Co tu robi ta kaczka? Autor:
Marcin 'malakh' Zwierzchowski
Pierwsza wydana w Polsce powieść M. Johna Harrisona, a druga – po zbiorze opowiadań
Viriconium – książka, podobnie jak jej poprzedniczka ukazała się w prestiżowej serii Uczta Wyobraźni. Chociaż charakter
Światła pełniej oddałoby raczej określenie: granice wyobraźni, których Brytyjczyk nie tylko sięga, ale momentami nawet je przekracza.
Fabuła opiera się na trzech wątkach, przy czym jeden z nich rozgrywa się we współczesności, dwa pozostałe natomiast w XXV stuleciu. Bohaterem tego pierwszego jest Michael Kearney – naukowiec z problemami, postać nie tyle nietuzinkowa, co po prostu dziwna. Poszukuje on swojej drogi, wciąż ucieka przed dręczącym go we śnie i na jawie demonem z przeszłości, pozostawiając za sobą kolejne trupy. Również protagoniści z przyszłości są postaciami wybitnie charakterystycznymi – mężczyznę, uzależnionego od technologicznych substytutów życia, ściga za długi pół wszechświata, kobieta natomiast dobrowolnie sprzęgła się ze swoim K-statkiem, by móc przemierzać kosmiczną pustkę w pobliżu niesamowitego Traktu Kefahuchiego.
Ta historia, tak różna od nieco baśniowego, odwołującego się do mitów i legend
Viriconium ukazuje nowe oblicze Harrisona. Oczywiście, pewne elementy pozostają niezmienne, a wśród nich kwiecisty, pełen ozdobników i wyszukanych metafor styl czy niecodzienne podejście do opowieści, którą czytelnik musi samodzielnie układać z porozrzucanych na kartach powieści poszlak, jednakże w przypadku
Światła mamy do czynienia nie z lekko new weirdowskim
fantasy, a z wybitnie twardą fantastyką naukową, rzucającą wyzwanie naszej wyobraźni. Wyzwanie, z którego czytelnik niekoniecznie wychodzi zwycięsko – sam przyznaję, że wizualizowanie opisów walk K-statków było miejscami ponad moje siły. Trzeba jednak zaznaczyć, że nie tyle świadczy to o ograniczeniach mojej wyobraźni, co o braku takowych u autora.
Nie to stanowi jednak wyróżnik
Światła. Przede wszystkim lektura tej powieści nie jest łatwa – Harrison lubuje się w niedopowiedzeniach, nagłych zwrotach fabularnych, niejasnościach i mylących tropach, czego najlepszym przykładem jest pojawiająca się znikąd głowa wielkiej gumowej kaczki. Co ona robi w książce? Dlaczego pojawia się tak nagle w najmniej spodziewanym miejscu? Autor z niemalże perwersyjną przyjemnością w takich sytuacjach trzyma czytelnika w niepewności przez dobre kilkadziesiąt stron, każąc mu zachodzić w głowę, czy przypadkiem tłumacz czegoś nie pomylił. Nie każdemu może się to spodobać, miejscami owa taktyka ociera się o tanie efekciarstwo, ponieważ wspomniana wyżej kaczka wcale kaczką być nie musiała – z powodzeniem można było zastąpić ją czymkolwiek mniej dziwnym w danych okolicznościach… ale przez to mniej zapadającym w pamięć.
Właśnie z powodu takich scen
Światło winno się czytać przynajmniej dwukrotnie, inaczej nie sposób w pełni zrozumieć wszystkich ukrytych w nim smaczków. Bo powieść Harrisona jest bardzo dobra, ale jeszcze bardziej specyficzna, przez co na pewno nie każdemu przypadnie do gustu, a niektórzy uznają ją po prostu za jakiś bełkot i rzucą w kąt. Polecam jednak danie autorowi szansy i doczytanie książki do końca.