Starship: Pirat

Od bohatera do pirata

Autor: Marcin 'Karriari' Martyniuk

Starship: Pirat
Wilson Cole, dawniej jeden z największych bohaterów Republiki, obecnie jeden z najbardziej przez nią poszukiwanych, ponownie obejmuje dowództwo nad starym okrętem wojennym "Teodor Roosevelt". Tym razem jednak jego celem nie są jednostki Federacji Teroni - wraz z załogą postanawia rozpocząć piracki żywot.

Starship: Bunt, czyli pierwsza część cyklu nie przypadła mi zbytnio do gustu, ale zdecydowałem się dać szansę kontynuacji przede wszystkim zaciekawiony pomysłem wokół którego została zbudowana jej fabuła. W kwestii piractwa nie poczułem się zawiedziony - Resnick przedstawił nie tylko efektowne aspekty rzemiosła jak abordaże, lecz także te mniej emocjonujące choć zajmujące lwią część czasu kolegów po fachu Czarnobrodego, np. problemy z upłynnieniem łupów, kontakty z paserami i brudne rozgrywki z konkurencją. To najmocniejszy punkt książki, ale nie obyło się bez potknięć - jak na książkę o piratach za mało jest samej walki między okrętami i ich załogami. Większość akcji rozgrywa się na pokładzie okrętu kosmicznego, z czym wiąże się nadmiar dialogów. Powolne tempo i powtarzająca się treść dialogów bynajmniej nie służą budowaniu napięcia i rozwlekłość wydarzeń negatywnie wpływa na pomysł wokół którego rozwija się akcja.

Wilson Cole nie zmienił się zbytnio: to wciąż pewny siebie, ubóstwiany przez załogę kapitan, który zmuszony okolicznościami zaczął parać się piractwem, próbując jednocześnie unikać krzywdzenia bądź zabijania innych, dopóki jego załoga sama nie jest zagrożona. Oszczędza niedobitków, a jego celem są jedynie piraci i ich łupy, dzięki czemu wciąż cieszy się szacunkiem podwładnych. W książce spotkamy wiele znanych nam już postaci, np. Sharon czy Forrice. Cały cykl buduje historię Wilsona Cole'a ukazując go z różnych perspektyw, wyjaśniając powody dla których jest uwielbiany przez podwładnych, zaś nienawidzony przez przełożonych i wrogów. To jego osoba jest motorem napędowym całości, i mimo, że został przesadnie wyidealizowany, ciężko z nim nie sympatyzować. Ponownie jednak odniosłem wrażenie, że sympatyczny Cole, który bardzo często tłumaczy powody podjętych działań, został wykreowany na bardzo inteligentnego tylko dzięki jednej prostej sztuczce – większość bohaterów jest głupia jak but, nic więc dziwnego, że kapitan zmuszony do rozjaśniania załodze wielu podjętych, często oczywistych, decyzji może wydawać się bystrzejszy, niż jest w rzeczywistości. Irytuje to tym bardziej, że ilość dialogów jest bardzo pokaźna, a sama książka sprawia wrażenie przegadanej. Jak na powieść liczącą ponad czterysta stron, dzieje się tutaj zaskakująco mało, kolejne rozmowy drążą poruszane tematy do granic możliwości, bitew trafi się zaledwie kilka, a większość zwrotów akcji nie zaskoczy chyba nikogo.

Sytuację odrobinę ratują nowi bohaterowie jak choćby Walkiria, do niedawna dowódczyni innego okrętu czy David Copperfield, paser. O ile ta pierwsza może początkowo zaintrygować to już po krótkim czasie staje się nieco przerysowana, podobnie jak jej relacja z załogą "Roosevelta". Z kolei Copperfield wyróżnia się z tłumu bezpłciowych postaci, będąc jednym z niewielu wiarygodnych protagonistów. To nieco tchórzliwy osobnik, który ceni sobie bezpieczeństwo i dostatek, uwielbia powieści Dickensa i zna się na swojej robocie. Co więcej, jego rozmowom z Cole’m towarzyszą sympatyczne gry słowne związane z klasycznymi utworami literackimi. Rola Sharon została ograniczona do kilku rozsądnych uwag oraz aluzji seksualnych względem dowódcy, za to najbardziej Resnick zmniejszył udział w fabule przyjaciela kapitana, czyli oficera Forrice'a, który w zdecydowanie mniejszym stopniu został wykorzystany jako głos rozsądku dla głównego bohatera, ale ponownie natkniemy się na ich potyczki słowne.

Resnick prowadzi opowieść w sposób lekki, niemal pozbawiony naukowych wywodów, obdarzony dużą liczbą dialogów, które prędko zaczynają nużyć ze względu na zawarte w nich powtórzenia. Akcja rozwija się powoli i z powodzeniem mogłaby zostać skrócona do rozmiarów obszerniejszego opowiadania miast pełnoprawnej powieści. Styl jest jak najbardziej przystępny i całkiem przyjemny o ile wyłączymy myślenie a duże ilości sarkazmu w dialogach nie będą nam przeszkadzać.

Pirat powiela wszystkie wadach pierwszej części, składającej się z nieprzekonywującej akcji, płaskich bohaterów i miejscami nieznośnych dialogów. Przed całkowitym zapomnieniem książkę ratuje jedynie kilka postaci drugoplanowych oraz motyw przewodni, czyli pirackie rzemiosło i przedstawione w nim trudności dla żółtodziobów, którzy dotąd stali po drugiej stronie barykady, a zderzenie z pozornie prostą rzeczywistością okazuje się brutalne. Polecam jedynie zagorzałym fanom gatunku i poprzedniej powieści autora, reszta straci niewiele.