Święte prawo czytelnika

Autor: Ewa 'senmara' Markowska

Święte prawo czytelnika
Pamiętacie film z Jackiem Nicholsonem Lepiej być nie może?
Diabelsko wyglądający aktor (on zawsze tak wygląda, nie tylko w Czarownicach z Eastwick), gra pisarza, Melvina Udalla, autora przejmujących, bardzo popularnych powieści. W jednej ze scen filmu spotyka wielbicielkę, która rozmarzonym głosem pyta go, jak to się stało, że on, mężczyzna, tak doskonale rozumie kobiety? A ów gbur odpowiada z właściwą sobie szczerością, że wyobraża sobie mężczyznę, ale bez mózgu.

Zabawna sytuacja, może mniej zabawna dla tej pani, ale tu pada pytanie: dlaczego wyobrażenie czytelniczki o autorze było tak skrajnie różne od rzeczywistej postaci autora? I dlaczego, u licha kobieta wyobrażała sobie, nie znając człowieka, że on jest taki a nie inny?
Można by powiedzieć, że to ona jest winna całej sytuacji, bo wyobraziła sobie coś, co w konfrontacji z rzeczywistością przyniosło jej zawód. Oj, sądzę, że nie ona jedna ma takie wyobrażenia. Bo czytelnik ma prawo do takich wyobrażeń. Kupując książkę mamy podświadome wrażenie, że nabyliśmy coś osobistego, jak kawałek autora, jego nogę czy kawałek duszy. I mamy to na własność. Konsekwencje takiego myślenia to zupełnie inna bajka.

Lubienie i nielubienie autorów książek to rzecz bardzo płynna. Po pierwsze – zazwyczaj najpierw czytam książkę nie zwracając uwagi na autora. Czasami, choć nie zawsze, myślę: rety, co za niesamowity człowiek musiał to napisać! I kupuję następne książki już ze względu na nazwisko, żeby przekonać się, czy w innych powieściach pojawi się cień jego osobowości. Jakbym kupowała jego duszę czy wątrobę na własność, pomyślcie, jakby do każdego egzemplarza powieści dołączano fragment- włos, kilka komórek – jej autora. To dopiero lans marketingowy.
Czy jeśli przeczytam wszystkie książki danego autora będę go znać tak, jakbym poznała go osobiście? Wydaje się, że tak, że pisanie jest rzeczą niezwykle intymną i piszący odsłania się przed czytelnikami. No, chyba, że natkniemy się na takiego Melvina Undalla.
Ale abstrahując od niemiłych przypadków: czytelnik ma prawo wyobrażać sobie autora danej książki, myśleć, że go zna, że jest nim charyzmatyczny przystojniak lub wielkooka, seksowna blondynka (niestety, czasem jedno zerkniecie na stronę autorską może boleśnie zweryfikować to wyobrażenie).

Z okładek horrorów z lat 90-tych pamiętam zdjęcia Stephena Kinga (z brodą wyglądał demonicznie, bez brody już nie) i czarnobiałe Jamesa Herberta z zasłoniętą częściowo twarzą. Wiecie, poza samą atmosferą książek celowo stylizowane zdjęcie autora są naprawdę fajne. Po tym, jak Masterton okazał się miłym starszym panem z mamusiowatą żoną u boku, to niektóre moje wyobrażenia nieco się zmieniły. Dlatego nie jestem pewna, czy chciałabym zobaczyć "na żywo" Kinga czy Herberta. Wolę pozostać przy wyobrażeniach i bardzo indywidualnej opinii. Mam do tego prawo. Mam prawo wyobrażać sobie Herberta jako neurotycznego, chudego bruneta mającego problemy z alkoholem i duchami, mieszkającego gdzieś na terenach deszczowej Anglii. Tacy mężczyźni pojawiają się w jego powieściach, dlaczego zatem on nie miałby taki być? Oczywiście, inna sprawa, gdybym była dziennikarką z dostępem do rubryki gazety ogólnokrajowej i go tam obsmarowała, zamiast rzeczowych informacji wykorzystując własne wyobrażenia. Ale ja mam na myśli tylko użytkowanie wyobrażenia we własnym zakresie.

Czasami książki są napisane takim językiem, że mam wrażenie słuchania opowieści, oczywiście zaczyna mi się wydawać, że autor jest gawędziarzem, wyrzucającym pasjonujące historyjki z rękawa. Fajnie byłoby takiego poznać, prawda? Pędzimy na spotkanie autorskie czy konwent i… tu wkraczamy na teren Świętego Prawa Autorów. Bo autor może nie chcieć rozmawiać z bandą hien żądnych historyjek. Może nie lubi się wypowiadać na bardzo publicznym forum, a już na pewno nie chce być oceniany na przykład jako "świetnie rozumiejący kobiety", stąd reakcja pana Undalla wcale nie jest przesadzona.

Tak, wiem, czasem ja jestem żądną historyjek hieną z dyktafonem. Ale zdaję sobie sprawę z ryzyka i zawsze wcześniej grzecznie pytam o to, czy mogę. No i nikomu jeszcze nie powiedziałam, że wyobrażałam go sobie jako neurotycznego przystojniaka mieszkającego na wrzosowisku z bandą duchów.