Roland

Nie ma wody na pustyni

Autor: Dawid 'Fenris' Wiktorski

Roland
Stephen King już od dłuższego czasu nie jest kojarzony tylko z horrorami, na których zbudował swoją markę – wiele z jego ostatnich książek obfitowało w wątki obyczajowe, a te fantastyczne były tylko niewielkimi do nich dodatkami (jak w przypadku Joyland czy Pod kopułą). Oprócz tego w dorobku pisarza znajduje się także kilka tytułów fantasy, na przykład Oczy smoka czy ośmiotomowy cykl Mroczna Wieża. Ten ostatni sam King uznaje za ukoronowanie swojej twórczości. Czy pierwszy tom przygód rewolwerowca Rolanda zachęca do zapoznania się z epicką opowieścią o poszukiwaniu Mrocznej Wieży?

Opowieść rozpoczyna się gdzieś pośrodku palących piasków ogromnej pustyni. Główny bohater, Roland, to rewolwerowiec ścigający tajemniczego człowieka w czerni. I na tym... kończy się zakres informacji przekazanych czytelnikowi przez Kinga. Na temat świata wykreowanego na potrzeby Rolanda nie wiadomo niemalże nic – pierwszy tom Mrocznej Wieży składa się prawie wyłącznie ze strzępków informacji rozrzucanych przez autora w sposób nie pozwalający na jednoznaczną ocenę czasu i miejsca, w których rozgrywa się akcja.

Trudno jednoznacznie orzec, co jest ważniejszą składową powieści w przypadku Rolanda – czy fabuła właśnie (niejednoznaczna i doskonale skrywająca motywy rewolwerowca), czy raczej wykreowany świat. Wiele wskazuje na to, że Mroczna Wieża rozgrywa się w realiach postapokaliptycznych, na wiele stuleci po dziwnym, niezrozumiałym upadku cywilizacji. Potwierdzeniem tej tezy są chociażby mgliste wspomnienia o osiągnięciach technologii (w tonacji prawa Clarke'a – zaawansowana technologia jest już rzeczą tak odległą, że przez prostych mieszkańców porównywaną do magii) i znajdowane gdzieniegdzie relikty przeszłości, takie jak stara stacja benzynowa. Jednakże z drugiej strony od czasu do czasu podczas lektury natrafić można na mgliste przesłanki sugerujące, że mamy do czynienia z efemeryczną odmianą równoległego świata, nieprzewidywalną niczym kalejdoskop. Która z tych wersji jest prawdziwa? Nie wiadomo – ta niewiedza to autorski majstersztyk, wręcz wymuszający na czytelniku zapoznanie się z dalszym ciągiem opowieści.

Podobnie jest zresztą ze sposobem konstrukcji warstwy fabularnej. Roland to książka, w której druk na stronicach nie jest tylko drogą z punktu A do punktu B, lecz brutalną, dziwną formą przygotowania rewolwerowca na poszukiwania Mrocznej Wieży. Pościg za człowiekiem w czerni, początkowo wydający się nadrzędnym celem bohatera, szybko straci na ostrości i zacznie przenikać się z innymi wątkami i postaciami pojawiającymi się na jego drodze. Nawet z pozoru zwykłe miłosne uniesienia z lokalną barmanką będą dla bohatera doświadczeniem wyraźnie odciskającym piętno na psychice i w pewien sposób warunkującym dalsze działania. A to tylko jeden z przykładów – ogółem w Rolandzie znaczny nacisk King położył na przemyślenia i filozofię, a także na nadanie Rolandowi ludzkich cech. Trzeba przyznać, że wyszło mu to wybornie: po lekturze jednego tomu cyklu niemal nie sposób powiedzieć, czy bliżej rewolwerowcowi do postaci pozytywnej, czy negatywnej. A wszystko to za sprawą zatartych granic między dobrem a złem, co zostało zresztą podkreślone w wielu scenach.

Po lekturze Rolanda czytelnik zostaje niemalże z niczym – cała opowieść składa się głównie z celowych niedomówień, niejasności i informacji, które trzeba zinterpretować na własny sposób. Punkty oparcia pojawiają się rzadko; są zbyt niestabilne i za mało zbieżne, byśmy mogli wywnioskować z nich czas oraz miejsce akcji. Podobnie na temat celu poszukiwań rewolwerowca i prawdopodobnej natury zagrożeń stojących mu na drodze możemy jedynie snuć domysły. O Kingu jako autorze można mówić wiele rzeczy, ale trzeba mu przyznać jedno – Roland (mowa oczywiście o poprawionej wersji, oryginał był pewnego rodzaju niewypałem) to najlepszy przykład na to, jak pozostawić w czytelniku niedosyt dalszego ciągu opowieści.