Świt po bitwie

Dwadzieścia lat później

Autor: Maja 'Vanth' Białkowska

Świt po bitwie
Ubi sunt qui ante nos fuerunt? Przemijanie, tęsknota za tym, co odeszło, bojaźń towarzysząca niepewnej przyszłości, pytania stare jak świat – kim jesteśmy, skąd przybyliśmy i dokąd dążymy stanowią jeden z podstawowych toposów literackich. I choć w Świcie po bitwie, kolejnej odsłonie Trylogii Nordyckiej pióra Marcina Mortki, maskuje je gąszcz wydarzeń, są trzonem tej utrzymanej w konwencji sagi o bogach i bohaterach powieści.

Baldr, syn Odyna i Frigg, był pięknym bogiem, świetlistym i radosnym… Poetyckie nawiązanie do mitu stanowi godne rozpoczęcie opowieści bazującej na legendarnych dziejach Skandynawii. Jej autor płynnie przechodzi od tonu natchnionego skalda do opisania, bynajmniej nie bajecznych, losów znanych już nam z Ostatniej sagi postaci, choć nie raz będzie wracał do podniosłej narracji, która definiuje całą jego powieść. Krótkie rządy Białego Jastrzębia zakończyły się krwawo i po wielu latach okrutne panowanie Eryka Halvaldsona zdaje się być jedynie koszmarem, z którego Nordveghr ocknął się za sprawą rebelii kierowanej przez Trygwego Ivarsona, który post factum zasiadł na tronie w Nidaros. Natomiast losy herosów, którzy byli prawdziwym spiritus movens owego przewrotu potoczyły się rozmaicie – Harald zniknął, karzeł Arnul powrócił do swojego ludu, zaś Vidar Gustavson, skald naznaczony wilkołaczym piętnem, został jednym z konungowych towarzyszy i doradców. Zdążywszy w międzyczasie dochować się syna, który po nim odziedziczył zarówno piętno odmienności, jak i trudny charakter, próbuje odprawiać pokutę za swe zarówno faktyczne, jak i domniemane grzechy. Zaś Viglund zwany Wilczym Pyskiem zmaga się z własnymi demonami, którym przewodzi nienawiść do rodziciela. Lecz owa ansa w obliczu dramatycznych wydarzeń, jakie czekają północne dziedziny ustępuje na dalszy plan.

Azaliż więc Świt po bitwie jest powieścią obyczajową o zacięciu psychologicznym, opisującym konflikt pomiędzy ojcem i synem? Taki sposób interpretacji jest jedną z dróg, jaką podążyć może czytelnik, lecz jeśli liczy on na potraktowanie owego tematu na miarę antycznych tragedii bardzo się rozczaruje. Mortka ujął ów wątek schematycznie, nie wgłębiając się w motywację swych bohaterów, jedynie łopatologicznie opisując problem – Vilgund z zaciekłością emocjonalnie rozchwianego nastolatka obwinia Vidara o całe zło świata, a przede wszystkim własną szpetotę i aspołeczność, którą podsyca i pielęgnuje, tak, że przeradza się w psychopatię. Natomiast islandzki mistrz słowa i miecza modli się o powrót synowskiej miłości, lecz nic konkretnego gwoli urzeczywistnienia swych pragnień nie czyni. Uprawianie eskapizmu, zarówno psychicznego, jak i fizycznego, stanowi wedle autora jedyny słuszny i zarazem jakże męski sposób postępowania w takowej sytuacji, a rozwiązanie problemu wedle gazetowych porad psychologicznych jest rażąco przewidywalne. A mógłby to być jakże ciekawy wątek, gdyby, miast rozmieniania na drobne Weltschmerzu, który doskwiera dwóm charakternym wikingom, rozwinąć zasugerowane ledwo kwestie dorastania i odpowiedzialności za swoje decyzje (pod tymi względami ojciec i syn, pomimo różnicy wieku stoją na równym poziomie), a także szukania przez młodzieńca mistrza i przewodnika. Ten ostatni problem Mortka przedstawił w nieco bardziej rozbudowany sposób analizując go w kilku aspektach – psychologicznym, moralno-egzystencjalnym oraz religijnym.

I tu przechodzimy do kolejnego sposobu odczytania Świtu po bitwie, kiedy jawi się on jako moralitet obnażający naturę dobra i zła, przedstawiający mrok jako źródło pokus, którym trudno się oprzeć. Jego uosobieniem jest jarl Jomsborga – Thorkill, zwany Smoczym Nasieniem, wódz znamienity i promieniujący charyzmą, błyskotliwy mówca, potrafiący zauroczyć słowami i porwać do czynu nie tylko nieznających jeszcze życia młodzieńców, lecz również doświadczonych weteranów. Początkowo wydaje się być postacią pozytywną, a jego plany odrodzenia zamierzchłej potęgi morskich łupieżców i przywrócenia wiary w dawnych bogów, na tle moralnie ambiwalentnych poczynań konunga, stanowią ożywcze novum. Jednak bardzo szybko okazuje się, iż thorkillowy zamysł ma drugie dno, które z głoszonymi przezeń teoriami ma niewiele wspólnego, zaś ujawnienie pochodzenia jomsborgczyka ostatecznie go definiuje. Natomiast Trygwe Surowy, choć również ucieka się do metod nieprzystających dobremu monarsze, stanowi postać pozytywną, oczywiście wedle probierza opisywanego przez Mortkę świata. Pozostali bohaterowie podzieleni zostali na frakcje "dobrzy" i "źli". Drużyna jomsborgczyka to banda straceńców kierujących się wynaturzonym honorem i gotowych za swym przywódcą zstąpić do otchłani, zaś sojusznicy byłego jarla Haldir nie są co prawda rycerzami bez zmazy i skazy, lecz bardzo im do takich blisko. W przypadku dwóch głównych protagonistów na pierwszy rzut oka sytuacja nie jest aż tak oczywista. Vidar, niepotrafiący uładzić się z własną dualistyczną naturą, wiecznym rozbratem pomiędzy sacrum uosobionym przez gorliwie przezeń wyznawany katolicyzm a profanum w postaci klątwy Odyna, która zainicjowała jego fizyczną przemianę, mógłby zostać poprowadzony w sposób arcyciekawy, gdyby tylko jego kreator szerzej rozbudował postać skalda, nie poprzestając jeno na wymienieniu kilku cech będących kliszami znanymi z wielu powieści fantasy. Natomiast Viglund, wpierw nurzający się w okrucieństwie, by potem wkroczyć na drogę odkupienia, jest skrajnie antypatycznym egoistą i egocentrykiem. Emocje, jakie odczuwałam w stosunku do postaci ukazanych na kartach powieści, gdy gardziłam "dobrymi", sympatią obdarzając te negatywne, prawdopodobnie odbiegały od założeń jej autora, lecz cóż czynić, gdy ewidentnie lepiej idzie mu tworzenie zapadających w pamięć szwarccharakterów.

Skoro religia odgrywa w powieści znaczącą rolę, czemuż nie pokusić się o kolejną próbę jej interpretacji, tym razem bazującą na motywach teologicznych? W Ostatniej sadze pierwsze próby chrystianizacji Północy ukazywały niepochlebny obraz nowej religii, zaś wiara w dawnych bogów stanowiła siłę opierającego się Erykowi Halvadsonowi ludu. Natomiast drugi tom Trylogii Nordyckiej nicuje tą sytuację, jednocześnie sugerując niesztampowe jej rozwiązanie. Wprawdzie wyznawcy Chrystusa awansowali do roli pozytywnych bohaterów, a postać ich duchowego przywódcy, biskupa Helmgarth, przywodzi na myśl antycznych męczenników, natomiast osoby wierne staremu panteonowi uplasowały się po ciemnej stronie Mocy, jednakże pisarz próbuje połączyć mitologię z religią sugerując (co widoczne było już w poprzednim tomie) iż Baldr, który po Rangaroku powróci do Midgardu, jest tożsamy z Jezusem. Lecz realizacja tego konceptu zdecydowanie kuleje – wizerunek najpiękniejszego z bogów przypomina kiczowatą wersję Jezusa zaczerpniętą z apokryficznych opowiastek dla dzieci, jedynie chwilami objawiając się w glorii, lecz i te momenty kojarzą się z teatrum urządzonym gwoli rozrywki prostaczków. Również wątek, którego narratorką jest Thyra ukazuje niewolnicę i kochankę Viglunda w sposób wzorowany na hagiograficznych przedstawieniach świętych mistyczek (zresztą wszystkie powieściowe heroiny ukazane są w tym tomie na zasadzie skrajności - jako wcielenie szlachetności lub personifikacja zła). Mortka modyfikuje w swej książce zarówno motywy historyczne o religijnych konotacjach (most Mulwijski), jak i te zaczerpnięte z Żywotów Świętych (dokonania świętego Jerzego), a jednocześnie odwołuje się do nordyckiej mitologii – i fragmenty powieści opisujące przemijanie dawnego świata czynią największe wrażenie.

Ostatni klucz do Świtu… stanowi powieść awanturniczo-przygodowa, której kwintesencją jest gwałtownie gnająca do przodu akcja, pełna dramatycznych opisów rzezi, potyczek i bitew. Tych krwawych i brutalnych scen w mortkowym dziele jest aż nadto i szybko budzą przesyt, zwłaszcza iż nie stanowią, ni w formie, ni w treści, niczego odkrywczego. Summa summarum - choć pisarz od czasu pierwszego tomu cyklu zdecydowanie wyszlifował swój warsztat i jego historia jest znacznie spójniejsza, zarówno pod względem narracji, jak i fabuły, to wciąż daleko jej do ideału. A wikingowie nadal mówią staropolszczyzną.