Sto tysięcy królestw - N.K. Jemisin

Kobieca epickość

Autor: Bartłomiej 'baczko' Łopatka

Sto tysięcy królestw - N.K. Jemisin
W fantasy rokrocznie pojawia się kilka(naście) tytułów wzbudzających powszechny zachwyt na Zachodzie – recenzenci głoszą peany, książka trafia na listy bestsellerów, a autora porównuje się do uznanych już mistrzów gatunku. Niestety, zwykle to pustosłowia, a dana powieść niczym się nie wyróżnia w masie podobnych utworów – inaczej sprawa wygląda w przypadku dzieła N.K. Jemisin, Sto tysięcy królestw.

Książka ta – nominowana do Locusa, Nebuli i World Fantasy Award – od początku urzeka złożonym światem, intrygami politycznymi à la George R.R. Martin, niecodziennym spojrzeniem na magię (specjalny język bogów i oni sami jako przekaźniki) oraz szeroko rozumianą epickością. To historia ubogiej szlachcianki, Yeine Darrm, która trafia do stolicy ówczesnego świata, pełnego rozpusty i knowań, by stanąć w szranki o jego tron. W miejscu, gdzie bogowie są trzymani na smyczy i traktowani jako broń, nie ma nic niebezpieczniejszego niż polityka.

Jemisin świetnie poradziła sobie z kreacją świata – nie jest on kalką znanych uniwersów z innych książek fantasy. Autorka kreuje dość ciekawą, choć posiadającą kilka sztampowych elementów (na początku Chaos, potem walka Dobra ze Złem, wojna bogów) mitologię, która nadal jest w trakcie tworzenia i znajduje się w kluczowym momencie – po wielu wiekach zniewolenia istot wyższych przez człowieka zawiązują one spisek, by uzyskać wolność, a pomóc ma im w tym główna bohaterka. Sto tysięcy królestw to także zarys różnorodnego kontynentu zamieszkanego przez wiele ludzkich ras.

Fabuła jest raczej prosta – Yeine walczy w stolicy o przetrwanie i tron, wplątując się po drodze w kilka nieskomplikowanych intryg. Dopiero zakończenie jednocześnie zaskakuje i rozczarowuje – wydaje się pójściem na łatwiznę, a przy tym całkowicie zaprzepaszcza dramatyzm poprzednich rozdziałów i wyborów protagonistki. Jednym z głównych składników tej historii jest wątek miłosny Yeine – choć daleko mu do katastrofalnego poziomu paranormali, to kilka scen jest bardzo słabych i niepotrzebnych.

Między innymi dlatego jest to mocno kobieca fantastyka, która nie każdemu przypadnie do gustu. Główne skrzypce grają żeńskie charaktery, które są znacznie wyrazistsze i silniejsze od swoich męskich odpowiedników, a protagonistka okazuje się nie do złamania. Także w wykreowanej przez Jemisin mitologii najważniejsze jest żeńskie bóstwo – to dzięki niemu (a także przez nie) zachodzą wydarzenia przełomowe. Ciekawe, na ile jest to kobieca odpowiedź na zdominowany przez męskich osiłków gatunek, a na ile po prostu wypadkowa tego, że autorką powieści jest przedstawicielka płci pięknej?

Sto tysięcy królestw jest jedną z lepszych powieści fantasy, jakie dane mi było przeczytać. Epickość wydarzeń, zgrabnie skonstruowana fabuła oraz przekonujący bohaterowie sprawiają, że opowieść wciąga – czekam z niecierpliwością na dalsze rozbudowanie uniwersum. Należy jednak dodać, że to żadne arcydzieło ani przełom gatunkowy, ale bardzo dobrze zbudowana historia z kilkoma rzadko spotykanymi motywami.