Pył snów

Nowa nadzieja

Autor: Bartosz 'Zicocu' Szczyżański

Pył snów
Pył snów to książka, która potrafi narobić apetytu na zakończenie Malazańskiej Księgi Poległych, czyhające tuż za rogiem. Przez to jest równie ciekawa, co irytująca: obiecuje bardzo wiele, ale pozostawia też spory niedosyt.

Łowcy Kości stacjonują w wyzwolonym Letherze. Wygląda na to, że nikt nie wie, co mieliby ze sobą zrobić. Żołnierze się rozleniwiają, a przyboczna Tavore sprawia wrażenie, jakby nie miała żadnego pomysłu na przyszłość dla swojej armii renegatów. Któregoś dnia zapada jednak decyzja o marszu na Pustkowia. Po co? Oczywiście po to, by walczyć. Z kim? To wie tylko sama głównodowodząca.

Nie powinienem się do tego przyznawać, ale po Łowcach Kości lektura opus magnum Stevena Eriksona była dla mnie prawdziwą mordęgą. Kolejne teksty nie były złe, ale kombinacja ich olbrzymich rozmiarów oraz mało konkretnego stylu autora skutecznie do nich zniechęcała. Na szczęście wszystko wskazuje na to, że pisarz na koniec zachował to, co najlepsze.

Ktoś, kto obdarzony jest wystarczająco bujną wyobraźnią, może potraktować Pył snów jako bardzo długą zapowiedź tego, co nadejdzie w Okaleczonym bogu. Jako taka książka ma co najmniej kilka wartych wypunktowania cech. Po pierwsze: Erikson porusza tu bardzo wiele z najbardziej atrakcyjnych wątków, które wcześniej porozrzucał po całym cyklu. Na pierwszym planie cały czas pozostają Tavore i jej Łowcy Kości (na czele z całą zgrają starych znajomych: Skrzypkiem, Płotem, Mątwą, Geslerem, Chmurą, Flaszką i Szybkim Benem), ale w tle rozwijany jest wątek pradawnych bogów oraz latających fortec K'Chain Che'Malle. Pisarz co prawda wciąż potrafi utknąć i spowolnić akcję do tego stopnia, że czytelnik czuje się, jakby nie działo się zupełnie nic, jednak zaskakująco dobrze radzi sobie z opisem marazmu i apatii, które ogarnęły żołnierzy. Pomaga mu w tym nieodzowny porucznik Pryszcz, bohater dziesiątek komicznych sytuacji. Do tego wszystkiego dochodzi finał – jak zwykle u Eriksona bardzo dobry, choć z pewnym poważnym zastrzeżeniem, o czym później. Autor doskonale poradził sobie z opisem wielkiej bitwy, a szczególnie dobrze oddał towarzyszący jej chaos.

Niestety Pył snów posiada kilka dosyć poważnych wad. Erikson bardzo dużo miejsca poświęcił wątkowi postaci, która w całej Malazańskiej Księdze Poległych powraca jako etatowa deus ex machina. Nie inaczej jest tym razem – bohater z jego olbrzymią mocą pojawia się znikąd i wprowadza wielki zamęt. Trudno też nie narzekać na to, jak powoli rozwija się fabuła tej wielkiej powieści. Nagminne przewinienie całego cyklu wciąż może mocno irytować. To wszystko jednak nic wobec tego, za co sam pisarz przeprasza w przedmowie – przerażającego wręcz cliffhangera. Można narzekać na prozę Eriksona, ale trzeba przyznać, że zawsze doprowadzał główny wątek do końca. Tym razem zawiesił akcję, co z pewnością wywoła wściekłość u tych, którzy nie będą mogli od razu przeczytać Okaleczonego boga.

Pył snów zapewne podzieli miłośników Malazańskiej Księgi Poległych na dwa przeciwstawne obozy: tych, którzy pokochają tę powieść za to, że stanowi naprawdę niezły początek końca, oraz tych, którzy ją znienawidzą, gdyż jest tylko prologiem tomu dziesiątego. Wydaje się, iż najrozsądniejszym rozwiązaniem będzie rozpoczęcie lektury Okaleczonego boga chwilę po zakończeniu tej części cyklu. Może to być bardzo przyjemne doświadczenie.