Skrzydła gniewu - C.S. Friedman

Hic sunt dracones

Autor: Maja 'Vanth' Białkowska

Skrzydła gniewu - C.S. Friedman
Już od dawna fantasy przestało się kojarzyć z nieco infantylnymi bajkami dla dorosłych, które stanowiłyby odpowiedź na niezaspokojone w nas potrzeby rozpieszczania pozostałości wewnętrznego dziecka. Wielu pisarzy udowodniło, iż realia wyimaginowanych światów to jedynie kostium, pod którym kryją się treści, jakie można bez przeszkód odnieść do naszej rzeczywistości. Również za fantastycznym sztafarzem Skrzydeł Gniewu, drugim tomem cyklu o nieśmiertelnych i obdarzonych potężnymi mocami Magistrach autorstwa S.C. Friedman stoją prawdy uniwersalne, przez autorkę w mistrzowski sposób ze sobą splecione w opowieść, którą można odczytywać na wiele rozmaitych sposobów.
________________________


Po dramatycznych wydarzeniach, będących zwieńczeniem Uczty Dusz, kiedy to morati i Magistrowie stawili czoła demonicznym Duszożercom, żerującym na ludzkich ciałach i umysłach oraz przekonali się, iż bestie te są śmiertelne, lecz zabicie ich graniczy z niemożliwością, przynajmniej dla tych, którzy nie posiadają specyficznego daru – akcja przenosi się na Północ. Tam bowiem szukać należy odpowiedzi na jakże liczne pytania. Kim są Ikati? W jaki sposób potrafią zdobyć władzę nad umysłami swych ofiar? Jak ich pokonać? I ile prawdy głosiły legendy opisujące interwencję bogów, gdy, zlitowawszy się nad cierpieniem śmiertelników, utworzyli oni magiczną barierę, zamykającą Duszożerców wśród wiecznych lodów? Ten częściowo fizyczny, lecz w przeważającym stopniu magiczny mur, noszący miano Gniewu Bogów, zaczyna się chwiać w posadach. Bękarci syn Lorda Protektora, Rhys, który już raz miał możność zmierzenia się z potęgą demonicznych istot, zostaje wysłany z misją, by sprawdzić, czym ów fakt jest spowodowany. A jego wyprawa stanowić będzie początek znacznie bardziej skomplikowanej intrygi, w której udział wezmą również Magistrowie.

W pierwszym tomie cyklu toczące się wydarzenia obserwowaliśmy głównie przez pryzmat dokonań Kamali – dziewczyny, która jako pierwsza odważyła się sięgnąć po moce do tej pory przynależne wyłącznie mężczyznom. Jej emancypacyjna walka o tytuł Magistra, obfitująca w dramatyczne epizody, pomimo swego rozmachu wciąż jednak pozostawała historią w miarę kameralną. Friedman powoli budowała napięcie, kreśliła zarysy świata, w którym umieściła swych bohaterów, zaś dla fabuły równie znaczące były zarówno opisy samych wydarzeń, jak i wykłady, historiograficzne oraz odkrywające arkana władania potęgą athry – ognia duszy, siły stanowiącej istotę magii. Elementem najsilniej w książce dominującym było przedstawienie koterii Magistrów i zasad nią rządzących, które tak naprawdę sprowadzały się do jednej reguły – zakazu uśmiercania współkonfratrów. Innych ograniczeń owi mężczyźni dysponujący potęgą niemalże absolutną i do cna deprawującą, praktycznie nie posiadali. Natomiast Skrzydła Gniewu opowiadają znacznie bardziej złożoną historię, na którą składa się kilka początkowo autonomicznych wątków, w miarę rozwoju fabuły zaczynających się ze sobą coraz ściślej splatać. Kamala nie jest już wiodącą protagonistką – jej przygody toczą się równolegle do innych wydarzeń i choć sylwetka tej bohaterki ulega kolejnym przemianom, to nie są one aż tak dramatyczne, jak te, które miały miejsce w poprzednim tomie. Dziewczyna nadal jest pełna negatywnych emocji, wciąż dąży do udowodnienia wszystkim i za wszelką cenę faktu, chociaż chyba głównie samej sobie, iż tytuł Magistra przysługuje jej nie bezpodstawnie. Kiedy, zdawałoby się, że osiągnęła swój cel i sięgnęła po to, co kobietom było do tej pory zakazane – miast satysfakcji odczuwa pustkę. Jej kolejne posunięcia, tłumaczone – jakże wygodny to argument – chęcią zdobycia coraz to większej wiedzy, tak naprawdę są próbami jej zapełnienia. Nadal traktuje własną kobiecość jako ułomność, przeszkodę uniemożliwiającą jej całkowite rozkoszowanie się mocą, którą włada. Słabość, jaką pragnęłaby całkowicie wykorzenić.

Tak jak miało to miejsce w Uczcie Dusz i tym razem Friedman odsłania rozmaite aspekty bycia kobietą, odmalowując trzy bardzo wyraziste, a jednocześnie całkowicie od siebie odmienne portrety niewiast. Każda z nich wykorzystuje (mniej lub bardziej świadomie) swoją płeć jako rodzaj broni. Kamala zdecydowanie lepiej czuje się w męskim odzieniu, maskując kobiece atrybuty swojego ciała, jakby w ten sposób chciała upodobnić się – choćby tylko fizycznie – do innych Magistrów, jednak, gdy zachodzi taka potrzeba, potrafi zagrać kartami, jakie przywykła rozdawać, gdy na ulicy oferowała swoje wdzięki za pieniądze. Tak naprawdę bowiem, pomimo bogatego doświadczenia erotycznego, nie do końca wie, co stanowi istotę bycia kobietą, poznawszy jedynie negatywne aspekty niewieściego stanu. I zżyma się patrząc na królową Gwynofar, będącą ucieleśnieniem męskich pragnień – na pozór kruchą, eteryczną, piękną niczym heroiny opiewane przez bardów, uważając, iż ta wykorzystuje swój urok do sprawowania rządów nad mężczyznami. Oczywiście są to posunięcia dokonywane w jedwabnych rękawiczkach, niedostrzegalne dla nikogo, prócz tych, którzy potrafią uważnie patrzeć. Królowa posiada siłę – nie jest to magiczna moc przynależna Magistrom ani też tylko dar, jaki niesie za sobą krew Protektorów – lyr, umożliwiający stawienie czoła Duszożercom, lecz przede wszystkim jest to potęga wynikająca z jej niezłomnego charakteru. Dama nie pierwszej już młodości, boleśnie doświadczona przez los, gdy przyjdzie podejmować decyzje, które zaważą o losie świata – czyni to. Może nie od razu, lecz po chwili wahania, która jednak, gdy popatrzeć na cenę, jaką będzie musiała zapłacić – budzi nie litość, ale podziw.

I wreszcie trzecia z ukazanych w Skrzydłach Gniewu przedstawicielek płci pięknej – królowa Siderea z Sankary. Czarownica, która posługiwanie się własnym ciałem i epatowanie rozbuchaną kobiecością doprowadziła do mistrzostwa. Przez lata uwodziła i kusiła, magicznie potęgując swe wdzięki, a metoda ta procentowała zarówno wobec zwykłych śmiertelników, jak i Magistrów. Ci, może bardziej zaintrygowani niźli omamieni, użyczali Królowej Wiedźmie odrobiny swych mocy, traktując ją niczym ulubioną zabawkę. Zaś w momencie, gdy jej płomień duszy się wyczerpał – bezwzględnie ją porzucili. Kobieta postawiona przed możliwością wyboru – śmierć albo alians z sojusznikiem, który w pierwszej chwili budził przerażanie i odrazę – podejmuje dramatyczną decyzję. A jej konsekwencje poniesie cały świat, nie tylko Magistrowie, na których Siderea chce się przede wszystkim zemścić. Jej przemiana jest najbardziej intrygująca, ukazana przez pryzmat nowo zyskanych mocy, nad którymi królowa jeszcze nie do końca panuje – zatem obserwujemy chaos doznań, po części ludzkich, a częściowo zaczerpniętych od nowego dawcy.

Choć w książce zdecydowanie dominują kobiety, jednak i mężczyznom poświęcona została obszerna partia tekstu – znacznie większa, niż to miało miejsce w pierwszym tomie cyklu. Oprócz postaci już znanych – jak chociażby dwóch Magistrów Colivara i Ramiusa (sceny ich utarczek słownych stanowią mocny akcent powieści) – pojawiają się bohaterowie, których obecność w Uczcie Dusz była jedynie marginalna. Rhys, przyrodni brat królowej Gwynofar, będzie musiał stawić czoła nie tylko wrogom materialnym, lecz przede wszystkim demonom własnej duszy, gdy odkryje prawdę dotyczącą wzniesienia Gniewu Bogów. Natomiast nowo koronowany władca, Salvator Aurelius z klasztornej celi, gdzie poznawał dogmaty wiary Pokutników, przeniesie się na kipiący od intryg dwór. Oni również doznają przemiany – ta będzie się rozgrywała przede wszystkim na poziomie psychiki.

Ukazywanie uczuć jest zdecydowanie mocną strona prozy Friedman. Dokonuje ona emocjonalnej wiwisekcji swych bohaterów, obnażając szarpane przez rozterki dusze. Niemalże wszystkie ich zachowania determinowane są przez uczucia, i to te z gatunku zdecydowanie negatywnych. Postaciami kierują gniew, nienawiść, przerażenie, szarpią rozliczne żądze, dominuje zdecydowanie najmroczniejsza strona osobowości. Niepokojący jest fakt, iż te podwaliny są motorem zmian i zarzewiem, które umiejętnie rozdmuchane gorzeje coraz to silniejszym ogniem. Postaci wykreowanych przez pisarkę w żadnej mierze nie można zaliczyć do całkowicie pozytywnych, w najlepszym wypadku odmalowywane są rozmaitymi odcieniami szarości. Nie ma tu jednak również bohaterów całkowicie złych. Każde ich posunięcie znajduje swoje usprawiedliwienie – mniej lub bardziej przekonujące.

Diametralnie zmienia się w Skrzydłach Gniewu obraz Duszożerców. Te istoty w pierwszym tomie stanowiły zło wcielone, potwory żerujące na ludzkich emocjach, stanowiące przyczynę upadku dawnych królestw i zagrożenie dla całego świata. Teraz ów obraz się zmienia. Poznajemy – z nowej perspektywy – ich pochodzenie, jakże różne od legend wciąż żywych pośród Protektorów. To już nie demony, lecz istoty z krwi i kości, które z ludźmi łączyła kiedyś silna więź (pokrewna tej, jaką wykorzystują Magistrowie, aby czerpać moc ze swoich konsortów), która znów zostaje odnowiona. Lecz Ikati nie pozwalają na pasożytnicze ich wykorzystywanie, gdyż same również odnoszą korzyści z owego komensalizmu. Zastanawiać się można, dla której ze stron owo połączenie jest bardziej niezbędne do egzystencji. Ta relacja budzi dalekie skojarzenie z symbiozą ludzi i smoków, którą przedstawiała Anne MacCaffrey w cyklu o Pernie, zaś Duszożercy, odarci z legendarnej otoczki, przypominają przede wszystkim ciepłolubne gady, obdarzone mocą telepatii, tudzież kilkoma innymi znacznie mniej sympatycznymi cechami.

Friedman w swej powieści ukazuje proces kształtowania się mitów i legend. Polega on na tym, że, na podstawie garści wybiórczych informacji, niejasnych wspomnień i częstokroć błędnie zapamiętanych historii, ludzie tworzą opowieści przekazywane z pokolenia na pokolenie zaś w miarę upływu czasu dokładają kolejne elementy i na koniec trudno odróżnić prawdę od fikcji. Pisarka uświadamia, jak głęboka jest potrzeba posiadania jakowejś siły wyższej, bogów, których obarczyć można odpowiedzialnością za wszystko, co ludzi spotyka. Przedstawia kilka wariacji na temat owych metafizycznych opiekunów. Są to pierwotne i posępne bóstwa, z którymi ich wyznawcy rozliczają się za pomocą wymiany barterowej, kiedy to konsekwencją krwawych ofiar ma być boski patronat. Inny rodzaj stanowi ponure, dualistyczne pojmowanie boga, w aspekcie zarówno Stwórcy, jak i Niszczyciela, jakim widzą go Pokutnicy, i dopatrywanie się w każdym wydarzeniu kary za ludzkie błędy. I wreszcie trzecia opcja – bogowie, którzy czuwają nad ludzkością, chroniąc ją od zła wszelkiego całkowicie bezinteresownie. A gdy już te wizje zdążą się zakorzenić w podświadomości czytelnika, pisarka zbija je jednym krótkim i obrazoburczym stwierdzeniem, które wniwecz obraca wcześniej postawione tezy: wszystko ma racjonalne wytłumaczenie, wiara jest próbą oswojenia tego, czego umysł nie jest w stanie pojąć, zaś każdy ma takiego boga, na jakiego sobie zasłużył.

Wśród owych na poły filozoficznych, na poły religioznawczych rozważań mało miejsca pozostaje na rozbudowywanie wątku dotyczącego samych Magistrów. Owszem, otrzymujemy kilka elementów uzupełniających ich wizerunek – który przez to nie staje się wcale pozytywniejszy. Są samolubni, krwiożerczy i bezduszni – w ich kaście tylko te kryteria się liczą. Zaś wydarzenia, które wstrząsają posadami świata interesują ich o tyle, o ile stanowić mogą odświeżającą rozrywkę, która umili czas w trakcie wszak już nudnej walki o władzę w obrębie własnej koterii.

Skrzydła Gniewu udowadniają, iż przekleństwo środkowego tomu, który zazwyczaj bywa najsłabszym ogniwem wszelkich trylogii, nie dotknęło prozy Friedman. Ta książka w zaskakujący sposób rozwija wątki poruszone w Uczcie Dusz z rozmachem, który poraża, a jednocześnie nadal posiada cechy powieści psychologicznej, skupiającej się na emocjach protagonistów. Tu nie ma happy endów i łatwych rozwiązań, pisarka nie szczędzi swym bohaterom bolesnych doświadczeń – z tymi najbardziej tragicznymi na czele, lecz dzięki temu nie sposób potraktować Skrzydeł… jako lektury lekkiej, łatwej i przyjemnej, o której treści zaraz po zamknięciu się zapomina. Odciskają one głębokie piętno w świadomości osoby, która po nie sięgnie, również dlatego, iż autorka idealnie odmierzyła proporcje, umiejętnie doprawiając całość sporą garścią filozofii, odrobiną erotyki (w najlepszym wydaniu), szczyptą dramatu, by w efekcie końcowym otrzymać powieść, która zadowoli nawet najbardziej wymagającego czytelnika.