Śmiertelny bóg - Marcin Wełnicki

Autor: Bartosz 'Zicocu' Szczyżański

Śmiertelny bóg - Marcin Wełnicki
Kapitan Reiner Erhard jest strażnikiem Wrót. Został osobiście namaszczony przez Führera na tę jedną z najważniejszych funkcji w III Rzeszy. Odpowiada za bezpieczeństwo nośników Eskalacji – tajemniczej energii, która pozwala nazistom napędzać niesamowite maszyny, będące gwarantem ich zwycięstwa na polach bitew II wojny światowej. Podczas rutynowego pobytu w Wielkiej Brytanii Reiner musi rozpocząć śledztwo. Jak się szybko okaże, nie będzie to łatwa sprawa, a próby jej rozwiązania pozwolą kapitanowi dostrzec całkiem inny świat.

Trzeba przyznać Marcinowi Wełnickiemu, że w swoim książkowym debiucie wykreował bardzo ciekawe uniwersum: z jednej strony Europa niszczona przez wojnę, z drugiej tajemniczy spisek z pradawną cywilizacją w tle, z trzeciej mroczni bogowie. Nie jest to może świat wyjątkowo oryginalny, bardzo mocno kojarzy się z prozą Lovecrafta, ale świetne dopasowanie elementów składowych tekstu sprawia, że książkę czyta się bardzo przyjemnie. Tym przyjemniej, że rzeczywistosć wcale nie jest tu taka, jaką się wydaje – Wełnicki rzadko kiedy ukazuje czytelnikom całą prawdę o opisywanych zdarzeniach, komplikuje relacje między postaciami i stronnictwami ze Śmiertelnego boga. Obawiałem się, że tekst będzie krucjatą nawróconego gestapowca przeciwko jego byłym mocodawcom – jest jednak całkiem inaczej, w powieści przeplata się mnóstwo intrygujących wątków, które tworzą naprawdę skomplikowaną całość.

Szkoda, że fabuła nie dorównuje uniwersum. To, że Erhard nie wie wszystkiego i co chwila popełnia kolejne błędy w ocenie otaczającej go rzeczywistości, jest zrozumiałe; jednak w pewnym momencie tekst zmienia się w przeplatankę kolejnych walk i przebudzeń Reinera w nowym miejscu. To zdecydowanie największa wada Śmiertelnego boga – bez trudu można wyczuć, że nasz gestapowiec wyrusza w bój z kolejnym pradawnym monstrum, i bez trudu można sobie dopowiedzieć, jak to się skończy. Na szczęście Wełnicki świetnie maskuje to poprzez zagłębienie się w historię swojego uniwersum i zwiększenie znaczenia wątku romantycznego w tekście. Może miłość między nazistowskim żołnierzem i francuską aktorką zalatuje banałem, ale autor opisuje uczucie łączące Gerharda i Delphine na tyle zręcznie, że nie wyobrażam sobie Śmiertelnego boga bez tego wątku. Na jeszcze większą pochwałę zasługuje zakończenie tekstu: emocjonujące, intrygujące, wyjaśniające wiele tajemnic, krwawe – mocno kojarzy mi się z ostatnimi rozdziałami pierwszego tomu Pana Lodowego Ogrodu, które mnie urzekły.

Kolejna zaleta utworu to kreacja postaci. Szczególnie interesujący jest oczywiście Erhard: gestapowiec, szczerze oddany ideom III Rzeszy, lecz także umiejący działać przeciw niej, kiedy ktoś otworzy mu oczy na zło Eskalacji. Nie znaczy to wcale, że Reiner jest bohaterem "miękkim", co przecież przeczyłoby obrazowi twardego nazisty – kapitan rzeczywiście bywa twardzielem, ale nigdy nie przesadza, nie przeczy swojemu człowieczeństwu. Jednak mnie najbardziej urzekły postacie Delphine i Dietera Vellera – głęboko zanurzone w rzeczywistości wykreowanej w Śmiertelnym bogu, doskonale dopasowane do świata krwawych kultów i mrocznych bóstw. Przy tym cała trójka to bohaterowie naprawdę tragiczni, poruszający – po prostu nie da się nie przejąć ich losem, mimo że dwie z tych postaci to zimni gestapowcy.

Przyznam szczerze, że Śmiertelny bóg bardzo przypadł mi do gustu. Prawie wszystkie elementy zagrały w nim w harmonii: kreacja świata, bohaterów, literackie nawiązania. Gdyby nie trochę słabsza warstwa fabularna (głównie nieszczęsny schemat mdlejącego i budzącego się bohatera), która bardzo mocno psuje odbiór powieści, mógłbym z czystym sumieniem polecić ją każdemu fanowi fantastyki. A tak? Tak to "tylko" dobry tekst.