» Artykuły » Inne artykuły » Redaktorzy oceniają - wrzesień 2012

Redaktorzy oceniają - wrzesień 2012


wersja do druku
Redaktorzy oceniają - wrzesień 2012
W okresie od 1 do 30 września 2012 roku w Dziale Książkowym opublikowanych zostało 26 recenzji, których średnia ocen wyniosła 6,98.

Czytać:




"Narratorem tej opowieści jest Kote, niepozorny właściciel tawerny, stojącej gdzieś na krańcu świata. Jego spokojne, monotonne życie przerywa przybycie Kronikarza, mężczyzny, który wyruszył w podróż, aby odnaleźć i spisać losy postaci, o której krąży tyle legend, iż trudno orzec, czy istniała rzeczywiście, czy jest to jedynie bohater ludowych podań. Jak nietrudno się domyślić, Kronikarz rozpoznaje w rudowłosym oberżyście legendarnego Kvothe’a, noszącego przydomki takie jak Bezkrwisty, Hermetyk czy Królobójca, i namawia go do podzielenia się swą niewiarygodną historią.

Pierwszy tom Kronik Królobójcy można podzielić na cztery części. Pierwszą są sceny rozgrywające się w czasie teraźniejszym dla bohaterów – dzięki nim poznajemy Kote'a w roli karczmarza, jego niezwykłego pomocnika i jednocześnie ucznia Basta oraz Kronikarza. Trzy pozostałe to: wspomnienia Kvothe’a z dzieciństwa, kończące się wyrżnięciem jego rodziny przez tajemniczych Chandrian; żebracze lata, spędzone na praktykowaniu surwiwalu w wielkim mieście oraz przyjęcie na uniwersytet i czas studiów.

Niewątpliwym atutem książki jest postać protagonisty. Kvothe wychował się wśród aktorów i muzyków, dlatego potrafi doskonale grać na lutni i śpiewać, jak również panować nad emocjami oraz mimiką, co nieraz ratuje mu skórę w trudnych sytuacjach. Ma bystry umysł, doskonałą pamięć, dar do nauki, jest też niesamowicie sprytny – dzięki temu przeżył trzy lata żebrząc na ulicach, nie dał się złamać i w końcu, bez grosza przy duszy, w wieku zaledwie piętnastu lat dostał się na znany na całym świecie uniwersytet. Jednak sympatię czytelnika zdobywa sobie raczej przez liczne wady – buta, pycha i iście niewyparzona gęba czynią go bardziej ludzkim. Ta wybuchowa mieszanka cech powoduje, że wprawdzie Kvothe wciąż pakuje się w kłopoty, ale dzięki swoim zdolnościom potrafi w jakiś spektakularny sposób się z nich wykaraskać, powoli pracując na sławę i reputację.

Powieść wciąga już od pierwszej strony i uzależnia niczym używka, nie pozwalając się oderwać aż do ostatniej kropki. Historia Kvothe’a została spisana barwnym, plastycznym, a miejscami wręcz poetyckim językiem, który pobudza wyobraźnię. Rothfuss posiada rzadki talent do snucia opowieści, przez co Imię wiatru jest jak jedna ze znanych wszystkim legend, które ludzie opowiadają sobie, siedząc jesienną porą przy ognisku. Książkę po brzegi wypełniają: magia, dowcip, groza, miłość, przyjaźń oraz masa codziennych problemów i życiowych prawd, zmuszających czytelnika do chwili refleksji.

Nikogo nie powinno dziwić, że Imię wiatru zostało wyróżnione wieloma prestiżowymi nagrodami, zaś Rothfuss okrzyknięty jednym z największych talentów i najlepszych debiutantów ostatnich lat. Napisał on bowiem powieść z gatunku tych, które oddziałują na emocje; podczas lektury wielokrotnie wybuchałem śmiechem, bądź trząsłem się ze złości, ale ani przez sekundę nie byłem znudzony – to nie lada sztuka stworzyć takie dzieło"
.

Piotr 'Clod' Hęćka




"WayEmpire musi stawić czoła wielkiemu wyzwaniu – czeka je starcie z przeciwnikiem zdeterminowanym, bezlitosnym i przekonanym o swej wyższości i prawości. Nad każdą z planet imperium pojawiła się niezliczona ilość statków wroga. Sytuacja wydaje się beznadziejna, lecz elitarna jednostka Ranów specjalizuje się w zadaniach niemożliwych do wykonania, a Imperator już nieraz udowodnił, że dysponuje niemal nadludzką przenikliwością. Torkilowie Aymore jak zwykle odegrają niebagatelną rolę w tym starciu.

Pierwsza księga w doskonały sposób przygotowała scenę na ostateczne starcie. Wyobraźnia autora oraz jego wizja przyszłości ludzkości zostały przedstawione w mistrzowski sposób, co mogło rodzić pewne obawy względem tego, czy księga druga w pełni wykorzysta ten potencjał. Marcin Przybyłek po raz kolejny udowodnił, że świetnie radzi sobie nie tylko z kreacja świata, ale i akcją. Wydarzenia nabierają coraz wyższego tempa, a napięcie niemal w ogóle nie spada. W charakterystyczny dla autora sposób mozaika złożona z fint, niezwykłych pomysłów, misternych planów (pewne znaczenie mają nawet wydarzenia z Granicy rzeczywistości) i niespodzianek znajduje rozwiązanie w efektownym finale.

Większa liczba narratorów oraz większy rozmach nie spowodowały zaniku pierwiastka refleksji, który był obecny w przygodach gierczanego detektywa od samego początku. Na pierwszy rzut oka filozoficzne rozważania mogą nie przystawać do wojennej zawieruchy i dynamicznej historii, lecz zdarzenia fundamentalne dla ludzkości są przecież doskonałym przyczynkiem do ważnych przemyśleń (czasem będących również komentarzem dotyczącym współczesności). To właśnie te filozoficzne skłonności Torkila wyróżniają go spośród innych bohaterów, a także sprawiają, że cykl Gamedec nie jest lekturą wyłącznie rozrywkową.

Czas silnych istot to świetny dwuksiąg. To, co sprawdzało się w poprzednich częściach, zostało dopracowane – niezwykle spójna i ciekawa wizja ludzkości w połączeniu z emocjonująco opisaną akcją i szczyptą refleksji razem dają rozrywkę na wysokim poziomie. Fani przygód gierczanego detektywa na pewno nie będą rozczarowani, a i czytelnicy nieznający GamedecVerse też powinni się świetnie bawić. Marcin Przybyłek stworzył bowiem świetne uzupełnienie serii, ale i dobrą powieść samą w sobie"
.

Jakub 'Qbuś' Nowak




"Czy można nie być człowiekiem i nie zdawać sobie z tego sprawy? – pyta główna bohaterka Czarnego, nowej powieści Anny Kańtoch, zastanawiając się nad "obcymi" zakrzywiającymi rzeczywistość w sennej, letniskowej wiosce. Tak naprawdę historia koncentruje się jednak na niej samej i poszukiwaniu przez nią własnej tożsamości. Oba te wątki splatają się ze sobą, podobnie jak przeszłość, teraźniejszość i przyszłość, a zadanie rozwiązania wszystkich przewijających się w tekście zagadek spada na barki czytelnika.

Nienazwana w tekście bohaterka-narratorka, która w momencie rozpoczęcia powieści przebywa w sanatorium dla nerwowo chorych, czuje, że jest inna niż ci, którzy ją otaczają. Trudno powiedzieć, czy chodzi o ludzi (od których odróżnia ją choćby seksualność), czy właśnie owych "obcych", którzy wyglądają jak ludzie (a może nawet przyoblekają się w ich ciała), ale nimi nie są. I tak jak rzeczywistość w tekście jawi się jako poddana nieustannym fluktuacjom "możliwości" i "niemożliwości", tak również podział na to, co ludzkie i nieludzkie wydaje się płynny i nieostry. Logika wydarzeń, z przenikającymi się planami czasowymi, powrotem osób zmarłych i zmianami tożsamości, o wiele bardziej przypomina sen, niż to ma zwykle miejsce w literaturze. Niestałość rzeczywistości podkreśla również zsubiektywizowana, pierwszoosobowa narracja, której wiarygodności nie możemy być do końca pewni. Dlatego na przykład opisy zdarzeń, których bohaterka nie jest bezpośrednim świadkiem, wprowadzane są zdaniem: "Potrafię to sobie wyobrazić". Wymienione cechy sprawiają ponadto, że świat przedstawiony w tekście jest silnie powiązany ze sferą przeżyć wewnętrznych bohaterki.

Centrum jej poszukiwań składa się z trzech nierozerwalnie splecionych czynników, które wywarły wpływ na kształtowanie się jej tożsamości: miejsca – Czarnego, do którego jej rodzina przyjeżdżała na urlop; czasu – letnich wakacji, kiedy skończyła czternaście lat; i kobiety – Jadwigi Rathe, warszawskiej aktorki zaproszonej do Czarnego przez ojca narratorki. To właśnie w Czarnem, podczas wakacji, bohaterka po raz pierwszy odkryła, że rzeczywistość nie jest taka, jak się wydawało. Wtedy też przeżyła zauroczenie Jadwigą, która zginęła ostatniego dnia wyjazdu. Powrót do Czarnego i wyjaśnienie zagadki śmierci aktorki stają się celem narratorki. Odbywa ona jednocześnie metaforyczną i dosłowną podróż w głąb własnych wspomnień, na przemian wcielając się w czternastoletnią dziewczynkę oraz w dorosłą Jadwigę.

W Czarnem więcej jest pytań niż odpowiedzi, co jednych może zniechęcać, ale dla miłośników "dziwnej fikcji" (ang. weird fiction) i gatunków pokrewnych będzie stanowiło niezaprzeczalną zaletę. Oprócz tego książka przyciąga poetyckim językiem, subtelnym, choć elektryzującym erotyzmem i atmosferą tęsknego, niepokojącego snu. Takiego, który pozostaje z człowiekiem jeszcze długo po zakończeniu, jak to potrafią tylko wyjątkowe sny i wyjątkowe książki"
.

Artur 'mr_mond' Nowrot


Unikać:




"Powieść stanowi pierwszą część cyklu, którego poszczególne tomy łączyć będzie miejsce akcji – szwedzkie miasteczko Brantevik. To właśnie tam dwie zaprzyjaźnione pary spędzają ostatni tydzień wakacji. Pewnego wieczora podczas wizyty w miejskim lokalu jedno z małżeństw – Agnes i Tobbe – nie może się ze sobą dogadać. Zirytowana zachowaniem pijanego męża kobieta wychodzi z pubu nieco wcześniej. Następnego dnia skacowany Tobbe orientuje się, że jego żona znikła na dobre. Co gorsza, bohaterka w chwili zaginięcia była w ostatnim miesiącu ciąży, co potęguje nerwową atmosferę wśród mieszkańców małego miasteczka.

Biorąc pod uwagę, że mamy do czynienia z thrillerem, w powieści dzieje się stanowczo za mało. Owszem, sam pomysł wydaje się ciekawy, w szczególności zakończenie, którego jedyną wadą jest lekka przewidywalność. Pisarka rozpoczyna tekst mocno sugestywnym prologiem, a jeśli dodać do tego serwowane między wierszami ścinki informacji, odkrycie, kto jest głównym sprawcą zniknięcia Agnes, nie stanowi większego problemu. Podczas lektury najbardziej drażni zapychanie kartek kolejnymi wydarzeniami, które są kompletnie pozbawione związku z głównym wątkiem.

Co do postaci, Sarenbrant starała się za wszelką cenę nadać im jak największej głębi. Niestety, nie z każdym bohaterem wyszło jej to na dobre, a większość tego typu zabiegów skończyła się wspomnianymi wyżej, niepotrzebnymi i nudnymi opisami. Najbardziej ciekawie wypadła jedna z pobocznych postaci, dziennikarz Göran Rosenlund, który – starając się rozwikłać sprawę zaginionej Agnes na własną rękę – rozpoczyna prywatne śledztwo, kierując się zasadą "cel uświęca środki". Z czasem wyłania się obraz człowieka antypatycznego, pozbawionego ludzkich odruchów, takich jak wyrozumiałość czy lojalność. W miarę interesująco przedstawiają się także przeżycia męża porwanej, Tobby’ego. Mieszanka emocji targających bohaterem po porwaniu żony – zażenowania, wyrzutów sumienia i paraliżującej tęsknoty – sprawia, że łatwo można zrozumieć, co czuje postać.

Mimo że rozwój fabuły można przyrównać do porodu w bólach, głównie za sprawą wspomnianych "zapychaczy", powieść czyta się bardzo szybko. Jest to przede wszystkim zasługa oszczędnego stylu Sarenbrant, nadającego 36 tygodniowi lekkości. To plus kilka bardziej udanych kreacji sprawia, że tekstu nie można zaliczyć do najgorszych. Jednak z drugiej strony po lekturze pozostaje spory niedosyt, spowodowany kiepskim wykorzystaniem pomysłu i łatwością przewidzenia kolejnych wydarzeń. Pozostaje czekać na następne "dzieci" szwedzkiej pisarki – obecnemu jak na razie daleko do bestsellerowych straszaków"
.

Sławomir 'Villmar' Jurusik




"Pia Grazdani, studentka Uniwersytetu Medycznego Columbia, na skutek dzieciństwa spędzonego w domach dziecka i podobnych instytucjach, jest osobą niełatwą w kontaktach, choć bezsprzecznie bardzo inteligentną. Charakterologicznie przypomina swojego opiekuna naukowego i mentora - doktora Rothmana - wybitnego naukowca, noblistę i zdobywcę nagrody Laskera, specjalistę od wyjątkowo zjadliwych szczepów pałeczki duru brzusznego, zgłębiającego ostatnimi czasy zupełnie nowy problem – hodowlę organów do przeszczepów z komórek macierzystych. Jego badania już wkrótce mogą zrewolucjonizować opiekę medyczną nad przewlekle chorymi, znacząco przedłużając im życie. Tym samym, naukowiec niechcący nadepnął na odcisk dwójce bezwzględnych biznesmenów parających się skupowaniem polis na życie za groszowe stawki – sukces studiów Rothmana wywoła bowiem bankructwo ich przedsiębiorstwa. Krótko po tym, jak plotka o wysokim stopniu zaawansowania badań Rothmana wypłynęła z laboratorium, dochodzi tam do tragicznego w skutkach wypadku – naukowiec oraz jego przyjaciel i asystent w jednej osobie, pomimo natychmiastowej hospitalizacji giną w wyniku zakażenia tyfusem. Pia, nie wierząc w skuteczność śledztwa podjętego przez władze, zaczyna prowadzić własne dochodzenie, stając się nieprzewidzianą komplikacją w planie biznesmenów.

Autor podzielił Polisę śmierci na trzy części. Pierwsza ma charakter informacyjny i jako jedyna spełnia swoją rolę całkiem nieźle. Poznajemy w niej przeszłość Pii, jej charakter oraz szczegółowo dowiadujemy się kto, jak i dlaczego postanowił wyeliminować naukowców. Druga obejmuje prowadzone przez studentkę śledztwo, podczas którego najpierw z łatwością ustala to, co czytelnik już wie (choć skupia sie raczej na pytaniu „jak” niż na pozostałych dwóch), a następnie próbuje udowodnić swoją hipotezę – ta część jest zatem odpowiedzialna za tajemniczość, która z oczywistych względów nie występuje. W trzeciej natomiast, źli chłopcy postanawiają skończyć z półśrodkami i podjąć w tej sprawie jakieś kroki – pora więc na grozę, jednak ona ostatecznie się nie pojawia, ponieważ bezwzględni albańscy mafiosi straszliwie przeciągają sprawę i okazują się być nad wyraz gapowaci. Na szczęście, dwie ostatnie części serwują czytelnikowi odrobinę sensacji i nawet nieco napięcia.

Zarówno sensacja, jak i napięcie występują jednak w ilościach co najwyżej umiarkowanych, na skutek tego samego mankamentu, który uniemożliwia pojawienie się grozy – nadmiernego rozwodnienia akcji. Fabuła ślimaczy się od jednego istotnego wydarzenia do drugiego, wolno i z licznymi pozbawionymi znaczenia przystankami, ukazującymi rozmaite prozaiczne czynności lub problemy bohaterów. O ile w pierwszej części pozwala to przynajmniej dokładnie poznać tło wydarzeń, a w drugiej nieźle pasuje do natury śledztwa, to w trzeciej, teoretycznie przepełnionej dramatycznymi wydarzeniami, w praktyce sprawia, że czytelnik prędzej zaśnie, niż na jego policzkach pojawi się choćby cień wypieków. Ostatecznym gwoździem do trumny jest fakt, że czarne charaktery momentami zachowują się wybitnie nieudolnie, przez co ich działania budzą raczej politowanie niżeli napięcie. Szczęśliwie, pojawiają się nieliczne fragmenty, jak choćby porwanie Pii, które nieco ratują sytuację. Jednak w ogólnym rozrachunku powieść raczej nudzi zamiast bawić.

Polisa śmierci jest marnym thrillerem i co najwyżej przeciętną powieścią. Trudno się przy niej dobrze bawić, ponieważ odruch ziewania pojawia się niemal nieustannie. Jeżeli jednak ktoś ma dużo cierpliwości i mnóstwo wolnego czasu, może poświęcić jej chwilę uwagi, szczególnie jeśli jest zatwardziałym fanem Cooka. Inni zupełnie nic nie stracą odpuszczając sobie lekturę tej książki"
.

Michał 'von Trupka' Gola
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę



Czytaj również

Komentarze


Jeszcze nikt nie dodał komentarza.

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.