Sezon burz

Biały Wilk forever

Autor: Camillo

Sezon burz
Wiedźmin powrócił – znów walczy, podróżuje i chędoży. Na dodatek wrócił do starych dobrych czasów, kiedy nie był jeszcze tak zmęczony życiem, nie stronił od żartów, a pod nogami nie pałętały mu się żadne dzieci przeznaczenia. Słowem: na taki powrót warto było czekać.

Andrzej Sapkowski jako autor nie zmienił się ani trochę. Wciąż pisze świetnie i wciąż średnio wychodzi mu wymyślanie historii, zwłaszcza dłuższych. Dlatego w ramach jednej powieści zamiast jednolitej fabuły dostaliśmy coś w rodzaju trójpaku przygód Geralta.

Złośliwa plotka głosi, że Sezon burz to tak naprawdę trzy stare opowiadania wyciągnięte z szuflady i połączone w całość. Wydaje się o tyle trafiona, że nowy wiedźmin rzeczywiście składa się z dwóch raczej luźno powiązanych wątków (jeden w Kerack, drugi w Rissbergu), rozdzielonych jeszcze dość długim epizodem podróżnym z bandytami i lisiczką. Ale pamiętajmy, że taka konstrukcja jest charakterystyczna dla wszystkich dłuższych form Sapkowskiego. Wiedźmiński pięcioksiąg oraz trylogia o husytach są po prostu znacznie dłuższe, bardziej złożone i mają więcej bohaterów, więc tam mniej rzucało się to w oczy.

To raz. A dwa, Sezon burz, mimo niezbyt porywającej fabuły, to rzecz naprawdę świetnie napisana. W bogatym i żywym stylu, przywodzącym na myśl nie rozmemłaną sagę, lecz dawne opowiadania, i to te najlepsze – na miarę Ostatniego życzenia i Wiecznego ognia. Znów prawie każde zdanie wygląda na przemyślane, prawie każdy żart bawi, prawie każdy dialog jest majstersztykiem... Mówcie o Sapkowskim co chcecie, ale gdy tylko mu się chce, to z takim polotem i kwiecistością potrafi pisać pod naszą szerokością geograficzną tylko on jeden. Zwłaszcza wtedy, gdy opisuje przygody swoich dwóch sztandarowych bohaterów.

Jeśli chodzi o kreację postaci, AS-owi zdarzały się potknięcia, wszak to spod jego pióra wyszły takie twory jak Ciri czy Reynevan. Ale postaciom Geralta i Jaskra ktoś kiedyś pewnie postawi pomnik, bo trudno znaleźć w naszej popkulturze inne równie charakterystyczne osobowości jak ta dwójka. Dialogi między nimi to najmocniejszy punkt Sezonu burz i aż nie chce się wierzyć, że może to być przedostatni utwór, w którym spotykamy ten duet. Oby nie. Tym bardziej, że przy całym szacunku dla scenarzystów z CD Projekt, u nich to jednak nie do końca ten sam Geralt i ten sam Jaskier.

Oczywiście nie brakuje malkontentów. Niektórzy narzekają, że najnowsza powieść Sapkowskiego "nie wnosi nic do wiedźmińskiego świata". Może i nie wnosi, ale za to pozwala wynieść z lektury dużo dobrej rozrywki, a o to w dziś w literaturze popularnej coraz trudniej. Inni powiedzą, że za dużo tu schematów. Biały Wilk od czasu do czasu koniecznie musi ubić jakiegoś potwora, wychędożyć czarodziejkę, wypić z krasnoludem, mieć dylematy moralne, nagiąć kodeks i paść ofiarą braku neutralności. Owszem, to wszystko w Sezonie burz jest. Ale czy to naprawdę wada? Raczej niemal już kultowe cechy charakterystyczne, które w dodatku spajają świat i fabułę. Rezygnacja z nich byłaby wręcz niesmaczna. Zastanówcie się dobrze – wolicie konsekwentnego Geralta czy może Jamesa Bonda, który po pięćdziesięciu latach rzuca nagle Martini, by sączyć Heinekena? Pewnych symboli nie powinno się ruszać.

To, czy Sapkowski napisał tę powieść dla pieniędzy, czy dlatego, że "muza przelatywała nad osiedlem i natchnęła" jest mi zupełnie obojętne. Mam tylko nadzieję, że niebawem znów będzie potrzebował pieniędzy, albo muza znów przeleci, bo jeśli miałbym wskazać największa wadę Sezonu burz, to jest nią pozostawienie niedosytu i dużej ochoty na następne opowieści. Trzymam więc kciuki, aby to Nimue miała rację w epilogu.