Senne pałace – Sebastian Uznański

Koszmarny gmach

Autor: Bartosz 'Zicocu' Szczyżański

Senne pałace – Sebastian Uznański
Stwierdzenie, że szeroko pojęta oryginalność to przymiot chorobliwie pożądany przez każdego przeciętnie ambitnego literata, jest zwykłym banałem. Szczególnie, jeżeli twórca kojarzony jest ze środowiskiem fantastycznym, w którym niektóre utarte schematy straszą od dziesiątków lat, a bogatą wyobraźnię ceni się w sposób szczególny – zwykle bezrefleksyjnie. Jednak najnowsza powieść Sebastiana Uznańskiego, który słynie z mnogości niezwykłych idei, każe pochylić się nad problemem koncepcyjnego bogactwa. Dlaczego? Ano dlatego, że Senne Pałace swoją oryginalnością nie urzekają – a zdarza się, że wręcz odrzucają.

________________________


Tomasz i Anna Starscy mają w planach wypoczynek na całego. W końcu nie wzięli kredytu po to, żeby siedzieć i usychać z nudów. Dlatego też szybko uciekają przed spoconymi staruszkami z dobrego hotelu, aby poszukać jakiejś energiczniejszej zabawy. Niestety, wypad do dyskoteki kończy się tragicznie: Tomasz budzi się z okropnym bólem głowy, a jego ostatnim wspomnieniem są tajemniczy gangsterzy, którzy wciągają Annę w ciemny zaułek. Mężczyzna próbuje szukać pomocy, ale w żaden sposób nie może porozumieć się z tubylcami. To poważne uszkodzenie mózgu? A może coś jeszcze gorszego?

Senne Pałace bardzo przypominają Miasta pod Skałą pod względem pewnej ogólnej poetyki, wyjściowej sytuacji, pomysłu na opowieść. U Uznańskiego, podobnie jak u Huberatha, czytelnik wraz z głównym bohaterem zostają wyrwani z doskonale znanej obu rzeczywistości i wyruszają w podróż przez zupełnie obcą, posiadającą wiele zaskakujących oblicz krainę. Niestety, o ile Humphrey Adams Jr. podczas swojej podróży powoli wsiąkał w głąb fascynującego, pełnego czytelnej (co ważne!) symboliki świata, to Starski odbywa raczej wędrówkę "wzdłuż" opisanej przez Uznańskiego rzeczywistości. Rządzą nią dziwaczne, będące ni to gildiami, ni to zjawiskami metafizycznymi "aury": przestępczą Organizację, mrocznych Zgnilców, biurokratyczny Technatrion i arystokratycznego Króla w Płomiennej Koronie. Wpływy wszystkich czterech w pewnych miejscach są mocniejsze, w innych słabsze, ale wydaje się, że to one decydują o wszystkich mających większe znaczenie wydarzeniach. Starski, jako element nieprzystający do reguł gry, staje się centrum ich sporu – każdy chce na własną rękę dowiedzieć się, jak mężczyzna może wpłynąć na układ sił. Temu zamieszaniu z pogranicza geopolityki i filozofii towarzyszą jeszcze inne, niezrozumiałe dla zewnętrznego obserwatora cechy szczególne świata, do którego trafił protagonista; są one zresztą typowe dla całej twórczości Sebastiana Uznańskiego. Pierwszą jest posunięty do granic dobrego smaku "fantastyczny naturalizm" (często przechodzący w turpizm). Jeżeli ktokolwiek narzeka na brak lektur, których bohater zmuszony jest do jedzenia ludzkich jelit, żywych miniaturowych królików czy picia mleka wprost z kobiecej piersi (a wszystko to w ekskluzywnym hotelu), to Senne Pałace zdobędą jego serce w mgnieniu oka (też w menu). Drugą szczególną właściwością świata przedstawionego jest wszechobecny erotyzm, który jawnie graniczy z pornografią. Zagadki wypisane na wędzidełku penisa, rozumiane jako deszcz genitaliów "chujobicie" czy dotrzymująca towarzystwa Starskiemu olbrzymia wagina to tylko te najbardziej jaskrawe przykłady. Uznański rzuca czytelnikowi wyzwanie, którym jest nieustanne i ciągłe przełamywanie granic dobrego smaku.

Pojawia się oczywiste pytanie: czy to źle? Przecież w świetnym Herrenvolku robił dokładnie to samo! Tak, to prawda; tyle że w przypadku interpretacji tamtej powieści bez trudu można było wskazać cel takich zabiegów. Pisarz mnóstwo miejsca poświęcał dylematom współpracującego z nazistami Sosnowskiego, który zmieniał otaczającą go rzeczywistość, a w konsekwencji – znaną nam z lekcji historię. W tym samym tekście autor nakreślił wizję mechanizmów homeostatycznych historii – prawdziwą perełkę kreatywności. W Sennych Pałacach tematy te pojawiają się gdzieś w tle, Uznański nieśmiało je zaznacza (przecież Starski jest błędem rzeczywistości tak samo, jak był nim Sosnowski; zresztą panowie mają więcej cech wspólnych), ale trudno oprzeć się wrażeniu, że nie ma wystarczających podstaw artystycznych, żeby przesuwać granicę tak daleko. Inaczej ujmując problem: pisarz wyraźnie przeszarżował, poszedł o jeden most za daleko. Wymyślony od podstaw przez Uznańskiego świat nie jest tak spójny jak wizja nazistowskich Niemiec z Herrenvolka, a to, że podlega on rozpadowi przez pojawienie się Starskiego, nie jest żadnym wytłumaczeniem: łatwo wywnioskować, że przed błędem wyglądał on bardzo podobnie, równie nielogicznie. Tymczasem protagonista trafia raz do tego zakątka globu, raz do innego, a każdy wydaje się wyjęty z zupełnie innej bajki. Jeżeli nawet to wszystko nie jest zwykłym chaosem, z którym autor sobie nie radzi (choć wiele na to wskazuje), a próbą oczarowania czytelnika niezwykłą symboliką, to ta jest zbyt hermetyczna, niezrozumiała, rozwodniona przez nadmiar dziwactw.

Czy to wszystko skazuje Senne Pałace na zapomnienie? Mogłoby, gdyby nie jeden drobny szczegół. Otóż powieść zamyka magiczne stwierdzenie: "Koniec tomu pierwszego". To oznacza, że Uznański pozostawia sobie (i czytelnikom) otwartą furtkę, która – dobrze wykorzystana – może całkowicie odmienić oblicze cyklu. Wiara w taki obrót sprawy nie jest wcale bezpodstawna. W powieści pojawia się jeden szczególnie intrygujący wątek o olbrzymim potencjale. Wykreowany przez pisarza świat targany jest przez tajemniczą wojnę. Prawie nikt nic o niej nie wie. Starscy zostają w nią wplątani wbrew własnej woli. Najprawdopodobniej ważną rolę odgrywają w niej tytułowe Senne Pałace, stanowiące według jednego z bohaterów ideał, do którego dąży rzeczywistość. Jaki związek mają z nimi Tomasz i Anna? Dlaczego tak trudno zdobyć jakiekolwiek wartościowe informacje o tym fundamentalnym dla oblicza świata konflikcie? Jeśli Uznańskiemu uda się rozwinąć ten wątek, na niektóre usterki Sennych Pałaców łatwiej będzie przymknąć oko.

Podczas lektury najnowszej powieści pisarza warto zwrócić uwagę na jeszcze jeden fakt: Tomasz Starski prowadzony jest przez nowy świat przez kobiety. Najpierw Alabela, która uczy go podstaw zachowania i praw rządzących tą niesamowitą rzeczywistością, potem pomagająca bohaterowi w poszukiwaniach Anny Aishaleyn, w końcu najbardziej interesująca z nich Eleassea. Ta ostatnia jest prawdopodobnie najlepiej wykreowaną postacią w całych Sennych Pałacach. Kieruje się zaskakującymi, lecz wzruszającymi motywami, a jej wątek to prawdziwy majstersztyk. Przez tę dominację pierwiastka żeńskiego w metaforycznym przyjściu Starskiego na świat powieść mogłaby być interpretowana jako opis wyjątkowo bolesnego porodu, ale ta ciekawa koncepcja ginie gdzieś pośród mniej wartościowych wizji i wszechobecnego, nachalnego erotyzmu.

Taki lub inny odbiór Sennych Pałaców skutecznie psuje sposób wydania, dokładniej – korekta. Książka roi się od literówek, wśród których najmniej poważnymi są brakujące spacje. Te, żeby odbić sobie swój niezbyt duży kaliber (nie są w końcu tak rażące jak błąd ortograficzny ze strony 213), występują nagminnie: zdarzają się nawet napisane ciurkiem wiersze. Powieść Uznańskiego to pierwsza publikacja Domu Snów – oby kolejne były lepiej zredagowane.

Senne Pałace to najprawdziwszy literacki paradoks. Wydaje się, że można krytykować je w nieskończoność, bo Sebastian Uznański popełnił w nich grzech przesady totalnej, absurdalnej przez swoją obfitość: z tej wcale nie tak obszernej książki pomysły wręcz wylewają się przy każdym otworzeniu. Ciężko jednak narzekać z lekkim sercem na to, że w zdominowanym przez szare, nudne ryby akwarium, pojawia się kolorowy łobuz – absolutnie szalony, nieokiełznany, zwichnięty, ale na pewno wyjątkowy. Jeżeli nad sobą w jakimkolwiek stopniu zapanuje – choćby przy okazji tomu drugiego – może okazać się zjawiskiem wyjątkowo ważnym.