuje całkiem zręcznie zagmatwać intrygę, lecz zostawia czytelnika jedynie z mglistymi podejrzeniami dalszego rozwoju sytuacji. Położenie bohatera jest niepewne, ale wciąż ma on zbyt wiele możliwości ratunku, aby zakończenie trzymało w napięciu aż do ukazania się kolejnego tomu.

Lepiej niż konstrukcja fabuły udała się Piekarze kreacja świata. Pisząc o sarmackich popijawach, ksenofobicznych poglądach i niepoprawnym politycznie stosunku do kobiet, autor wyraźnie jest w swoim żywiole. Odrobił też zadanie z historii. Umiejętnie stylizowana narracja, barokowe dialogi i barwne historyczne tło skutecznie porywają w świat Rzeczypospolitej ze schyłku potęgi. To rozbudza apetyt na lekturę o szlacheckich podjazdach i porachunkach. Ale odtwarzanej w nieco szybszym tempie, a nie w takim literackim slow motion.