Słowa Światłości

Prawdziwie epickie fantasy

Autor: Piotr 'Clod' Hęćka

Słowa Światłości
W Słowach Światłości Sandersonowi udało się uniknąć większości niedociągnięć, które były bolączką pierwszego tomu Archiwum Burzowego Światła. W ten sposób czytelnicy otrzymali doskonałą zabawę z niemalże czystym destylatem epic fantasy.

Wszelkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że powoli, acz nieubłaganie nadciąga Wieczna Burza, opisywany w legendach i podaniach kataklizm zdolny zmieść cywilizację Rosharu z powierzchni ziemi. Prowadzone przez Jasnah Kholin badania sugerują, że mityczni Pustkowcy, siejący przed wiekami zniszczenie podczas Spustoszeń, mogą wkrótce powrócić, co miałoby skutki porównywalne z nadejściem Wiecznej Burzy. Jakby tego było mało, tajemniczy Skrytobójca w Bieli grasuje po całym Rosharze, zabijając koronowane głowy i tym samym sprowadzając chaos wszędzie tam, gdzie się pojawi. Aby świat nie legł w gruzach, Dalinar Kholin musi odtworzyć i zjednoczyć Świetlistych; cała trudność polega na tym, że ci odeszli przed wiekami okryci niesławą i nie zapowiada się na to, by prędko powrócili. Problemy mnożą się ze strony na stronę, więc bohaterowie nie powinni się nudzić.

Jeśli już o bohaterach mowa: w pierwszej kolejności należy pochylić się nad Shallan, bo to właśnie uczennicy Jasnah Kholin najbliżej do postaci wiodącej w tym tomie. Jak Kaladin w Drodze królów, tak teraz córka rodu Davar otrzymuje rozdziały retrospektywne, mające wyjaśnić jej teraźniejsze motywacje i zachowania. Również w teraźniejszej akcji rozwój postaci widoczny jest już na pierwszy rzut oka; Shallan z prowincjonalnej, zahukanej dziewczyny przemienia się w pewną siebie badaczkę. O ile rudowłosa dziewczyna w poprzednim tomie stała w cieniu swej mistrzyni, tak teraz to ona przeżywa najbardziej zróżnicowane przygody oraz bierze udział w najciekawszych intrygach, dzięki czemu jej rola w całości fabuły nabiera znaczenia. Historia Shallan budzi ciekawość z jeszcze jednego względu: otóż obok bohaterki Nowej Duszy Cesarza i do pewnego stopnia Vin z Ostatniego Imperium, która miotała się między rolami szlachcianki, złodziejki a Zrodzonej z Mgły, młoda jasnooka jest kolejną już postacią, jaka reprezentuje powracający w twórczości Sandersona motyw wielu twarzy, polifonii osobowości. Wątek Shallan to w dużej mierze rozważania nad naturą kłamstwa i prawdy oraz tego, jak się one wzajemnie przenikają, przeplatają i zazębiają.

Z kolei Kaladin, wciąż bardzo mocno zakotwiczony w przepełnionej cierpieniem i niewolą przeszłości, dalej toczy walkę ze swoimi uprzedzeniami wobec jasnookich, co prowadzi do kolejnych bolesnych upadków. Nie przeszkadza to jednak w najmniejszym stopniu jego ciągłemu rozwojowi. Zwykle małomówny (a dużo chrząkający) były mostowy najlepiej wypada w kontaktach z innymi bohaterami; interakcje w trójkącie Adolin-Shallan-Kaladin stają się przyczynkiem do wielu zabawnych scen, okraszonych – czasem niezbyt wyszukanym, ale zwykle stojącym na przyzwoitym poziomie – humorem. Świeżo mianowany kapitan powoli uczy się swoich nowych mocy, które przebudziły się pod koniec pierwszego tomu, ale na szczęście nawet te nadprzyrodzone zdolności nie rozwiązują wszystkich jego problemów. Uwikłany w arcytrudne moralne rozterki, ostatecznie bierze udział w walkach, których nie powstydziłyby się postacie z uniwersum Marvela.

Sporej zmianie ulega dynamika pomiędzy poszczególnymi członkami rodu Kholinów. Tym razem to Adolin przez większość czasu gra pierwsze skrzypce. Młodzian wiele zyskuje przede wszystkim dzięki partnerce do rozmowy w postaci wspominanej już niejednokrotnie Shallan. Konstrukcji tego bohatera można zarzucić zbytnią schematyczność (w końcu to młody, przystojny szlachcic obdarzony talentem do walki, wyposażony w magiczne artefakty i cieszący się ogólną sympatią), ale pod koniec powieści młody książę Alethich pokazuje pazur, co ciekawie wróży na przyszłość.

Jednakże najważniejsza zmiana wiąże się z niepodzielnie panującą w interludiach Eshonai, która służy nam jako para oczu umieszczona w społeczności Parshendich. Wprowadzenie tej postaci pociągnęło za sobą znaczne poszerzenie perspektywy, efektem czego jest wiele nowych informacji na temat świata przedstawionego i rządzących nim podziałów, jak również przesunięcie podziału na dobrych i złych w strefę szarości. Okazuje się bowiem, że Parshendi mają zarówno swoje racje, jak i motywacje, a skrytobójstwo, które doprowadziło do wielkiej wojny na Strzaskanych Równinach, było z ich perspektywy środkiem zaradczym przeciwko większemu złu.

Dalszy postęp można dostrzec także na płaszczyźnie literackiej. O ewolucji stylu Sandersona pisałem już w recenzji Drogi królów – w poprzednich powieściach Amerykanin nie zawsze potrafił zachować odpowiednie proporcje, nierzadko ciekawe i oryginalne pomysły przesłaniało pozostawiające nieco do życzenia wykonanie. Wystarczy przypomnieć sobie opisy walk z Ostatniego Imperium, które nadmiarem "przyciągania" i "odpychania" mogły doprowadzić do mdłości, nie wspominając o chaosie niepodzielnie królującym w scenach starć Zrodzonych z Mgły. Znajdujący się na początku Drogi królów rozdział Kłamcy z Shinovaru cierpiał na tę samą przypadłość, co nie wróżyło najlepiej całemu Archiwum…; na szczęście w Słowach Światłości, choć występuje tu znacznie więcej scen z udziałem magii, problem został niemal całkowicie wyeliminowany. Być może pisarz w końcu zrozumiał, że czytelnikowi wystarczy jedno wyjaśnienie, na czym polega dana sztuczka, i dlatego przestał zaśmiecać zbędnym balastem sceny akcji, które mają przecież cieszyć dynamiką. Urozmaicone zostały też sceny rozmów – postacie nie przypominają już zawieszonych w pustej przestrzeni monologizujących głów, a same dialogi prowadzone są z większą wprawą i swadą, co przydaje im wiarygodności.

Jako największą zaletę drugiego tomu Archiwum Burzowego Światła należy zaś wskazać ogromną różnorodność. Na porządku dziennym są pełne niebezpieczeństw podróże, fragmenty jakby żywcem wyjęte z filmów szpiegowskich, ale okraszone magicznymi sztuczkami, wychodzące na jaw coraz to nowe intrygi i wyrastające jak grzyby po deszczu tajemnicze organizacje, złowróżbne przepowiednie, mistyczne wizje i, last but not least, prawdziwie epickie walki, które wprost proszą się o wizualizacje w wysokobudżetowej formie. Zawartość fantasy w fantasy utrzymuje się tu na niebezpiecznie wysokim poziomie, co może prowadzić do kłopotów z niewyspaniem – wielu czytelników może zetknąć się również z wystąpieniem syndromu jeszcze jednego rozdziału.

Ale na tym nie koniec progresu. Praktycznie wszystkie postacie potrafią teraz zainteresować czytelnika swoimi losami, co w przeszłości nie zawsze było oczywiste. Znacznie częściej udaje się Sandersonowi wywołać w odbiorcy – może nie skrajne, ale zawsze – emocje. Najbardziej w pamięć zapadają rozgrywki polityczne toczące się wokół Dalinara, mimo że ten pozostaje nieco w tle z uwagi na niewielką liczbę rozdziałów napisanych z jego perspektywy. Myślę tutaj o rywalizacji Czarnego Ciernia z Sadasem, obfitującej w mniejsze i większe zwroty akcji; o zaangażowaniu Adolina w ten konflikt; wreszcie o roli Kaladina jako królewskiego ochroniarza, z którego wysoką pozycją społeczną łączy się opór ze strony konserwatywnych jasnookich. Warto podkreślić, że najsilniej angażujące konflikty rozgrywają się nie w wielkich starciach między Parshendimi a armiami Alethich, ale na poziomie dylematów i tragedii poszczególnych jednostek (bolesna strata, z którą musi sobie radzić Kaladin; poczucie bezsilności Adolina; próby uporania się z trudnoą przeszłością w przypadku Shallan itp.). O ile jednak z dramatycznymi sekwencjami autor radził sobie i wcześniej całkiem znośnie, tak niedostatki we fragmentach humorystycznych dawały się mocno odczuć. W Słowach Światłości także na tej płaszczyźnie widać zauważalny postęp; nie raz zdarzyło mi się parsknąć śmiechem, co raczej nie miało miejsca podczas lektury wcześniejszych książek Sandersona.

Wad nie ma wiele i nie powinny stanowić problemu dla czytelnika, który przebrnął przez Drogę królów. Choć wciąż można natknąć się tu i ówdzie na rozdziały plasujące się trochę poniżej średniej, to naprawdę nudne lub z jakiś innych względów ślamazarne fragmenty zdarzają się nadzwyczaj rzadko. Niektóre wątki mogłyby zostać poprowadzone nieco bardziej dynamiczne (np. część retrospekcji Shallan), ale Sandersonowi przy okazji Słów Światłości i tak należą się pochwały za lepsze zbilansowanie tempa rozwoju wydarzeń. W całej powieści znajduje się kilka punktów kulminacyjnych, z których każdy w innej serii fantasy mógłby uchodzić za wielki finał, a samo zakończenie u Amerykanina rozciąga się na jakieś sto pięćdziesiąt stron i nie pozwala oderwać się od lektury. Drodze królów zarzucałem także fragmenty, które burzyły zawieszenie niewiary (chodziło przede wszystkim o towarzyszącego Kaladinowi sprena) – w drugiej części cyklu autorowi udało się rozwiać wszystkie wątpliwości związane z tym elementem.

Archiwum Burzowego Światła po całkiem udanym początku notuje ogromną zwyżkę formy. Brandon Sanderson tym samym udowodnił, że potrafi utrzymać w ryzach molocha zaplanowanego na dziesięć tomów. Jeśli pozostałe części tego gigantycznego cyklu nie spadną poniżej poziomu prezentowanego przez Słowa Światłości, czytelnicy na całym świecie będą mogli cieszyć się z bardzo długiej, po brzegi wypełnionej atrakcjami przygody. Pytanie tylko, jak długo przyjdzie nam czekać na dalsze losy Kaladina i spółki?