Redshirts: A Novel with Three Codas

Autor: Staszek 'Scobin' Krawczyk

Redshirts: A Novel with Three Codas
Nagroda Hugo i Nagroda Locusa w 2013 roku – czy to nie wystarczająco dużo, aby zwrócić uwagę na niedawną powieść Johna Scalziego? Gdybyż jeszcze tylko wykonanie było tu równie dobre jak pomysł!

Daleka przyszłość. Grupka kadetów trafia na pokład sławnego statku kosmicznego Intrepid, którego załoga regularnie uczestniczy w wyprawach na obce planety. Wkrótce przybysze orientują się, że udział w misjach jest naprawdę niebezpieczny, tylko nie dla piątki kluczowych oficerów – ktoś zawsze ginie, lecz nieodmiennie jest to osoba niska rangą. Na szczęście jeszcze przed śmiercią kadeci zaczynają rozgryzać tajemnicę, a co więcej, wpadają na szalony pomysł, który może im pozwolić przetrwać. Pozostaje jedynie wcielić go w życie.

Akcja książki nawiązuje wprost do amerykańskich seriali fantastycznonaukowych, przede wszystkim oryginalnego Star Treka, w którym tytułowe czerwone koszule nosili bohaterowie trzeciego planu skazani na rychłą śmierć. (Redshirt to zresztą termin rozpowszechniony do tego stopnia, że doczekał się nawet hasła w Wikipedii). Całej tej fabuły nie da się potraktować poważnie, ale też tekst nas do tego nie namawia, a wręcz przeciwnie. Mówiąc o podejrzanie telewizyjnym charakterze powieściowych zdarzeń, jeden z bohaterów powiada sentencjonalnie: "Właściwie nie jest to bardzo dobry serial". Książka stoi też komizmem, obecnym głównie w dialogach. Nie jest on śmiertelnie subtelny, niemniej – jak to się dzisiaj mówi – dostarcza. Oto kilka reprezentatywnych przykładów:

  1. "Kim jesteś i jakich lekarstw nie bierzesz?"
     
  2. "No cóż, nie martw się, nie zawsze jest tak jak teraz. […] Czasem jest gorzej".
     
  3. "– Chodziłem do Zachodniego Kolegium – powiedział Weinstein. – Mają tam naprawdę dobre zajęcia z nauk ścisłych.
    – Tak, tylko czy chodziłeś na te zajęcia? – spytał Duvall".
     
  4. "Kerensky […] spojrzał na zwłoki.
    – Biedny człowiek. To była jego ostatnia misja.
    – Ekhm, tak – powiedział Finn".

Szczęśliwie w tym wszystkim nie chodzi jedynie o to, aby się śmiać. Redshirts demaskują schematy popularnego scenopisarstwa, a zarazem dowartościowują postacie trzeciego planu, domagając się dla nich – w najgorszym razie – sensownej śmierci. Krytyka skonwencjonalizowanego umierania sama w sobie nie jest odkrywcza, ale kiedy staje się osnową całej powieści, zyskuje sporą siłę perswazji. Tekst wydobywa też na wierzch inne uschematyzowane mechanizmy: ataki niewytłumaczalnej głupoty u bohaterów, zaginanie praw fizyki i tak dalej. A do tego dochodzą tytułowe kody: trzy krótkie historie napisane kolejno w pierwszej, drugiej i trzeciej osobie. Pierwsza jest humorystyczna (w tym samym stylu co reszta, tylko bardziej), druga i trzecia – niespodziewanie poważne i dające do myślenia.

Najpoważniejszą słabością książki są bohaterowie, pełniący wyłącznie funkcję nośników dla humoru i fabuły. Brak dokładniejszej charakteryzacji ma pewien sens: pozwala ukazać postacie tak, jak gdyby rzeczywiście ich role były przygotowane jedynie dla potrzeb scen gwałtownej śmierci. Cóż z tego jednak, skoro traci na tym jakość historii? Lepszym rozwiązaniem byłoby zmniejszenie liczby bohaterów i ukazanie tego, jak wraz ze stopniowym przejmowaniem władzy nad własnym życiem stają się również bogatsi wewnętrznie. Można było to też oddać stylistycznie, na przykład rezygnując po pewnym czasie z powtarzania he said w dialogach (jeszcze częstszego niż z reguły w anglosaskiej prozie). A skoro już przy stylu jesteśmy: Johnie Scalzi, wnętrza i scenerie też można by było od czasu do czasu opisać!

Powieść wkrótce doczeka się serialowej ekranizacji, ale jak dotąd – ponad półtora roku po premierze – nie słychać nic o polskim tłumaczeniu. Z jednej strony to zrozumiałe: statek USS Enterprise NCC-1701 nie jest w Polsce tak ważną ikoną jak w Stanach Zjednoczonych (chociaż o rodzimych miłośnikach franczyzy nie wolno zapominać). Z drugiej strony – pora na wyjście z szafy – przed lekturą nie obejrzałem ani minuty oryginalnego Star Treka, a mimo to wcale nieźle się przy książce Scalziego bawiłem. Może więc jednak i u nas warto ją wydać?