» Artykuły » Inne artykuły » Redaktorzy oceniają: wrzesień 2010

Redaktorzy oceniają: wrzesień 2010


wersja do druku
Redaktorzy oceniają: wrzesień 2010
W okresie od 1 do 30 września 2010 roku w Dziale Książkowym opublikowanych zostało 23 recenzje, których średnia ocena wyniosła 8,43. Najwyższą ocenę − 10 − otrzymała książka Fantasy Fiction. An Introduction autorstwa Lucy Armitt. Zaś najniżej ocenioną pozycją została powieść U martwych w Dallas1,5.

Czytać:




"Poszukując sposobu na odczytanie fantastycznych znaczeń, autorka Fantasy Fiction sięga po różne teorie odwołujące się do snów i rzeczywistości kreowanej wyłącznie przez umysł ludzki. Średniowieczne interpretacje snów poprzez przypowieści biblijne, analizowane dziś często za pomocą freudyzmu, esej samego Freuda na temat pisarzy i snów na jawie (Creative Writers and Day-Dreaming) oraz teoria postrzegania lustra jako odbicia rzeczywistości snu – wszystkie te narzędzia analizy pozwalają na zerknięcie w głąb fantastycznego imaginarium.

Przy analizie najbardziej znanych pozycji Lucie Armitt posługuje się kilkoma wyraźnymi kategoriami, pozwalającymi zestawić cechy charakterystyczne fantastycznych fabuł. Kategorie te koncentrują się wokół zagadnień gry i nonsensu (Play and Nonsense), obecnych głównie w dziełach Lewisa Carrolla i Edwarda Leara (w Polsce nieco niedocenianego), kartografii i geografii fantastycznej (Cartographies and Geographies of Fantasy) ważnych dla większości narracji fantasy, a także kwestii potworów i potworności (Discourses of Monstrosity), napięć seksualnych, homoerotyzmu i kobiecości (‘Other’ Desires: Homoeroticism and Feminina) oraz napięć w relacjach rodzice-dzieci (Mothers and Mirrors)."
Dorota ‘Doris’ Skowrońska



" Mimo pozornie nieskomplikowanej fabuły książka jest naprawdę świetna i powinna znaleźć uznanie również pośród czytelników spoza grona fanów horroru. Można tu oczywiście odnaleźć nawiązania do prozy mistrza gatunku, Stephena Kinga, ale w tym wypadku nie jest to zarzut, lecz wyraz uznania dla twórcy, który napisał tak dobrą powieść. Darda umiejętnie rozkłada akcenty, na przemian zwalnia i przyśpiesza tempo akcji, miesza momenty prawdziwej grozy z opisem zwykłego, codziennego życia, co daje wspaniały efekt końcowy. W moim odczuciu ta właśnie umiejętność, swoboda kreowania świata tak dobrze znanego i jednocześnie tajemniczego, stanowi największą wartość tej książki. Wszystko to opisane potocznym językiem, który jeszcze bardziej podkreśla wysoki stopień prawdopodobieństwa opisywanych wydarzeń. A jednocześnie ten sam język potrafi bardzo silnie emanować grozą, co łatwo dostrzec w scenach opisujących niesamowite zjawiska. Pozornie, ale tylko pozornie, zwyczajna historia zamienia się w trzymającą w napięciu opowieść, od której nie sposób się oderwać. Takie pisarstwo znamionuje naprawdę wielki talent i sprawia, że niecierpliwie oczekuję kolejnych książek tego autora." Krzysztof Dominik 'daft_count' Mroczko



" Esencją tekstu są relacje między członkami rodu, mieszkańcami Domu. To naprawdę niesamowite towarzystwo: losy apodyktycznej babci Marii, głuchej babci Marysi, niemej cioci Marii i ślepego wujka-księdza Tomasza przeplatają się z codziennością zimnej i ambitnej Magdy, jowialnego Piotra, melancholijnej Basi. Szostak z mistrzowskim wyczuciem oddał to, co mogłyby zrodzić się w domowej twierdzy pomiędzy tak różnymi ludźmi - miłość, podkopaną przez intrygi młodszych pokoleń, które starają się uszczknąć dla siebie trochę wolności. Narrator, którym jest Jan, przenosi to na grunt życia codziennego: próbuje być naturalny, otwarcie mówić o swoich uczuciach, próbuje szukać najlepszej nici porozumienia z innymi ludźmi, jednak nie jest w stanie tego zrobić; czuje się wyizolowany, oderwany od losu najbliższych. Czytelnik staje się przerażonym świadkiem kolejnych jego zmagań: widzi, jak wielokrotnie otwiera on usta, aby kłamać, zamiast mówić co chciałby powiedzieć; podsłuchuje rozmowy prowadzone przez Jana z samym sobą, w których odgrywa on role wujka, babci, matki. Daremność tych prób jest tym, co najbardziej przeraża w Chochołach – Szostak pisze o konieczności porozumienia przez antytezę ukazującą jego brak, niemożność uzyskania całkowitej i niezniszczalnej jedności między ludźmi. Osobami pozornie sobie najbliższymi, które, w gruncie rzeczy, okazują się tak samo sobie obcymi jak każdy nieznajomy spotkany na ulicy. Niezwykła głębia, z jaką Szostak przeanalizował stosunki międzyludzkie, opierając się na żyjącej w swoistej komunie rodziny, zarazem zachwyca i przeraża – to pierwsze wywołuje wyczucie oraz talent autora; to drugie – wnioski, jakie wysnuwa się po lekturze.

Od pierwszych stron urzekł mnie język powieści. Porwała mnie rzadko spotykaną rytmika – ostatni raz obcowałem z podobnym stylem przy okazji lektury Labiryntów Cetnarowskiego. Szostak doskonale oddał wewnętrzny świat mężczyzny w średnim wieku, zdominowanego przez potężną rodzinę. Narracja ociera się o strumień świadomości, nieraz ubiera świat w karby klasycznej, eleganckiej frazy, czasami rzeczywistość staje się jedynie cieniem odbitym w gombrowiczowskim niemal chaosie pomijanych słów, powtarzanych wielokrotnie wyrażeń. Zachował przy tym Szostak autentyzm, który sprawia, że w wewnętrzny świat Jana chce się wierzyć, zamiast odrzucać jego rozbuchane przemyślenia, wielopiętrowe teorie. Podobnie wygląda sprawa, gdy narratorowi przychodzi przedstawiać sytuacje międzyludzkie: z niezwykłą naturalnością opisuje kolejne dialogi, w których bliscy sobie ludzie próbują dochodzić do kompromisu w kwestii postrzegania otaczającego ich świata. Bo tym właśnie są kolejne rozmowy Chochołów: dążeniem do pogodzenia kolejnych wizji rzeczywistości – czasem poprzez konflikt, a czasem poprzez przyjacielską pogawędkę przy rakiji. "
Bartosz 'Zicocu' Szczyżański




Unikać:




"Poziom literacki tej części jest zdecydowanie gorszy od tomu pierwszego. Narracja nadal prowadzona jest w pierwszej osobie, przez postać głównej bohaterki serii, Sookie, tyle że tym razem dziewczyna niemal z miejsca przystępuje do opisywania walorów erotycznych każdej spotkanej osoby. Na domiar złego każdy, kto spotyka główną bohaterkę, chce ją od razu "zaliczyć" i to najlepiej w miejscu, w którym się obecnie znajdują. Dzięki temu postacie są jeszcze bardziej płytkie i niejasne niż poprzednio, a czytelnik ma wrażenie, że jedyne, o czym wszyscy myślą w dziele Harris, to seks. Najlepiej wyuzdany, bo opisy scen łóżkowych są bardzo często niesmaczne, oscylując na pograniczu taniego porno z sadomaso. W zasadzie miałem silne odczucie, że nawet harlequiny są napisane z większym smakiem w tej materii. Wspomnijmy jeszcze o fakcie, że Sookie nadal wysławia się jak nierozgarnięta nastolatka, której umysłem rządzi estrogen, co zapewni nam jej bardzo "błyskotliwe" przemyślenia na temat świata umarłych oraz wzajemnej tolerancji.

Idąc za ciosem, trzeba powiedzieć o części kryminalnej U martwych w Dallas. Tutaj powiem wprost, że jest to najgorszy z kryminałów, jakie me oczy widziały i przeczytały. Poziomem złożoności i nielogiczności zdarzeń przypomina wręcz mizernej jakości opowiadanie, napisane przez dziecko, które nawet nie zna definicji tego gatunku. Cały wątek wygląda, jakby sklecony został na kolanie podczas jazdy po wybojach, do tego w tempie wyjątkowo ekspresowym. Zaowocowało to zarówno ogromną liczbą niespójnych wydarzeń, jak i pogwałceniem wszystkich cech gatunku. Finał wątku kryminalnego jest tak absurdalny i nielogicznie wyjaśniony, że przez dobrą godzinę zastanawiałem się, o co właściwie autorce tej książki chodziło. Miałem nieodparte wrażenie, że chyba sama nie wiedziała, jak rozwiązać tę sprawę, i zgubiła się w niej już na samym początku swego dzieła.."
Artur 'Vermin' Tojza




"Sześć opowiadań, które mimo hektolitrów krwi i przerażających scen są najzwyczajniej w świecie nudne, a finał każdego z nich da się przewidzieć po zaledwie kilku stronach. Zalewski kreśli obraz rzeczywistości, w której wystarczy najmniejszy impuls, by wpaść w prawdziwy szał. Zimna zupa czy kiepska recenzja, to dla jego bohaterów wystarczający powód, by obić komuś twarz, a nawet próbować zabójstwa. Niestety, nie zostałam przekonana ani przez tę wizję, ani przez jednowymiarowych bohaterów i ich wydumane perypetie. Autor w poprzedniej książce poświęcił dużo miejsca na wykreowanie wiarygodnych postaci, a w tej mamy do czynienia płaskimi i nieprzekonywującymi tworami literackimi, prawie nie zróżnicowanymi. Niewiele też zostało z klimatu amerykańskiej prowincji, tak wiernie oddanego w debiutanckiej powieści. Kreowanie świata przedstawionego tekstami: "zjedzmy hamburgera", czy też "bywaj Paddy", to niestety za mało bym uwierzyła, że rzecz dzieje się w Ameryce.

Przeraźliwie uboga jest ta rzeczywistość, również w warstwie językowej: mdłe dialogi sąsiadują z opisami składającymi się prawie wyłącznie ze zdań prostych, Przez całą lekturę miałam wrażenie obcowania z parodią Ballad morderców i kochanków Cave’a, zwłaszcza, że pisarz jednej z bohaterek dał na imię Loretta… Sześć razy śmierć to smutna lektura, stanowiąca według mnie ogromny krok wstecz, jeżeli chodzi o prozę Adama Zalewskiego; obawiam się, że już nie sięgnę więcej po żadną jego książkę."
Małgorzata 'Schleppel' Tomaszek
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę



Czytaj również

Dumanowski
Rozbiorowa Polska alternatywna
- recenzja
Chochoły
Krakowski realizm magiczny
- recenzja
Ojciec
...czyli męskie relacje
- recenzja

Komentarze


Jeszcze nikt nie dodał komentarza.

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.