Świt Czarnego Słońca - C.S. Friedman

Syndrom "jeszcze tylko jeden rozdział" w sosie fantastyczno-teologicznym

Autor: Bartłomiej 'baczko' Łopatka

Świt Czarnego Słońca - C.S. Friedman
Chcielibyście żyć w świecie, w którym myśl jest w stanie częściowo kształtować rzeczywistość? Gdzie istnieje możliwość naginania (świadomego, lub nie) mocy zdolnej do stworzenia demona, a nawet boga? Takim światem jest Erna, wykreowana przez C.S. Friedman w powieści Świt Czarnego Słońca − pierwszym tomie Trylogii Zimnego Ognia.

Na Ernie człowiek, po latach świetlnych szukania miejsca do życia, traktowany jest jako intruz przez samą planetę. Wspomniana wyżej nieokiełznana moc, zwana fae, utrudnia aklimatyzację ludzkiego gatunku, materializując lęki i marzenia nieświadomych jej istnienia przybyszów. Sytuacja nagle ulega zmianie wskutek tak zwanej Ofiary – ludzie zaczynają zmieniać istotę Erny, próbują nad nią zapanować i przekształcić na podobieństwo Ziemi.

Można powiedzieć, że to właśnie wątek obcej planety Friedman uczyniła najważniejszym ogniwem książki. Podczas lektury obserwujemy oddziaływanie fae na ludzi oraz wszelkie inne istoty – ba, sama planeta traktowana jest jako świadome stworzenie. Jednakże prawdziwą kwintesencją powieści była korelacja dwójki głównych bohaterów, będących wobec siebie jak yin i yang, zmuszonych poprzez okoliczności do współpracy. Na porządku dziennym są utarczki słowne i walka charakterów, a obu gnębi nieznośna zależność "od tego drugiego"; w trakcie podróży niejednokrotnie staniemy się świadkami konfrontacji pomiędzy oddanym całym swym sercem Jedynemu Bogu, kapłanem Damienem Vrycem oraz demonicznym Geraldem Tarrantem. Śledzi się ją z zapartym tchem, głównie dlatego, że w tę relację autorka wplotła kilka głębszych rozważań: ile zła człowiek jest w stanie popełnić w imię wyższego dobra? czy każdy może zostać odkupiony? czy po podróży z demonem dusza jego towarzysza pozostaje nienaruszona?

Jednak nie cała akcja toczy się wokół Damiena i Geralda – Friedman wprowadza wielu bohaterów drugo- i trzecioplanowych, przedstawiając szczegółowo ich motywacje, charakter, światopogląd: są oni nieszablonowi i skomplikowani. Sugestywność opisów emocji: strachu, rozpaczy, zwątpienia czy radości, nadaje głębi i wiarygodności postaciom.

Warto także zwrócić uwagę na swoistą formę ostrzeżenia, jaką jest ta książka. Pośród dialogów o charakterze teologicznym i egzystencjalny zawarty jest obraz człowieka: zdobywcy, wielkiego eksploratora, który dopasowuje cały świat oraz rzeczywistość do siebie, tworzy własnych bogów, prowadzi wyniszczającą gospodarkę rabunkową. Prowokuje to pytanie: jest to jedynie wizja odautorska, czy faktyczny obraz dzisiejszej ludzkości?

Co do uwag: bardzo zawiodło mnie rozwiązanie sceny z Ogniem i Senzeiem - poszło za łatwo i za szybko, zupełnie tak jakby autorka chciała już popchnąć akcję do przodu, nie siląc się na zbytnio wyszukane rozwiązanie. Poza tym nie lubię otwartych zakończeń, choćby w formie epilogu. Tak, wiem, w tym wypadku jest to jednocześnie dobry wstęp do następnej części, ale takie już moje osobiste preferencje. Także szczęście zwyczajowo sprzyja bohaterom - prawie wszystkie przedsięwzięcia, które w założeniu mają być trudne, bądź niewykonalne, "szczęśliwie" się naszym bohaterom udają. W moim przypadku, po x-krotnym farcie, odczuwanie niepewności losów postaci zanikło (dopiero pod koniec autorka zmienia taktykę).

Pani Friedman udało się stworzyć dzieło, które jest hybrydą science fiction i fantasy. Dodatkowo książka ta zmusza czytelnika do stawiania sobie pytań, wymaga od niego refleksji, ponieważ autorka nie opowiada się wyraźnie po żadnej ze stron, nie sprzyja ani Tarrantowi, ani Damienowi, wybór pozostawiając czytelnikom.