Religia
Anno Domini 1565 niezliczone rzesze tureckich wojowników, dowodzonych przez siejącego postrach Lali Mustafę Paszę, wyruszyły, aby zdobyć Maltę, udowadniając siłę swego oręża, a jednocześnie absolutną władzę Sulejmana Wspaniałego. Ta wyspa od dawna, niczym cierń, tkwiła w boku Imperium Osmańskiego, będąc siedzibą zakonu joannitów, do tej pory niezwyciężonej, a jednocześnie – najbardziej dumnej i butnej formacji. Rozgromienie ich nie dość, że stanowiłoby bolesny cios dla całego chrześcijańskiego świata, lecz jednocześnie byłoby kolejnym krokiem do realizacji marzenia Sułtana Sułtanów o panowaniu nad całą Europą. Zaś dla garstki zdesperowanych obrońców ta walka miała stanowić o ich losie, być symbolem niezachwianej wiary oraz siły opiewanego w pieśniach oręża. W ten kocioł bitewny wpada kapitan Matthias Tannhäuser – niemiecki najemnik, którego na Maltę nie przyciągnęła bynajmniej wizja sławy i chwały, lecz jak najbardziej materialne korzyści, dodatkowo podsycone obietnicą pięknej hrabiny Carli de la Penautier, iż, jeśli pomoże on w odnalezieniu jej nieślubnego syna, odwdzięczy mu się ona małżeństwem i idącą za nim perspektywą przyznania szlacheckiego tytułu. Matthias, początkowo nieufny i kalkulujący w głowie kolejne korzyści, z każdym dniem angażuje się w konflikt coraz bardziej, biorąc czynny udział w kolejnych potyczkach i choć wciąż w głowie słyszy brzęk złotych monet, to staje się on coraz cichszy.
Ta zmiana poglądów dotyczy zresztą nie tylko samego Tannhäusera, albowiem wszyscy biorący udział w obronie Malty żołnierze zmuszeni są do zrewidowania swych postaw. U niektórych jest to jeno mała ich ewolucja, inni natomiast dokonują rewolucyjnego wewnętrznego przewrotu. Nikt jednak nie pozostaje obojętnym wobec hekatomby, jakiej im przyszło doświadczać. Willocks niezwykle obrazowo ukazuje horror walk – nie są to zmagania szlachetnych wojowników, rozgrywane wedle zasad fair play, jeno krwawa rzeź, podczas której obie strony prześcigają się w kolejnych, coraz to bardziej wymyślnych sposobach wzajemnego się uśmiercania, zaś wśród blasku pożogi i strumieni krwi nie liczy się nic innego, tylko własne przeżycie za wszelką cenę. Podczas tych kilku miesięcy ludzie gotowi są na każdą podłość, lecz i na czyny chwalebne, a w ogniu bitwy wykuwane są na nowo ich dusze, by zabrzmiały niczym najszlachetniejsza stal lub spopieliły się nieodwołalnie. I choć opisy obrony kolejnych fortów, porzucanych pod naporem tureckiej armii budzić mogą pewne skojarzenia z oblężeniem Zbaraża, to, w odróżnieniu od Sienkiewicza, Willock nie pisze ku pokrzepieniu serc. Najczarniejszymi barwami odmalowuje wojnę, jako stan krańcowego upodlenia, wyzucia się z człowieczeństwa, kiedy nie szanuje się ani posłów, ani kobiet i dzieci. A czyni to w iście filmowy sposób, ewidentnie za sprawą doświadczenia w pisaniu scenariuszy, dzięki czemu Religię można by było, scena po scenie przenieść na ekran. Nie jest to jednakże bezmyślne epatowanie okrucieństwem lecz w pełni świadome ukazanie bezbrzeżnego bestialstwa wojny, skłaniające do zastanowienia się nad jej bezsensownością. Kiedy wydawało mi się, iż nie zniosę już kolejnej sceny wzajemnego mordowania się, to z jakąś chorą fascynacją pochłaniałam kolejne strony, początkowo reagując na nie skrajnie emocjonalnie, by później, niczym wojownicy Willlocks’a zaczynać się do nich przyzwyczajać. Lecz nie na długo, ponieważ w nieoczekiwanym momencie autor ponownie serwował kolejny, tak przejmujący opis, iż na nowo przeżywałam wstrząs.
Jak w większości powieści tak i w tej najważniejsi są ludzie. A tych autor scharakteryzował niezwykle barwnie, począwszy od bohaterów zbiorowych, na konkretnych jednostkach kończąc. Zacznę, nieco nietypowo, nie od oczywistego protagonisty, czyli kapitana Tannhäusera, lecz od joannitów, gdyż to oni chyba najbardziej zapadają w pamięć, mimo iż w powieści poświęcono im znacznie mniej miejsca, niż samemu Matthiasowi. Jak mówi ich wielki mistrz Jean Parisot de la Valette – "Nasze śluby są z założenia nieludzko surowe. Są młotem i kowadłem, na którym wykuwa się nasza siła". I dalej – "Kto nie poznał wojny, ten nie poznał Boga". To właśnie definiuje szpitalników, którzy dość daleko odbiegli od pierwotnego celu zakonu - obrony wiary i służby ubogim. Stali się (w ujęciu Willocks’a) najlepiej wyszkolonymi wojownikami swoich czasów, którzy zatracili się w kulcie śmierci, umieranie w walce podnosząc do rangi sztuki. Grecy określali swych herosów mianem ekspyriosis – z ognia i tak też tytułuje swych braci la Valette. Lecz nie są oni li tylko maszynami do zabijania, ale również zręcznymi politykami, ich bogactwo uważane jest za niezmierzone, a duma mu dorównuje. To ludzie, którzy nie wahają się swego bractwa określać mianem Religii. Nic więc dziwnego, iż stanowią siłę, nad którą wielu pragnęłoby zapanować. Przede wszystkim – inkwizycja, a raczej jej rządny władzy przywódca – kardynał Ghislieri.
W związku z inkwizycją pojawia się nowy wątek, każący spojrzeć na Religię z nowej perspektywy, jako na opis zawiłych politycznych intryg, kiedy wysłany na Maltę z poruczenia generalnego inkwizytora Ludovico Ludovici ma dokonać przewrotu w szeregach joannitów. Ów sędzia i jurysta, będący jedną z pierwszoplanowych postaci, a jednocześnie głównym antagonistą Matthiasa, nakreślony jest w sposób arcyciekawy. W pierwszym momencie jawi się jako człowiek zły aż do szpiku kości, o szatańskich ambicjach, pełen okrucieństwa i całkowicie zdegenerowany, lecz, w miarę rozwoju akcji, gdy poznajemy go nieco lepiej, okazuje się, iż ma swoje racje, może pokrętne i trudne do zrozumienia, ale po części słuszne. Z jego zimnym, wyrachowanym intelektem idzie w parze skrywany głęboko huragan emocji, co sprawia, że potrafi przyznać się do własnych błędów i ponieść za nie karę. I taki Ludovici, choć nadal trudny do polubienia, staje się godny szacunku.
Imperatyw odpokutowania za własne winy motywuje bardzo wielu bohaterów Religii. Carla wyrusza na Maltę, nie tylko, aby odnaleźć syna, którego zmuszona była porzucić jako niemowlę, lecz również by zadośćuczynić za dawne grzechy. Jej postać doznaje chyba największej przemiany, kiedy to z cynicznej i zblazowanej arystokratki, mistrzyni intryg, która potrafi niemalże każdego omotać słowem, lub uwieść kusząco podkreślonym suknią ciałem, przeistacza się w gorliwie wierzącą pokutniczkę, pracującą w infirmerii, pośród najciężej rannych i umierających. Nie do końca mi ta przemiana odpowiadała, znacznie ciekawsza była hrabina w wersji "światowej" niż "martyrologicznej". Natomiast jej służąca i przyjaciółka – Amparo, przedstawiona niczym dziecko natury, nie ukrywająca swych pragnień i realizująca je z żelazną konsekwencją, obdarzona mocą prekognicji, wydaje się do końca pozostawać taką, jaką ją poznaliśmy na pierwszych kartach książki, lecz i ona odprawi w finale swój rodzaj zadośćuczynienia za dawne postępki. Obie te kobiety zestawione są ze sobą pozornie na zasadzie przeciwieństw – więcej je dzieli, niż łączy – począwszy od odmiennego typu urody, przez status społeczny, na emocjach kończąc, lecz wiele spraw je łączy. A przede wszystkim – gorące uczucie do Matthiasa.
Pierwszym moim odczuciem dotyczącym Tannhäusera (owo miano jest jeno nom de guerre kapitana) było to, że wydawał się tak idealny, iż niemożliwy do zaakceptowania. Mistrz szermierki, zarówno tej, czynionej za sprawą miecza, jak i słownej, strzelec wyborowy, wojownik i strateg wyszkolony przez tureckich mistrzów, gdy, jako dziecko trafił w szeregi janczarów, ulubieniec kobiet, które nie potrafią się oprzeć jego urokowi (i rozlicznym tatuażom). Wraz z rozwojem akcji ów nieskazitelny wizerunek był coraz bardziej jednak równoważony znacznie mniej pozytywnymi cechami, ponieważ równocześnie Matthias okazywał się cynikiem, człowiekiem interesownym, szmuglerem i handlarzem opium, lecz summa summarum – draniem, którego trudno nie polubić. Jak go podsumowuje Ludovici – apostata, przestępca, libertyn, kompan niedowiarków, muzułmanów i Żydów, chełpiący się własnymi grzechami. Lecz jednocześnie – niezawodny przyjaciel, gotowy dla swych druhów wszystko poświęcić. Jego więź z Brosem z Carlisle, niedźwiedziowatym Anglikiem, jest klasyczną, kanoniczną wręcz wersją prawdziwej, męskiej przyjaźni. Razem ci dwaj soldados particulares – wojacy szukający przygód stanowią niebezpieczną siłę i choć łatwo się zwieść ich rubasznym momentami zachowaniem – walczą i żyją wedle motta usque at finem (aż do końca).
Owa więź pomiędzy Matthiasem i Brosem kieruje nas ku kolejnemu odczytaniu Religii – jako książki gloryfikującej przyjaźń i miłość we wszystkich jej odmianach. Jest tu zarówno wzniosła agape, pełna poświęcenia caritas, szlachetna philia, delikatny eros, jak i skrajnie cielesny sexus. Przenikają się nawzajem, płynnie przechodząc z jednej fazy w kolejną i tym samym udowadniając, jak bardzo złożona jest dusza ludzka. Willocks nie stroni od scen seksu – i to dość ostrego, lecz mimo to nie budzącego niesmaku, choć można się zastanawiać, czy traktowanie w tych momentach Amparo jako stricte ”odpoczynku wojownika” (czyli Tannhäusera) nie uwłacza jej godności, stanowiąc zgrzyt na wcześniejszym jej wizerunku. Potrafi jednocześnie płynnie i naturalnie przechodzić do scen poetycko wręcz romantycznych (vide wpleciona w fabułę perska baśń o miłości słowika do róży), które w zupełnie nowym świetle ukazują jego bohaterów, miotających się w burzy emocji, nie potrafiących zdefiniować konkretnie swych uczuć. Miłosny trójkąt rozgrywający się pomiędzy Carlą, Amparo i Matthiasem, momentami przeradzający się w czworokąt, kiedy poznajemy przeszłość Ludoviciego, to intrygująco nakreślona sytuacja pozornie bez wyjścia, z której żadne rozwiązanie nie jest idealne.
Religia to gorzka, brutalna i okrutna opowieść, w której patos splata się nierozerwalnie z cynizmem (charakterystyczne, na wskroś współczesne rozmowy bohaterów), przewrotny epos głoszący, iż każda decyzja niesie za sobą konsekwencje, a każde zwycięstwo jest pyrrusowe. I choć można zarzucić Willocks’owi pewne niedociągnięcia warsztatowe (jak chociażby zbyt częste powtarzanie w jednym akapicie nazwiska głównego protagonisty) i momentami za bardzo przewidywalną fabułę, to jednak Religia stanowi przykład bardzo dobrze skonstruowanej powieści awanturniczo–przygodowej, która prócz walorów stricte rozrywkowych skłania do rozważań nad kwestiami egzystencjalnymi. Pozostawia również czytelnika z głęboko wyrytym pod powiekami obrazem zarówno bezprzykładnego heroizmu, jak i dorównującego mu zezwierzęcenia i refleksją, iż history will teach us nothing.
Mają w kolekcji: 1
Obecnie czytają: 0
Dodaj do swojej listy:



Cykl: Mattias Tannhäuser
Tom: 1
Autor: Tim Willocks
Tłumaczenie: Maciej Szymański
Wydawca: Rebis
Data wydania: 4 lutego 2014
Liczba stron: 752
Oprawa: miękka
Format: 135x215 mm
ISBN-13: 978-83-7818-501-7
Cena: 45,90 zł