Szczury Wrocławia. Chaos

Ręka, noga, mózg na ścianie (i flaki)

Autor: Aleksandra 'yukiyuki' Cyndler

Szczury Wrocławia. Chaos
Ostatnimi czasy temat zombi stał się ponownie popularny. Żywe trupy rosną w liczbę, atakują kolejne ofiary i sieją zniszczenie. Robert J. Szmidt przeniósł motyw zombie-apokalipsy na nasz rodzimy, polski grunt. Zobaczcie czy efekt jego pracy, powieść Szczury Wrocławia, wart jest waszej uwagi.

W wyniku wzrastającej liczby zachorowań na czarną ospę we Wrocławiu utworzono izolatoria, gdzie ludzie, którzy mogli mieć kontakt z chorymi, poddawani są kilkutygodniowej kwarantannie. Pewnego dnia w jednym z izolatoriów dochodzi do serii ataków ze strony dziwnie odmienionych pacjentów – ofiarami padają zarówno inni pacjenci, jak i personel medyczny, co szybko prowadzi do wybuchu paniki. Pracownicy Komendy Wojewódzkiej MO początkowo nie wierzą w otrzymany meldunek o rosnącej liczbie ofiar dołączających po śmierci do grona agresorów. Jednak wkrótce docierają do nich raporty o podobnych incydentach w całym mieście. Tajemnicza epidemia bardzo szybko się rozprzestrzenia, a sztab kryzysowy musi sobie poradzić z zagrożeniem, do którego powstrzymania nikt z ich organa, ani podlegających im jednostek, nie został przygotowany.

Wydarzenia opisane w Szczurach Wrocławia dzieją się na przestrzeni dwunastu godzin od wystąpienia pierwszych przypadków "zachorowań". To zaskakująco wnikliwa analiza rozwoju epidemii, która szybko urasta do rangi pandemii – począwszy od, zdawałoby się, pojedynczego incydentu w izolatorium, poprzez kolejne ataki i przemiany, podjęte przez sztab kryzysowy działania zaradcze i neutralizacyjne, na kompletnym chaosie skończywszy. Szmidt świetnie ukazał rozprzestrzenianie się dziwnej choroby, pojawianie się jej nowych ognisk, a także reakcje ludzi, którzy się z nią zetknęli – początkową niewiarę i lekceważenie, później narastającą panikę i ostatecznie desperacką walkę o przetrwanie. A przeżyć w Szczurach... udaje się tylko nielicznym. W krótkim podziękowaniu na końcu tomu autor wspomina, iż z kilku tysięcy osób, które zgłosiły się, aby udostępnić swoje dane osobowe i pozwolić się zabić na kartach książki, udało mu się uśmiercić TYLKO dwustu kilkudziesięciu. Stwierdzenie, że w Szczurach... trup ściele się gęsto, a autor epatuje przemocą byłoby dużym niedopowiedzeniem. Bohaterowie główni, poboczni, a także całkowicie przypadkowe osoby tylko pobieżnie wspominane, giną na najróżniejsze sposoby: ofiary wykrwawiają się, zombie urywają im głowy, ręce i nogi, albo wypruwają wnętrzności. Dodatkowo w książce opisanych jest kilka efektownych katastrof i wybuchów, które masakrują ludzi hurtowo, a także kilka sytuacji przypominających sceny z serii filmów Oszukać przeznaczenie, gdzie przypadek lub błąd człowieka prowadzi do kolejnego spektakularnego zgonu. Sięgając po tę pozycję należy być świadomym, iż ponad dwie trzecie z pięćset stronicowej książki zajmują opisy prawdziwej rzezi, co niektórych czytelników (w tym piszącą te słowa) może w pewnym momencie znużyć i trochę przytłaczać nagromadzeniem makabrycznych scen. Niestety powieść bardzo szybko traci jakikolwiek element zaskoczenia, a kolejne fragmenty i los zaprezentowanych w nich postaci staje się boleśnie oczywisty. Jedyną niespodziankę niesie ze sobą pytanie: czy ktoś z wymienionych w danym fragmencie bohaterów przeżyje, a jeśli tak, to kto i jakim kosztem. Sytuację ratują sceny opisujące narady i działania sztabu kryzysowego, a także dość realistycznie opisane podejmowane przez nich próby poprawy stanu rzeczy oraz powstrzymania pandemii, które – fakt faktem – za każdym razem kończą się kolejną masakrą, jednak absorbują uwagę i posuwają historię do przodu. Warto w tym miejscu wspomnieć, iż opisy Szmidta są niezwykle plastyczne, przez co naprawdę potrafią poruszyć czytelnika. Autor świetnie buduje napięcie i operuje rytmem, to przyspieszając tempo akcji, to na chwilę zwalniając, dzięki czemu niezwykle łatwo poddać się nerwowej atmosferze oraz narastającemu ze strony na stronę strachowi.

Najmocniejszym elementem powieści jest przedstawienie realiów Polski lat siedemdziesiątych. Tę specyficzną atmosferę można zauważyć na każdej niemal stronie i w każdym opisywanym miejscu, w sposobie w jaki zwracają się do siebie ludzie, w metodach działania wszystkich jednostek, a także w drobiazgach nadających całości jeszcze bardziej realistycznego wymiaru: ukazaniu ludzi pędzących nielegalnie alkohol i szmuglujących go do izolatoriów, we wzmiankach o Gomułce, partii, wrogach ludu czy odrzuceniu wszelkich symboli religijnych. Dodatkowym elementem dość mocno przemawiającym do wyobraźni czytelnika jest fakt, że prawie każda postać wymieniona jest z imienia i nazwiska. To efekt opisanej wcześniej akcji zbierania ochotników do uśmiercenia na kartach powieści, jednak u czytelnika świadomego pochodzenia tych nazwisk, zabieg ten wywołuje prawdziwy dreszczyk – szczególnie jeśli rozpozna znane sobie osoby (wymienić można chociażby Bartosza Biedrzyckiego, którego fani wszelkiej postapokalipsy powinni kojarzyć jako autora Kompleksu 7215).

Powieść Szczury Wrocławia będzie prawdziwą gratką dla wszystkich miłośników tematyki zombie oraz krwawych, apokaliptycznych wizji zagłady znanego nam świata. Powinna przypaść do gustu także czytelnikom lubiącym brutalne historie, kojarzące się z survival horrorem, gdzie krew leje się hektolitrami, a urwane członki i inne fragmenty ciała latają na wszystkie strony. Osoby o słabszych nerwach (i żołądkach) powinny się naprawdę zastanowić zanim sięgną po tę pozycję – tego typu literatura nie każdemu przypadnie do gustu.