Syn Cienia - Jon Sprunk

Czarno to widzę…

Autor: Piotr 'Clod' Hęćka

Syn Cienia - Jon Sprunk
Od jakiegoś czasu na okładkach książek umieszcza się już nie tylko ich skrócone opisy, ale również porównania do innych pozycji z tego samego gatunku. Cel jest jeden – zachęcić czytelnika poprzez analogię do zakupu powieści. Skoro bardziej znany tytuł przypadł mu do gustu, a ten jest podobny, to co miałoby stanąć na przeszkodzie? Ano, praktycznie wszystko. Takie zabiegi częściej szkodzą, niż pomagają, windując oczekiwania do poziomu, którego dana powieść zwykle nie jest w stanie osiągnąć. Coś takiego spotkało Syna Cienia, debiutancką powieść Jona Sprunka, porównywaną do bestsellerów takich autorów jak Joe Abercrombie, Scott Lynch czy Brandon Sanderson.

_______________________


Główny bohater powieści – Caim – to fachowiec pod każdym względem. Zawsze wykonuje zlecone zadania, a w jego słowniku nie figuruje słowo "porażka". Czytelnik poznaje go w trakcie misji – zabójca ma zlikwidować jednego z ważniejszych lordów, który podobno strasznie uciska poddanych. Owe wytłumaczenie można sobie jednak podarować, wszak dla Caima liczą się tylko zlecenie i zapłata. Wystarczyło wypuścić strzałę, aby dokonać dzieła, ale coś poszło nie tak. Pocisk minął cel, choć nie miał ku temu prawa. Kiedy sytuacja przybiera niekorzystny obrót, zabójca sięga po dwa długie noże zwane "suete" – jego ulubiony oręż. Gdy wydaje się, że bohater w końcu wpadnie w ręce wrogów, objawia się zdolność, pozostająca tajemnicą nawet dla niego samego – Caim stapia się z cieniem, rozprawia ze zdezorientowanymi adwersarzami i umyka niebezpieczeństwu.

Po lekturze pierwszego rozdziału można odnieść wrażenie, że debiutancka powieść Sprunka będzie traktowała o życiu i rozterkach płatnego zabójcy. Nic bardziej mylnego. Szybko bowiem wprowadzona zostaje druga postać: Josephine, wypisz wymaluj rozpuszczona arystokratka – myśli jedynie o balach i spotkaniach towarzyskich, a problemem spędzającym jej sen z powiek jest znalezienie przystojnego męża. Wszystko komplikuje się, gdy podstarzały ojciec, będący niegdyś liczącą się w wielkiej polityce figurą, postanawia wyprawić ją ze stolicy, argumentując, że Othir ostatnimi czasy stał się bardzo niebezpiecznym miejscem. Josey za wszelką cenę pragnie pozostać w mieście, ponieważ niebawem ma się odbyć ślub jej najlepszej przyjaciółki. W noc przed wyjazdem wchodzi do komnaty ojca i… natyka się na Caima, nachylającego się nad zwłokami jej rodzica. W ten sposób schodzą się ścieżki głównych bohaterów, którzy zostają wplątani w intrygę o skali znacznie większej, niż można by się tego spodziewać – jak to zwykle bywa, w tej sprawie palce maczali przedstawiciele kościoła, najpotężniejsi lordowie królestwa, rebelianci, a nawet mroczne istoty z Krainy Cienia.

Postacie są nie tylko do bólu sztampowe (szczególnie Josey) – szybko okazuje się, że ich prawdziwe tożsamości zostały przed nimi ukryte – ale również płaskie: posiadają góra dwie, trzy cechy charakteru, a ich motywacje i przekonania potrafią zmienić się o sto osiemdziesiąt stopni na przestrzeni rozdziału. Niestety fabuła również nie powala na kolana – nie dość, że jest mocno przewidywalna, to na dodatek opiera się na znanych od lat schematach. Już w połowie książki można domyślić się, jak będzie wyglądało zakończenie. Sytuację nieco ratuje szybkie tempo wydarzeń - ciągle coś się dzieje, więc nie ma zbytnio czasu na nudę. Jednak do poziomu atrakcji zapewnianych chociażby przez Abercrombiego jeszcze daleko. Jak wiele Sprunkowi brakuje do czołowych pisarzy fantasy widać także po jego stylu – pisze w bardzo prosty, by nie powiedzieć nawet prostacki sposób. Podczas obcowania z Synem Cienia przez cały czas towarzyszyło mi przekonanie, że mam do czynienia z powieścią debiutanta – w jego prozie zabrakło zarówno błysku geniuszu, jak i lekkości pióra, które charakteryzowały na przykład pierwszą powieść Scotta Lyncha.

Negatywnie na odbiór książki wpływają także liczne niezręczności językowe, o które czytelnik potyka się podczas lektury. W takiej sytuacji należy zadać sobie pytanie, czy wina leży rzeczywiście po stronie autora, czy może jednak należy nią obarczyć tłumacza? Bez znajomości oryginału trudno jednoznacznie stwierdzić, kto w tym przypadku zawinił, ale dokładniejsza redakcja oraz wyeliminowanie drobnostek, jak na przykład nieodpowiedni przyimek lub zmieniony frazeologizm, mogłoby wyjść tej pozycji na dobre.

Trzeba powiedzieć wprost, że Syn Cienia nie grzeszy oryginalnością. Jeżeli po tę pozycję sięgnie ktoś oczytany w fantasy, praktycznie cały czas towarzyszyć mu będzie wrażenie swoistego deja vu. Już sama postać Caima to charakterystyczny miszmasz stworzony z kilku innych bohaterów – jest łotrzykiem, który tak jak Kelsier z Z mgły zrodzonego posługuje się w walce nożami, z tym że jego zdolności do kontrolowania cieni budzą skojarzenia z bohaterem gry The Darkness. Jeśli dodać do tego kłopoty z pamięcią, wywołane traumą z dzieciństwa, otrzymamy mocno sztampowy obrazek. Jedyne co po części nadaje tej postaci odrobinę oryginalności to towarzystwo ducha, którego widzi tylko Caim. Kit, bo tak nazywa się duch dziewczyny, potrafi jednak zniknąć na wiele stron, przez co jej udział w całości jest ostatecznie dość skąpy. Z kolei Othir, miasto, w którym rozgrywa się większa część akcji, nieudolnie próbuje naśladować, wydawałoby się, Camorrę z Kłamstw Locke'a Lamory. Brak mu jednak zapadających w pamięci miejscówek oraz charakterystycznej atmosfery, która sprawiała, że chciało się wracać do miasta Niecnych Dżentelmenów. Niestety Sprunk to autor o klasę gorszy od Lyncha czy Sandersona, więc przy bezpośrednim porównaniu do sławniejszych kolegów sporo traci.

Syn Cienia to jedna z tych książek, które niełatwo ocenić. Z jednej strony fabuła oraz postacie są sztampowe do granic możliwości, zaś z drugiej należy pamiętać, że wykorzystane schematy to już klasyka w fantasy, więc czasami trudno ich uniknąć. Choć styl Sprunka nie porywa, to obcowanie z jego debiutancką powieścią wciąż może zapewnić kilka godzin całkiem przyjemnej rozrywki – gdyby korektor i tłumacz bardziej się postarali, w tym aspekcie w ogóle trudno byłoby się o cokolwiek przyczepić. To zaledwie pierwszy tom otwierający Trylogię Cienia, toteż żywię nadzieję, że w kolejnych częściach wady tej pozycji zostaną wyeliminowane, a warsztat i styl autora rozwiną się do tego stopnia, iż będzie chciało się sięgnąć po kolejne jego książki. Tymczasem Synem Cienia zainteresować mogą się ci, którzy uwielbiają dark fantasy lub powieści utrzymane w klimatach łotrzykowskich, a zdążyli już przeczytać wszystko, co te gatunki mają im do zaoferowania.