Ścieżki przeznaczenia

Znajdź miecz, co był złamany…

Autor: Maja 'Vanth' Białkowska

Ścieżki przeznaczenia
Cykl Samotny krzyżowiec pióra Marka Orłowskiego opisuje na poły realne, na poły fantasmagoryczne wydarzenia toczące się w Ziemi Świętej w okresie trzeciej krucjaty. O ile pierwszy, debiutancki tom utrzymany był w klasycznej konwencji chanson de geste, to w drugiej odsłonie sagi o Rolandzie de Montferrat autor miesza gatunki i powieść historyczno-przygodowa nieuchronnie zmierza w kierunku fantasy. Ów zabieg ma swoje dobre strony, stanowiąc udaną próbę odejścia od schematu rycerskiego eposu, lecz jednocześnie sprawia wrażenie nieco niedopracowanego i będącego kalką mocno już wyeksploatowanych w fantastyce motywów.

Zostawiwszy w finale poprzedniej części swego protagonistę w sytuacji patowej, Orłowski każe niecierpliwym czytelnikom dość długo czekać, by powrócić do opisywania bohaterskich czynów Czarnego Rycerza. Najpierw w dramatycznym i pełnym patosu prologu opisuje finał bitwy pod Akką, z udziałem znanych już z Miecza Salomona postaci. Gdy tylko się z tym upora, powraca do dziejów Rolanda, który nadludzkimi siłami i za sprawą niesamowitego szczęścia uniknął śmierci szykowanej mu przez złowrogiego szajcha Sinana ibn Salmana – rezydującego w zamku Masjaf przywódcy asasynów – i z pomocą starego niewolnika Halaba salwował się ucieczką z lochów posępnej twierdzy. Lecz dobre fatum szybko opuszcza naszego bohatera, gdyż najpierw wpada on w ręce wodza plemienia Khaldi, Aharana Ibn Rachmata, żywiącego do niego zadawnioną ansę, a następnie w szaleńczym kalejdoskopie kolejnych ucieczek, pościgów, zdrad, zasadzek i pułapek przekonuje się, iż wszystkie drogi prowadzą w jednym kierunku – ku wyznaczonemu rycerzowi u zarania dziejów przeznaczeniu.

O ile w pierwszym tomie cyklu fabuła składała się z kilku opowieści rozgrywających się w różnych miejscach i odmiennym czasie, to Ścieżki przeznaczenia rozgrywają  się konkretnie w roku 1198 i są od samego początku konsekwentnie prowadzone jako opis jednej, acz rozbudowanej przygody Czarnego Rycerza, który stał się dominującym charakterem i osią wydarzeń. Postaci wcześniej wydające się istotne dla przebiegu akcji nagle zostały odsunięte na trzeci plan (oprócz złowieszczego Sinana, który awansował do roli kluczowego antagonisty), a część z nich gwałtownie zlikwidowano. I ów fakt nieco mnie zaskoczył, lecz nie dlatego, że owych bohaterów w sposób szczególny obdarzyłam sympatią. Przyczyną mojego zdziwienia było to, iż odniosłam wrażenie, że Orłowski, po w miarę interesującym wprowadzeniu ich na scenę w Mieczu Salomona, zamierza raczej te wizerunki rozwinąć. Kolejną zmianą w strukturze powieści jest zastosowanie swoistej klamry łączącej początek i koniec historią rozpoczynającą się w konkretnej lokacji i powracającą w finale. Owo continuum dotyczy również losów samego głównego bohatera i miecza przypisanego mu przez fatum – dokładnie wedle reguły, iż strzelba pokazana w pierwszym akcie w ostatnim musi wypalić. Dodatkowo autor wykorzystuje kanoniczny dla eposów schemat, wedle którego każdy bohater posiada legendarną broń potęgującą jego siły. Tak jak Artur władał Excaliburem, Roland (ten historyczno-legendarny) dzierżył Durandala, Cydowi do walki służyła La Tizona, Aragornowi przeznaczony był Narsil (ów przykład podaję nie bez kozery – biorąc pod uwagę coraz wyraźniejsze w książce motywy zaczerpnięte z fantasy), Czarny Rycerz rezonuje (sic!) z mieczem Salomona, który ma na niego jednocześnie pozytywny, jak i destrukcyjny wpływ.

Innowacyjnym zabiegiem jest również wplecenie w bezpośredni tok narracji legend i zdecydowanie apokryficznych, mitologiczno-biblijnych przypowieści, dodatkowo podbudowanych wyobraźnią autora. Ujęte są one w formie przypisywanej zazwyczaj opowieściom snutym przez nestorów będących "nośnikami" pamięci zbiorowej i wyraźnie odcinają się od typowej dla pisarza stylistyki. Zresztą i warsztat Orłowskiego uległ wyraźnej poprawie – wprawdzie niebezpiecznie bliskie grafomanii fragmenty nadal tu i ówdzie przemykają w tekście, ale praktycznie całkowicie zniknęły opisy rodem z romansów, wychwalające uroki kobiecego ciała. Może dlatego, iż w tym tomie niewiasty pojawiają się jeno epizodycznie.

Podczas kreowania swych bohaterów autor nadal powiela schematy zastosowane w pierwszej odsłonie cyklu. Wciąż wykorzystuje prosty, czarno-biały schemat, który jedynie w przypadku niektórych postaci udaje się mu uczynić bardziej ambiwalentnym, lecz nie na taką skalę, na jaką liczyłam. Roland ciągle ukazany jest przez pryzmat matrycy etosu rycerskiego, można wręcz rzec – staje się jeszcze bardziej spiżowy, niźli był do tej pory, zarówno pod względem zalet ciała, jak i cnót duszy. Do listy jego umiejętności dochodzi medyczne doświadczenie (które oczywiście w pewnym momencie okaże się niezbędne), dogłębna wiedza polityczna, filozoficzna, znajomość dogmatów wiary i idąca za nią umiejętność cytowania Biblii i Koranu. Wyraziściej podkreślone jest wysokie morale wojownika i jego poczucie honoru, podniesionego do rangi życiowego credo oraz umysł elastyczny i nad wyraz sprawny, który pozwala mu konwersować zarówno o kwestiach egzystencjalnych, jak i mniej istotnych, lecz czasem niezbędnych, by móc nawiązywać przydatne dlań znajomości. Zgłębiając tak panegiryczny opis protagonisty, zastanawiałam się, na ile jest on wyidealizowanym alter ego swego kreatora, ten jednak potrafi w pewnych momentach ów świetlany wizerunek Rolanda nieco zakłócić. Niemalże ponadnaturalne umiejętności Czarnego Rycerza nie zawsze dopisują, szczęście kontrapunktowane jest pechem, heroiczne ucieczki, pozornie zakończone sukcesem, szybko prowadzą herosa do punktu wyjścia, tak że summa summarum jego sytuację można określić jako constans.

Równoprawną mu postacią jest Starzec z Gór. Okrutny przywódca asasynów ukazany jest w tym tomie z żelazną konsekwencją, a znane już wcześniej jego negatywne cechy ulegają spotęgowaniu. Minimalnym novum jest informacja o jego proweniencji, ale już w Mieczu Salomona pojawiały się subtelne sygnały dające asumpt do konkretnych podejrzeń. Trudną do sprecyzowania jest relacja pomiędzy Sinanem a rycerzem de Montferrat. Powinni się nienawidzić i sobą gardzić – wszak obaj wyznają kompletnie odmienny system wartości, są skrajnie skontrastowani – Roland to klasyczny przedstawiciel dobra (choć pewne sugestie autora nieco takie postrzeganie zaburzają, acz nie na tyle, by zaistniała konieczność odmiennej klasyfikacji wojownika), natomiast szajch to sztampowy zły – kwintesencja wszystkich negatywnych cech, jakie można spotkać u książkowych antagonistów, na dodatek doprawiona sporą dozą niesamowitości. Jednak w tym "związku" mocno iskrzy – i to nie tylko za sprawą wrogich emocji, rysuje się w nim również coś na kształt obopólnej fascynacji.

Oprócz tego duetu pozostałe postaci przemykają przez fabułę w sposób mało zauważalny, może prócz wodza Khadi, nakreślonego nieco bardziej wyraziście – to nie prosty watażka, lecz człowiek o głębokiej wiedzy i mądrości; jawi się on jako bohater naznaczony tragizmem i zmuszony do podejmowania wyborów, które sprzeczne są z jego honorem. Cała reszta bohaterów służy za tło lub "elementy" urozmaicające, ułatwiające, bądź też komplikujące nie do końca udaną anabazę Czarnego Rycerza. I zgodnie z tą regułą, kiedy przestaną być potrzebni – Orłowski bezlitośnie ich likwiduje. W Ścieżkach przeznaczenia owo bezpardonowe pozbywanie się osób zdaniem pisarza zbędnych, jest bardziej wyraziste niż w pierwszym tomie cyklu. Śmierć przychodzi nagle, gwałtownie, a w zależności od tego, czy ginący bohater był ukazany jako postać pozytywna, czy nie – otrzymuje zgon adekwatny do jego czynów. Zgodnie z tym podziałem szlachetni odchodzą w chwale, a opis ich bohaterskiej i mocno patetycznej agonii ciągnie się przez wiele akapitów, zaś przeżarci złem schodzą brutalnie, śmiercią godną zdrajców i sprzedawczyków. Tylko niektóre postaci giną kompletnie bezsensownie, z kolei w kilku przypadkach ponoszą śmierć z ręki ogarniętego furią zemsty Rolanda, chyba wyłącznie po to, aby lepiej ukazać jego szermiercze umiejętności, tudzież mrok nastający w duszy herosa.

Akcja biegnie w szaleńczym tempie, jest ujęta w sposób niezwykle "reżyserski", rzec wręcz można, iż ukazano ją kadr po kadrze, w formie barwnych, plastycznych opisów. Widoczna jest inspiracja konkretnymi tytułami filmów – Indianą Jonesem, Królestwem Niebieskim, a nawet produkcjami, które na pierwszy rzut oka kompletnie nie kojarzą się z treścią fabuły, jeno opowiadają o samotnym mścicielu, jak spaghetti westerny Sergia Leone czy też filmy typu Rambo. Natomiast znalezienie pierwowzoru dla dominującego w finale powieści wątku fantasy jest skomplikowane –  zbyt wiele analogii można by było wyszukać, albowiem istnienie światów równoległych jest jednym z bardziej wyeksploatowanych zarówno w prozie, jak i filmach (nie tylko spod znaku magii i miecza, ale też w klasycznej SF) motywów.

Po przeczytaniu drugiego tomu cyklu o Rolandzie mogę stwierdzić, iż jego autor nie obniżył poziomu – ba, wiele elementów świadczy o tym, iż cały czas szlifuje swój warsztat, a fabuła Ścieżek przeznaczenia jest głębiej przemyślana niźli dość chaotyczna treść pierwszego tomu. Oczywiście pisarz nadal popełnia sporo błędów, nie potrafi zdobyć się na dystans wobec głównego protagonisty, kreśli dość schematyczne wizerunki postaci i wygłasza teorie, które mogą budzić spore wątpliwości. W odautorskim słowie końcowym wychwala etos rycerski, twierdząc, iż dobrze by było doń powrócić i stawia tezę, że ta lista cnót i przykazów była jedyną w swoim rodzaju i stanowiła "dar" krzyżowców dla świata arabskiego – podobny zresztą wydźwięk ma sama powieść. Doktryna to mocno dyskusyjna, raz, że rozmaite odmiany zbiorów powinności wojownika pojawiały się i w innych kulturach – jak chociażby kodeks bushido; dwa –  taka argumentacja stoi niebezpiecznie blisko idei o wyższości chrześcijaństwa i służebności wobec niego innych religii. Lecz, pominąwszy kwestie światopoglądowo-religijne, mogę uznać drugą odsłonę sagi za książkę spełniającą wymogi lektury czysto rozrywkowej, skonstruowanej wedle schematu: szybka akcja, niezbyt skomplikowani charakterologicznie i dla większości odbiorców łatwi do zaakceptowania bohaterowie, a także parahistoryczna fabuła. Całość czyta się szybko, może czasami sarkając na mniej przyjazne czytelnikowi fragmenty. Zatem Orłowski jest na dobrej drodze, by zająć miejsce w niszy powieści będących awanturniczo-przygodowym koktajlem z nutą fantasy, okraszonym do smaku odrobiną mistycyzmu i filozofii.