Sanato

Obłęd w Zakopanem

Autor: Balint 'balint' Lengyel

Sanato
Wydawać by się mogło, że horror nie jest gatunkiem szczególnie często podejmowanym przez polskich autorów. A już próba wykorzystania realiów okresu międzywojennego do napisania powieści grozy jawi się jako rzecz niezmiernie rzadka. Stąd też Sanato Marcina Szczygielskiego przyciągnęło moją uwagę. Czy było warto? 

Dni w podzakopiańskim Sanato mijają leniwie. Pensjonariusze cierpiący na gruźlicę zmagają się nie tylko z chorobą, ale i ze zwyczajną nudą oraz przygnębiającą świadomością, iż szanse na uleczenie choroby są raczej nikłe, a Sanato okaże się prawdopodobnie ostatnim przystankiem w ich życiu. Ciszę i spokój tego miejsca zakłóca przyjazd niemieckiego lekarza oferującego wybranej grupie pacjentów rewolucyjną metodę leczenia gruźlicy za pomocą roztworu uzyskanego z soli złota. Pierwsze rezultaty terapii są pomyślne, ale już wkrótce w Sanato zaczynają dziać się przerażające rzeczy, będące niezaplanowanym efektem ubocznym kuracji.

Omawiana powieść to debiut Marcina Szczygielskiego w gatunku literackim jakim jest groza lub zgoła horror. Dla odmiany nie jest to pierwszy przypadek, gdzie autor ten akcję swojej powieści umieszcza w realiach okresu międzywojennego (wcześniej zrobił to w Poczcie Królowych Polskich). W Sanato znajomość tamtych czasów jest bardzo widoczna, o czym jeszcze będzie poniżej. Warto podkreślić fakt, iż utwór zainspirowany został relacjami Niny Ostromęckiej, uczestniczki wydarzeń sprzed ponad osiemdziesięciu lat, co nadaje fabule dodatkowego smaczku. Niestety, szczegóły dotyczące pozostawionych przez Ninę wspomnień nie zostały udostępnione czytelnikom, jednakże ze znajdującego się na końcu książki posłowia wynika, iż historia z Sanato pozostawiła trwały ślad na życiu kobiety i sprowokowała chęć poznania zarówno jej kulisów, jak i losów osób odpowiedzialnych za dramatyczne wydarzenia.

Główną bohaterką jest właśnie Nina Ostromęcka, zaledwie dwudziestojednoletnia młoda mężatka, która wespół z towarzyszem swojego życia, Adamem Ostromęckim, przebywała wówczas w sanatorium. To jej oczyma oglądamy całą historię, bowiem powieść ma niejako charakter relacji na żywo. Nina najpierw wtajemnicza czytelnika w meandry towarzyskie Sanato, a następnie prowadzi go za rękę przez cały tekst. Niemalże każde wydarzenie, które ma miejsce w kurorcie, przedstawione jest wyłącznie z jej perspektywy. Owo "zespolenie" bohaterki z czytelnikiem sprawia, że jej przeżycia są niemal w sposób namacalny odczuwalne, a postępujący obłęd Niny (mającej na początku  bardzo racjonalny, wręcz chłodny stosunek do otaczającej ją rzeczywistości) wydaje się aż nadto realny. Pozostali bohaterowie siłą rzeczy odsunięci zostali na drugi plan. Tyczy się to zarówno męża Niny, jak i innych pensjonariuszy, a także pełniących funkcję przysłowiowych czarnych charakterów: Ireny Załęskiej oraz doktora Matysa Dreslera – to za ich sprawą spokój panujący w sanatorium przeradza się w koszmar. Motywy postępowania szwarccharakterów poznajemy jednak tylko w takim zakresie, w jakim odkrywa je Nina.

Oczywiście główna bohaterka nie jest tylko niezidentyfikowanym bytem unoszącym się gdzieś w kosmosie. Jest osobą z krwi i kości obracającą się w kręgach towarzyskich okresu międzywojennego i obcującą na co dzień ze zdobyczami nauki, techniki i – co oczywiste – medycyny tamtych lat. W tym obszarze wiedza autora wzbudza szacunek. Z olbrzymią precyzją kreśli on obraz początku lat trzydziestych i z  wprawą porusza się pośród konwenansów i zachowań właściwych dla ówczesnych ludzi z uwzględnieniem podziałów społecznych, statusu materialnego itp. Nie ulega przy tym dzisiejszym stereotypom na temat II Rzeczpospolitej, przedstawianej niekiedy w sposób wyidealizowany jako wzór do naśladowania. Znajomość realiów historycznych jest wielkim atutem Sanato.

Bohaterowie i znajomość epoki to jedno, ale czymże byłaby powieść bez należycie skonstruowanej fabuły? Jej budowa oraz rozwój przywodzą na myśl dzieła mistrza horroru, Stephena Kinga. Z początku akcja toczy się leniwie i koncentruje raczej na poznaniu postaci, wzajemnych zależności oraz zbudowaniu w wyobraźni czytelnika szczegółowego obrazu miejsca, w którym wkrótce rozegra się dramat. Zespala to odbiorcę powieści z nią samą, umożliwiając przeżywanie dalszej historii i wyzwalając olbrzymią ciekawość. Gdzieś w połowie może co prawda pojawić się znużenie, albowiem nadchodząca groza w dalszym ciągu wydaje się wyłącznie melodią przyszłości, ale wówczas to wypadki następują jeden po drugim, a tempo wydarzeń wyraźnie przyśpiesza.

W momencie gdy wir szaleństwa pochłania Sanato i jego pensjonariuszy, z całą mocą objawia się talent pisarski Marcina Szczygielskiego i misterny plan wprowadzenia czytelnika w sprawy codzienne mieszkańców sanatorium zbiera swoje żniwo. Umykające życie kolejnych bohaterów, częstokroć poprzedzone cierpieniem psychicznym i fizycznym, pozwala przeżywać to co dzieje się na kartach powieści tak, jakby było się świadkiem opisywanych wydarzeń. Czyż nie podobnie było w legendarnym Miasteczku Salem, gdzie w pewnym momencie każdy z mieszkańców miejscowości wydawał się realnym sąsiadem z posesji obok i którego śmierć jednakowo wstrząsała odbiorcą powieści? Podobnie jest w Sanato – czytelnik czuje się uczestnikiem ponurych wydarzeń, a każda śmierć pozostawia ślad na duszy. Nie giną bowiem anonimowe osoby, tylko przyjaciele lub chociażby znajomi, z którymi spędziło się w sanatorium tyle czasu. Owo porównanie najlepiej oddaje klimat omawianej książki.

Lektura Sanato pozostawia czytelnika z wieloma pytaniami. Nie dotyczą one jednak stricte samej fabuły, a tego, co posłużyło za jej kanwę, czyli – rzekomo – autentycznych zapisków Ostromęckiej. Autor w zakończeniu zamieścił sporo zdjęć, trzy listy, których podmiotem jest Nina oraz krótkie dossier dotyczące pozostałych bohaterów książki. Może niewiele, ale ten zabieg nadaje powieści posmak autentyzmu. Niestety nie zostały zawarte w nim żadne informacje, np. w formie wspomnień Ostromęckiej, dotyczące samego przebiegu zdarzeń, jakie miały miejsce w Sanato. Także internet milczy w tej kwestii. Szkoda, bo bardzo chce się wiedzieć, co właściwie się wtedy wydarzyło...

Sanato to książka bardzo dobra, napisana ze skrupulatną dbałością o detale (co wynika ze znakomitej znajomości czasów, w których umiejscowiona została akcja), bardzo ściśle zespalająca czytelnika z główną bohaterką, co powoduje, że trudno się od niej oderwać.