Pustka: Czas - fragment

Autor: Tomasz 'Asthariel' Lisek

Pustka: Czas - fragment
Schodząc przez najniższe warstwy chmur, Troblum pocił się z niepokoju. Potem wylecieli z zimnej pary, a skalisty teren znajdował się jedynie dwa kilometry pod nimi. W bladym świetle przedświtu, w przejrzystym powietrzu, szybko opadający statek wtapiał się doskonale w szare, zachmurzone niebo. Wylądowali przy kilku wysokich odpowiednikach palm, które już zaczynały się zginać pod naporem narastającego wichru.
Na wizytę u Stubsy’ego Floraca Troblum wybrał jednoczęściową bieliznę z pancernego materiału, którą mógł nosić pod togaturem. Potem szybko sprawdził biononikę wytwarzającą indywidualne pole siłowe i upewnił się, że działa. Pancerz połączony z polem ochronnym mógł zatrzymać mnóstwo broni, ale Troblum nie żywił złudzeń co do ich ostatecznej wartości, gdyby przyskrzynił go w pełni zmodyfikowany agent Progresywistów. Przez chwilę rozważał zabranie ze sobą jakiejś broni. W szafkach miał schowane dwa pistolety żelowe. Oba wymagały załadowania. Ale nie miał doświadczenia w bezpośrednich starciach fizycznych. Jego biononika, przymuszona, mogła wytworzyć przyzwoity impuls dystorsyjny, a poza tym Stubsy’emu nie podobałoby się, gdyby wnosił taki sprzęt do jego domu. Wystarczająco niezręczna była niezapowiedziana wizyta i prośba o wyświadczenie dodatkowej przysługi. Zostawił więc pistolety w szafkach i wszedł do śluzy.
W środkowej ładowni znajdował się jeden skuter regrawowy. Kiedy pojazd wyleciał ze statku i zawisł parę centymetrów nad gęstą niebieskawą trawą, Troblum obdarzył go podejrzliwym spojrzeniem. Nie używał pojazdu od dziesięcioleci. Wyglądał teraz na nieprzyjemnie mały i kiedy próbował przerzucić nogę nad siodełkiem, skuter alarmująco kołysał się pod jego ciężarem. Troblum dopiero po trzech próbach zdołał usiąść okrakiem na skuterze. Krzywił się – bolał go naciągnięty mięsień tuż nad biodrem. Biononika zabrała się do roboty, wyszukując i naprawiając komórki w nadwerężonym ciele. Przezroczysta osłona z biplastiku odwinęła się z przodu skutera i utworzyła opływową półkulę, chroniącą jeźdźca przed strumieniem zaśmigłowym. Osłona musiała jednak bardzo ­rozszerzyć się na boki, by objąć Trobluma. Skierował swój mały pojazd do wspaniałej wilii Stubsy’ego, tuż przy wylocie doliny. Utrzymywał szybkość na rozsądnym poziomie pięćdziesięciu kilometrów na godzinę, trzy metry nad gruntem.
Kiedy leciał, jego u‑adiunkt zanalizował kosmoporty, których sieci dołączono do rzadkiej cybersfery planety. Sporządził listę statków obecnie przebywających na planecie – żadnego nie zarejestrowano na Ziemi. Troblum przyjął, że lista jest raczej niekompletna, ale z drugiej strony był pewien, że Paula Myo nie chciałaby przyciągać do siebie uwagi, a ziemska rejestracja przyciągnęłaby taką uwagę niewątpliwie. Nie było też żadnych statków pasujących do profilu agenta Progresywistów. Jeśli ktoś tutaj po niego przyleciał, nie występował otwarcie.
Skuter dotarł do linii szczupłych srebrnych słupów, znaczących granicę posiadłości Stubsy’ego. Funkcje polowe zameldowały mu, że kiedy zwalniał, namierzyło go kilka czujników. Wywołał kod Stubsy’ego. Zanim handlarz odpowiedział, upłynęło niepokojąco wiele czasu.
– Troblum, człowieku, czy tam na zewnątrz to ty?
– Oczywiście, że ja. Wpuść mnie, proszę.
– Nie wiedziałem, że jesteś na Sholapurze. Nie wylądowałeś w kosmoporcie Ikeo.
– Uprzedzałem cię, że nasza ostatnia transakcja będzie wymagać dyskrecji.
– Taa. Taa, owszem.
Troblum obrzucił srebrne słupy niespokojnym spojrzeniem. Tu, na zewnątrz, czuł się bardzo samotny i odsłonięty.
– Czy wpuścisz mnie wreszcie?
– Słusznie. Taa. Jasne. Zawiadomiłem o tobie systemy obronne. Wchodź.
Wierzchołki dwóch słupów przed nim zzieleniały. Troblum wprowadził między nie skuter i z niepokojem przeleciał nad granicą posiadłości. Kiedy nic się nie stało, odetchnął z ulgą.
Za wielką białą willą, przez stalowozielone morze zbliżała się kurtyna gęstego deszczu. Troblum zatrzymał się przed wysokimi szklanymi drzwiami i spojrzał na małą zatoczkę u podnóża długiego zbocza. Nigdzie nie widział zakotwiczonego poduszkowca Stubsy’ego.
Stubsy otworzył drzwi i z nerwowym uśmiechem patrzył na Trobluma.
– Cześć, olbrzymie, jak leci?
– Bez zmian – odparł Troblum. Omiótł wzrokiem Stubsy’ego, który stał z boku drzwi, uniemożliwiając sprawdzenie wzrokiem wielkiego holu za sobą. Mężczyzna włożył swój zwykły drogi i pozbawiony gustu strój: zbyt ciasne złote spodnie sportowe i rozchyloną aż do talii koszulę z jaskrawym, kwiatowym, pomarańczowo‑czarnym wzorem. Na wymizerowanej, jakby wymęczonej przez króla wszystkich kaców twarzy widniały podkrążone oczy i zarost co najmniej dwudniowy. Stubsy miał rumianą, gorącą i spoconą skórę.
– Przyjechałem po swoją kolekcję.
– Taa – powiedział Stubby, drapiąc się w szyję. – Ta. Taa. Właśnie. Przyjechałeś.
Gdzieś z domu dobiegł odgłos bosych stóp kogoś biegnącego po kafelkach.
Troblum musiał skonsultować swój program interakcji towarzyskich.
– Czy mógłbym dostać ją teraz, jeśli jesteś tak miły? – przeczytał ze skryptu w swojej egzowizji.
– W porządku – odparł niechętnie Stubsy. Otworzył drzwi na oścież i usunął się z przejścia.
Otwarta przestrzeń pośrodku domu wyglądała dokładnie tak jak poprzednio – woda z wodospadów spływała szybko z bulgotem po głazach do basenu. Zielone i żółte rośliny kwitnące, dwa razy wyższe od Trobluma, falowały w podmuchach wiatru, już przelewających się przez niski dach. Nikt nie pływał. W patio przebywały trzy towarzyszki Stubsy’ego – kobiety-wojowniczki o atletycznej budowie ciała. Jedna leżała na ogrodowym fotelu, a pozostałe dwie stały nieruchomo przy barze. Dyskretne skanowanie polowe Trobluma poinformowało go, że modyfikacje bojowe kobiet pozostają nieaktywne.
Przez niebo przetoczył się grzmot. Na ten dźwięk wszystkie trzy towarzyszki Stubsy’ego spojrzały w górę.
– Czy włączysz pole siłowe? – spytał Stubsy’ego Troblum, sadowiąc się na leżaku. Krzesło i materia zatrzeszczały pod jego ciężarem. Wybrał leżak obok towarzyszki w szmaragdowym bikini. Kobieta ściskała poręcze leżaka, jakby broniła się przed skutkami odwróconej grawitacji. – Ta burza z góry wyglądała na sporą.
– Pole siłowe – poowiedział Stubsy. – Taa. Świetny pomysł, chłopie. Eh, taa, możemy to zrobić, pewnie.
– Czy moja kolekcja dotarła nieuszkodzona?
Stubsy kiwnął głową i przysiadł na leżaku obok towarzyszki w zielonym bikini.
– Taa – rzekł. – Jest tutaj. Przywieźliśmy ją z frachtowca, tak jak uzgodniliśmy. Kapitan był bardzo dociekliwy, wiesz. Musiałem mu dosypać trochę grosza. Mam to wszystko na dole. Chłopie, nie oczekiwałem tyle barachła, wiesz.
– Kolekcjonuję od dłuższego czasu. I to nie barachło. – Troblum zerknął w górę, kiedy nad willą włączyło się pole siłowe. Odgłos wiatru ucichł zupełnie. – Chciałbym, by załadowano to dzisiaj na mój statek.
– Gdzie masz statek, chłopie?
– Niedaleko – odparł Troblum. Nie miał ochoty niczego zdradzać, póki nie ureguluje należności i kolekcja nie będzie przygotowana do przenosin. – Czy masz kapsułę cargo?
– Jasne, jasne.
– Chciałbym od ciebie coś jeszcze, jeśli nie masz nic przeciw temu. Zapłacę, oczywiście, za kłopot.
Stubsy wciągnął głośno powietrze, jakby miał trudności z oddychaniem.
– O co chodzi, chłopie?
– Chciałbym spotkać się tu z kimś na osobności. Z kimś, kogo normalnie nie przyjmowałbyś u siebie w domu. Będziesz musiał to załatwić z systemem obrony miasta.
– Spotkać z kim?
– Możesz o niej myśleć jako o funkcjonariuszce policji.
– Policja? – Stubsy wykrzywił usta w uśmiechu. – Ho, ho. No cóż... Do diaska, wszyscy i tak zginiemy w otoczce Pustki, prawda?
– Niewykluczone – odparł Troblum. Nie wiedział jeszcze, co myśleć o fazie ekspansji. Jeżeli naprawdę nie da się jej zatrzymać, to ucieczka do świata kolonialnego nie miałaby zupełnie sensu. Musiałby polecieć aż do innej galaktyki, tak jak rzekomo zrobił to Nigel Sheldon. Dla „Odkupienia Melanii” byłoby to olbrzymie wyzwanie. Na szczęście, sprzęt, który zabrał ze stacji Progresywistów, powinien umożliwić taki lot. Musiałby tylko złożyć miriady komponentów i zmusić je do działania. – Więc mogę ją wywołać i zaaranżować spotkanie?
Stubsy zaśmiał się i zmrużył oczy.
– Jasne.
– Dziękuję – odparł Troblum. Wykorzystał bezpieczne połączenie, które utrzymywał ze swoim statkiem i wywołał wydział bezpieczeństwa ZAN:Władze.
– Tak, Troblumie – powiedział ZAN:Władze.
– Bądź łaskaw połączyć mnie z Paulą Myo.
– Jak sobie życzysz.
Paula Myo zgłosiła się na linii.
– Czy jesteś gotów się spotkać?
– Mówiłem ci, żebyś nie maskowała statku.
– Nie maskowałam.
– Więc gdzie jesteś?
– Blisko Sholapuru.
– W porządku. Jestem w Ikeo City, willa Floraca. Załatwiłem z nim, że obrona miasta cię przepuści. Kiedy do mnie dotrzesz?
– Mogę tam być za parę godzin.
– Doskonale, będę czekał. – Troblum zakończył połączenie. Spojrzał na Stubsy’ego, który się nie poruszył. – Będzie tu za dwie godziny.
Niezupełnie tak się wyraziła, przyznała pedantyczna część jego mózgu. Paula nigdy by nie skłamała, ale w jej sposobie formułowania myśli było wiele niejednoznaczności.
– Dobra – powiedział Stubsy.
– Czy mogę zobaczyć kolekcję?
– Jasne, chłopie. Jest na dole.
Stubsy poprowadził go z powrotem do willi. Trzy towarzyszki pozostały przy basenie. Ich oczy śledziły idącego za Stubsym Trobluma niczym czujniki namierzające cel.
Otwarły się łukowate drzwi na wiodące w dół betonowe schody. Stubsy zatrzymał się na ich szczycie, kiedy włączyły się paski fotopolimeru. Nie bardzo miał ochotę schodzić.
– Tam na dole? – spytał Troblum.
– Tak – szepnął Stubsy.
Troblum zauważył, że handlarz znowu się poci. Cokolwiek brał ubieg­łej nocy, jego ciało dotychczas nie poradziło sobie ze skutkami używek.
Stubsy zaczął schodzić. Troblum był tuż za nim. Śpieszył się upewnić, że jego cenna kolekcja pamiątek z wojny Gwiazdokrążcy pozostaje nieuszkodzona. Wszystkie obiekty znajdowały się w osobnych skrzynkach z polem stabilizującym, ale przy przewozie na Sholapur musiał polegać na wynajętych przewoźnikach komercyjnych. I nie nadzorował tego transportu – tylko w ten sposób mógł uniknąć zwrócenia uwagi Mariusa. Tak wiele rzeczy mogło się nie udać.
Na dole schodów znajdowało się szerokie przejście, wycięte w nagiej skale. Co kilka metrów odgałęziały się od niego mniejsze korytarze. Po obu ich stronach ciągnęły się rzędy plastmetalowych drzwi. Podziemia Stubsy’ego przewyższały rozmiarami willę na górze.
„Co takiego tu trzymasz?” – chciał zapytać Troblum. Ale jego program interakcji towarzyskich poinformował go, że Stubsy’ego zdenerwuje takie pytanie.
Stubsy skręcił w jedno z bocznych przejść. Plastmetalowe drzwi otworzyły się przed nim. W pomieszczeniu za nimi włączyły się światła. Troblum wszedł do dużej okrągłej komnaty, wypełnionej niskimi stołami. Jego kolekcja była tu i czekała na niego. Wszystkie bezcenne skrzynki, każda w migoczącej ochronnej osłonie. Uświadomił sobie, że wciśnięcie tego wszystkiego w „Odkupienie Melanii” będzie trudne, niektóre większe obiekty będą musiały zostać odrzucone. Jego u‑adiunkt wykonał szybkie sprawdzenie inwentarza na podstawie listów przewozowych skrzynek. Rzucano nimi – Troblumowi nie bardzo się to podobało – ale skrzynki przechowały swą zawartość idealnie. Z uśmiechem przebiegł dłonią po małym układzie procesorowym z foksorową obudową – droga jednostka należała do samej Mellanie Rescorai, była podarunkiem jej kochanka Mortona przed jego procesem. Troblum niewyraźnie rozróżniał zarys pamiątki pod migotaniem pola.
– Dziękuję – powiedział Troblum. – Wiem, że nie musiałeś tego robić.
Kiedy podniósł wzrok na Stubsy’ego Floraca, zobaczył minę, którą jego program analizujący kontekst emocjonalny zinterpretował jako gniew i pogardę.
Węzły willi, przekazujące jego bezpieczne połączenie do „Odkupienia Melanii”, zdechły.
– Dzięki temu czuję się jak w domu – powiedziała Kotka.
Ciało Trobluma doznało wstrząsu, zupełnie w taki sam sposób, jakby to był fizyczny ból. Kolana niemal się poddały, musiał kurczowo uchwycić się stołu. Kotka wyszła zza ogromnej skrzyni zawierającej tępy nos bojowego aerobota z Wessex. Jej szczupłe ciało okrywał prosty biały kostium, emitujący mglistą poświatę – wyglądała jak jakiś historyczny święty. Kostium spowijały ciemne, z wolna falujące wstęgi – dziesięć z nich tworzyło wokół twarzy kobiety dziwaczną klatkę. Troblum wiedział, że kostium stanowi rodzaj pancerza. Czuł strach tak mocny, że omal się nie rozpłakał, ale musiał przyznać, że Kotka wygląda znakomicie.
– Troblum, kochanie – powiedziała radośnie, jakby dopiero teraz go zauważyła. – Jak miło cię znowu widzieć. Zabawa z tobą jest świetna. Rozegraliśmy naprawdę wspaniałą grę. Przynajmniej tak mi się wydawało.
– Grę? – odparł słabym głosem. Natychmiast włączyło się jego zespolone pole siłowe, choć wiedział, że przeciwko tej kobiecie będzie ono bezużyteczne.
Kotka postąpiła ku niemu kilka kroków. Troblum zatoczył się wstecz niemal w panice. Nawet teraz nie mógł się powstrzymać od podziwiania jej ruchów. Naprawdę były kocie.
– Ależ tak, kochanie – powiedziała Kotka. – To zabawne, że się w tym nie połapałeś. Marius miał rację, prawda? Nie masz kontaktu z ludźmi na poziomie emocjonalnym. Wmaszerowałeś tutaj, zupełnie nie zwracając uwagi na kochanego starego Stubsy’ego i jego niegrzeczną gromadkę. Czy nie widziałeś ich twarzy, Troblum? Spójrz na nich teraz.
Troblum spojrzał błędnym wzrokiem na Stubsy’ego. Twarz handlarza była sztywną maską, zęby miał zaciśnięte tak mocno, że drżały mu wargi. Dwie z jego towarzyszek pojawiły się w drzwiach komnaty, wysokie i potężne. Troblum rozpoznał je ze swojej poprzedniej wizyty: Somonie w fioletowej krótkiej sukience, Alcinda w błyszczącym czarnym bikini, z tak napiętymi mięśniami, że jego materiał niemal pękał.
Kotka gwizdnęła szyderczo.
– Czyż nie są zachwycające? I udają nieprzyjemne, co jest świetną zabawą. – Pochyliła głowę ku Troblumowi. – Nadal nie łapiesz, prawda? Fantastyczne. Zapuść program rozpoznawania kontekstu emocjonalnego, kochanie. On cię poinformuje, że oni wszyscy są bardzo, ale to bardzo wkurzeni. Byli tacy, kiedy wszedłeś przez frontowe drzwi i, niestety, nadal są wściekli. I to wszystko z powodu mnie, małej staruszeczki.
– W porządku – odparł Troblum. – Masz słuszność. Nie załapałem tego. Gratulacje.
– Wiem o tym. – Kotka wydęła mocno wargi. – Ja i Stubsy założyliśmy się o coś. Myślałam, że zdasz sobie z tego sprawę, zanim jeszcze dojdziesz do basenu. Stubsy twierdził, że nastąpi to natychmiast, jak przyjedziesz i go zobaczysz. Oboje przegraliśmy. To twoja wina.
– Jak mnie znalazłaś? – spytał Troblum.
Tak naprawdę nie miał żadnych taktycznych programów, które mógłby uruchomić, żadnego sprytnego pomysłu, jak uciec z podziemnej komnaty z jednymi drzwiami i bez żadnej łączności. Ale z drugiej strony był całkiem pewien, że nawet najlepszy program taktyczny poinformowałby go, że zaraz zginie. Niestety, we własnym mózgu zmagazynował już wiedzę o mnóstwie wyjątkowo nieprzyjemnych sposobów, w jaki Kotka uśmiercała swych wrogów (i przyjaciół). Wiedział o tym nawet przedtem, zanim otworzył plik z informacjami o kobiecie. Jeśli tylko uda mu się spowodować, by nadal mówiła... Zerknął znowu ku drzwiom.
– O, Boże! – Radosny śmiech Kotki zabrzmiał w komnacie, kiedy zauważyła jego mało subtelny ruch. – Kochany Troblumie, czyżbyś chciał zwiać? Wiesz co, dam ci pięciominutowe fory. Czy myślisz, że zdołasz wcześniej dojść na swych tłustych nogach do schodów? Czy też będziesz musiał usiąść i odetchnąć?
– Pieprz się.
– Troblum! Jakie to wspaniale niegrzeczne!
Taka uwaga w ustach kogoś innego byłaby śmieszna. Usłyszana z jej ust jeszcze bardziej go przeraziła.
– Jak mnie znalazłaś? – powtórzył.
Kotka zatrzepotała powiekami.
– To było trudne. Jesteś mistrzem kamuflażu. Pomyślmy: czy to możliwe, że wskazały mi to nielegalne wpłaty twych przyjaciół Progresywistów na twój rachunek w świecie Zewnętrznym, co dość łatwo doprowadza do Stubsy’ego? A może to, że wywołałeś ZAN:Władze i poprosiłeś moją starą, kochaną kumpelkę Paulę Myo, by się tu z tobą spotkała? Hm, co to było? Moja pamięć nie jest już taka jak dawniej.
– Och.
Troblum nieczęsto czuł się głupio, ale sposób w jaki to powiedziała, uświadomił mu, jakim był idiotą. Podejrzewał, że unisfera może być podsłuchiwana przez jakąś frakcję, a jednak nie przedsięwziął żadnych środków ostrożności. A jeśli chodzi o pieniądze, każdy haker-półgłówek, mógł je wyśledzić.
– Gdzie masz statek? – spytała Kotka.
Troblum pokręcił głową.
– Nie.
Smartkor dostał pewne bardzo szczegółowe instrukcje na wypadek przerwania bezpiecznego połączenia. W jego egzowizji pracował stoper. Był to słaby promyk nadziei, choć Troblum podejrzewał, że statek, w który Progresywiści wyposażyli Kotkę, spaliłby na niebie „Odkupienie Melanii” jednym strzałem. Dalszy przykład złego planowania. Zostawała tylko jedna szansa.
– Troblumie – powiedziała takim tonem, jakby beształa dziecko. – Chciałabym wiedzieć, gdzie jest twój statek, i chcę dostać kody sterujące. I chyba właśnie ty wiesz najlepiej ze wszystkich, że naprawdę nie powinieneś mnie irytować.
– Wiem. Po co ci statek?
– Och, daj spokój, wiesz po co, kochanie. Marius może być lekko zirytowany, że wobec swoich panów wyszedł na kompletnego durnia, ale to mnie raczej nie motywuje, prawda, panie ekspercie od Kotki?
– Paula. Chcesz złapać Paulę.
Klasnęła w dłonie.
– Ona i ja spędzimy razem mnóstwo czasu. Widzisz, mam własne plany. Wielkie plany na temat naszej wspólnej przyszłości. I potrzebuję Pauli nienaruszonej. W tym właśnie mi pomożesz, przekonasz ją, że wszystko tutaj idzie jak po maśle.
– To bezcelowe. Nikt już nie ma przyszłości. Galaktyka jest zjadana żywcem. Wszyscy umrzemy w ciągu kilku lat.
Przez twarz Kotki przebiegł błysk irytacji. Przez długą chwilę patrzyła na Trobluma.
– Chcę, by wkroczyła tutaj, spodziewając się, że cię tu zastanie. Raczej bez podejrzeń, choć to paranoidalna suka. Tak więc... statek. Natychmiast.
– Nie.
– Co robię z ludźmi, których nie lubię?
Wzruszył ramionami; nie chciał myśleć o szczegółach, które tak pracowicie przez dziesięciolecia wyciągał z różnych raportów policyjnych.
– Pomożesz mi – oznajmiła. – Nie zmuszaj mnie, żebym ci groziła. Jestem cierpliwa tylko dlatego, że wiem, że rozumiesz konsekwencje swej głupoty. Więc zadaj sobie pytanie: dlaczego Stubsy i jego przyjaciółki tak chętnie współpracują?
Troblum odwrócił się do handlarza. Nie rozważał tego wcześniej. Następna pomyłka, pomyślał.
– Po prostu jej pomóż – powiedział Stubsy rwącym się głosem.
– Oszukiwałam – powiedziała Kotka i przyłożyła palec do ust. – Zła ze mnie dama. Wykorzystałam małą wtyczkę. – Uśmiechnęła się szeroko do towarzyszek, które, zaciskając zęby, patrzyły na nią z wściekłością. – I dość trudno było ją włożyć, prawda, dziewczęta? Wiesz, naprawdę musiałam je przytrzymywać, żeby to zrobić, nie obyło się bez dziewczęcych pisków i szamotaniny. A teraz popatrz na nie: wykonują rozkazy i są szczęśliwe.
Troblum pomyślał, że może zwymiotować. Jego biononika ciężko pracowała, by kontrolować gruczoły dokrewne. I wreszcie nie potrzebował żadnych programów, by zinterpretować wyrazy twarzy zarówno Somonie, jak i Alcindy – ich strach i wstręt. Somonie wyciekła z prawego oka łza.
– Dziewczyny przytrzymają cię teraz dla mnie, Troblumie – powiedziała Kotka. – Nawet ich głupiutkie modyfikacje zbrojeniowe mogą sobie poradzić z twoim żałosnym polem siłowym. Kultura Elewatów – powiedziała, kręcąc głową. – Jak wpadliście na taka nazwę? Czyżby kompensacja braku pewności siebie? I myślisz, że to ja mam jakieś wady psychiczne.
Obie towarzyszki ruszyły ku Troblumowi. Polecił wyłączenie się wszystkim polom na wszystkich skrzynkach, jak również wyłączył własne pole siłowe. Kotka zareagowała natychmiast. Znikła wewnątrz srebrzystej poświaty, jakby została zapakowana w omyty księżycem jedwab.
– Stop – powiedział Troblum dziewczętom.
Zawahały się, spoglądając na żarzący się kształt Kotki, czekając na instrukcje.
– Troblumie? – Z ochronnej aury dobiegł go łagodny głos Kotki. – Co robisz? Nie masz teraz żadnej ochrony.
– Pamiętasz to? – zapytał i wskazał na szary jajowaty przedmiot na stole przy drzwiach.
– Nie – odparła Kotka.
– Był na Ables ND47, na którym wjechałaś w Boongate – wyjaśnił Troblum. Wolałby się nie pocić tak bardzo i nie drżeć. – Ktoś go zachował i wziął ze sobą na nowy świat swej planety. Nigdy nie dowiedziałem się po co. Może myślał, że da mu to przewagę nad swymi bliźnimi osadnikami. Ale rząd to skonfiskował i obiekt zagubił się wśród archiwów wojennych na kilkaset lat. Potem znalazło to jedno z muzeów i...
– Troblum! – Gniewny głos Kotki rozległ się w komnacie niczym trzask bicza.
– Tak, przepraszam. To dozownik porażacza strefowego – objaśnił łagodnie Troblum. – I naprawdę miałem szczęście. Kiedy go kupiłem, muzeum trzymało go w polu stabilizującym, tak że jest nadal funkcjonalny i aktywny. To rzecz staromodna, ale wątpię, by w takiej zamkniętej przestrzeni ktoś miał jakieś szanse, nawet w polu siłowym takim jak twoje. Jak ci się wydaje?
– Grozisz mi, kochanie? – spytała Kotka po chwili milczenia.
– Trzymam go na przełączniku podwójnej aktywacji – oznajmił Troblum. – Mogę go odpalić, jeśli uznam, że masz zamiar mnie skrzywdzić. Albo, jeśli będziesz dla mnie zbyt szybka i mnie wyeliminujesz, obiekt odpali również.
– Och, wsadźcie mi w dupę nóż siłowy – jęknął Stubsy. Nogi mu zwiotczały, osunął się na podłogę. – Nie zniosę tego dłużej. – Zakrył dłońmi głowę i załkał. – Po prostu zrób to, do cholery, chłopie. Skończ z tym, na miłość jeba. Zabij nas.
– Nie zrobi tego – skomentowała Kotka. – Nie jest odpowiednim typem. Jeśli odpalisz tę rzecz, tłuściochu, zginiemy wszyscy, nie tylko ja. Jeśli zrobisz, jak mówię, i pomożesz mi złapać Paulę, mogę nawet zapomnieć o tym małym występku. Dalej, Alcindo – rozkazała.
Troblum wysłał rozkaz do tablicy sterującej dozownika. Metalowa powierzchnia obiektu zafalowała, otwierając pięćdziesiąt małych portali.
– Nie.
Alcinda zdołała wykonać krok ku niemu. Teraz znów się zatrzymała.
– Zrób to – powiedziała Kotka.
– Oni nie rozumieją – rzekł Troblum. – To nie wkład pomaga ci ich kontrolować. Oni mają nadzieję. Ja jej nie mam. Ja wiem, jakie to głupie. Znam cię. Jesteś prawdopodobnie jedną z niewielu osób, które rzeczywiście rozumiem. Właśnie dlatego wyłączyłem swoje pole siłowe. Tak że nie ma szans, bym przeżył eksplozję. Wiem, że masz zamiar mnie zabić, bez względu na to, co zrobię. I obydwoje wiemy, że nie zostanę ponownie ożywiony, nawet jeśli galaktyka przeżyje. Dla mnie to będzie prawdziwy koniec. Nie po prostu utrata ciała, ale prawdziwa śmierć. Więc równie dobrze mogę wyświadczyć rasie ludzkiej przysługę i zabrać cię ze sobą.
– A co ze Stubsym i dziewczętami? – zapytała Kotka.
– Zrób to, pieprzony sukinsynu! – wrzasnął Stubsy.
– Tak – warknęła Alcinda. – Weź nas...
Jej ciało zesztywniało, plecy wygięły się konwulsyjnie. Kręgosłup przegiął się tak mocno, że Troblum pomyślał, że grozi złamaniem. Dłonie zacisnęła na głowie, eleganckie paznokcie wydrapywały długie krwawe pasma na czaszce, kiedy chciała z niej wyrwać źródło bólu. Wrzasnęła, a nogi załamały się pod jej ciężarem.
– Nie zaciemniajmy tej kwestii kiepskimi radami postronnych – powiedziała Kotka. – Nadal myślisz, że się z tego wywiniesz? W przeciwnym razie od razu odpaliłbyś porażacz. O co ci chodzi?
– Nie wiem – oznajmił Troblum. – Nie mam programu taktycznego. To nie ma logicznego rozwiązania. Po prostu czekam, aż zrobisz coś przerażającego, wtedy to odpalę. Umrzemy razem.
Gapił się na Alcindę, która bezradnie wiła się na podłodze. Futrzaste grzyby wyłaniały się z jej oczu, ust i uszu. Rozkwitały z jej pępka. Zaczęły rozlewać się szeroko, puchnąć.
Kotka zaśmiała się.
– Och, kochanie, jesteś uroczy. Jestem jedyną osobą, którą rozumiesz, i z tego właśnie powodu chcesz się zabić. A może byś wyszedł przez drzwi i pognał do statku, a ja poczekam na Paulę?
Troblum jak urzeczony patrzył na Alcindę, która zaczęła trząść się w ataku konwulsji. Miała teraz głowę częściowo pokrytą futrzastymi naroślami, inne wysuwały się spod majteczek. Na koniuszku każdego kudłatego pasma połyskiwała mała kropelka przezroczystej cieczy. Konwulsje wzmogły się. Troblum poważnie rozważał, czyby nie zabić dziewczyny impulsem dystorsyjnym, jeśli jego biononika zdoła taki impuls wygenerować.
– Nigdy nie dotarłbym do schodów – powiedział, rozpaczliwie próbując się skupić na słowach Kotki. Śmierć dla Alcindy byłaby wybawieniem, a ona z całą pewnością składuje pamięć w bezpiecznym magazynie i jej ubezpieczenie obejmuje ożywienie. – Inne towarzyszki Stubsy’ego by to zagwarantowały.
Kotka wykonała nieznaczny gest dłonią. Alcinda przestała drżeć, jej ciało bezwładnie opadło na kamienną podłogę.
– Widzisz. Jeśli tylko tym się niepokoisz, dziewcząt można się z łat­wością pozbyć.
Troblum pomyślał, że sam opadnie na podłogę. Przerażona Somonie wpatrywała się w ciało Alcindy. Szare futro nadal rosło. Troblum nigdy wcześniej nie widział, jak ktoś umiera, a już z pewnością nie w taki straszny sposób.
– Nie rób tego – wydyszał.
– Czemu? Myślałam, że i tak masz zamiar nas zabić.
Troblum pogodził się z myślą, że zginie. W pewien sposób dobrze się składało, że uczyni to, jednocześnie eliminując najbardziej przerażającego człowieka, jaki istniał kiedykolwiek.
Węzły willi nagle się włączyły, przekazując krótką, zaszyfrowaną wiadomość, której nie mógł odcyfrować. Spróbował z nich skorzystać, by połączyć się znowu ze swym statkiem, ale nie chciały autoryzować jego u-adiunkta.
– Jest tutaj – warknęła uszczęśliwiona Kotka. – Czy dlatego starałeś się tak zyskać na czasie, kochanie? Myślałam, że ma przylecieć za dwie godziny.
– Przykro mi – odparł Troblum. Nie mógł powstrzymać szerokiego uśmiechu.
– Nie pozwolę, by cię ocaliła, kochanie. – Kotka uniosła ramię, wybrzuszając poświatę.
– Możesz odejść – powiedział szybko Troblum.
– Co takiego?
– Idź. Stocz swoją bitwę. Jeśli ktoś może cię pokonać, to będzie Paula. Poczekam tu na dole. Jeśli chcesz, zostaw tu Somonie, by mnie pilnowała. Nie mogę wysłać żadnej ostrzegawczej wiadomości do Pauli. Jeśli wygrasz, odpalę porażacz. Jeśli przegrasz, nie będziesz przecież panią sytuacji.
– Sprytny chłopak – powiedziała Kotka z podziwem. – Zgadzam się. Stubsy, wstawaj. Teraz, kiedy Troblum się nie bawi, będziesz musiał robić za przynętę.
– Nie! – zawył Stubsy. Jego ciało szarpnęło się i wstał z trudem, tak szybko, jakby podłoga rozżarzyła się nagle do białości.
– Zrób to do cholery, ty wszechmocny gówniarzu! – zawołał Stubsy do Trobluma. – Zabij nas wszystkich. Zabij ją!
Stubsy gwałtownie zamilkł. Z kącika zaciśniętych ust wypływał mu powoli strumyczek krwi.
– Somonie, zostajesz tutaj – poleciła Kotka i wyszła z komory. Stubsy Florac pokuśtykał za nią, rzucając ostatnie zrozpaczone spojrzenie na Trobluma. Drzwi z plastmetalu zamknęły się jak źrenica, obramowując stojącą w nich Somonie ciemnym kręgiem.
– Przepraszam – powiedział do niej Troblum.
Nic nie odpowiedziała, choć widział, jak bezgłośnie porusza ustami.
Kotka musi zdalnie nią kierować, odgadł. A więc nie miał wiele czasu. Potem zauważył, w jaki sposób wzrok dziewczyny wciąż wędruje tam i z powrotem od niego do ciała Alcindy. Ohydny szary porost całkowicie pokrył trupa – teraz zaczął rozprzestrzeniać się po podłodze, wypuszczając kosmate liście, rozpływające się jak ciecz.
Troblum znów aktywował swoje indywidualne pole siłowe i pośpieszył przez komorę do najdłuższej skrzynki w kolekcji. Był pewien, że na zewnątrz coś huknęło, może kilka razy, ale drzwi skutecznie go oddzielały i nie chciał wyłączać znowu swego pola siłowego. Paula musiała przybyć do samej willi. Do podniesienia wydłużonego cylindra z kołyskowych zamocowań musiał wykorzystać swoje wzmocnienie biononiczne. Broń okazała się niewiarygodnie ciężka, ale z drugiej strony projektanci starych okrętów klasy Moskwa nie musieli martwić się o masę. Ledwo zdołał postawić go pionowo, czując się jak prehistoryczny rycerz wznoszący lancę. Kraniec cylindra znajdował się zaledwie kilka centymetrów od sufitu komory – kołysał się, gdy Troblum usiłował go ustabilizować. Nie miał gwarancji, że starożytne elementy nie rozsypią się po włączeniu broni. Nie miał też pewności, czy jego indywidualne pole siłowe wytrzyma awaryjny wybuch albo pomyślne wyładowanie. Ale Kotka wyeliminowała z jego życia niepewność, teraz igrał z logiką i ze śmiertelnymi skutkami swych działań.
Spojrzał prosto na Somonie, która zatrzepotała prawą powieką. Po raz drugi w tym dniu Troblum nie potrzebował programu, który interpretuje ludzkie emocje. Skinął jej głową i odpalił laser neutronowy statek––statek.
***
Dla Pauli odkrycie, kto jest sprzymierzeńcem Trobluma na Sholapurze, nie przedstawiało żadnej trudności. Tajne przekazy pieniężne Trobluma były przedmiotem księgowości śledczej prowadzonej przez departament Ministerstwa Skarbu Senatu Wspólnoty od chwili, kiedy Justine zameldowała o jego dziwnym, pustym hangarze w kosmoporcie na Daroce. Skarbówka szybko odkryła, że na konta Stubsy’ego Floraca przez lata wpłynęły wielkie pieniądze, i Bezpieczeństwo ZAN miało grubą teczkę na temat działalności handlarza. Florac – osobnik raczej dokuczliwy niż groźny – przewoził różne obiekty na terenie Wspólnoty. Bezprawnie. Większość tych obiektów zasadniczo była nieszkodliwa, jak pamiątki wojenne Trobluma, jednak dostarczał również broń rozmaitym grupom agitatorów. O ile ZAN się orientowała, Florac nie był związany z żadną frakcją ani z jej agentami. Wbrew swoim wyobrażeniom Stubsy był bardzo małą płotką w porównaniu z prawdziwymi politycznymi czy gospodarczymi wywrotowcami działającymi na obrzeżach społeczeństwa Wspólnoty.
Wobec tego Paula przyleciała swym statkiem „Alexis Denken” na dzień przed umówionym spotkaniem. Zeszła przez atmosferę w nocy, w trybie maskowania, i zapadła pod wodę trzydzieści kilka kilometrów od willi Floraca. Kiedy zbliżyła się do brzegu, zainteresowało ją znalezisko: wrak łodzi-poduszkowca wysokiej mocy, spoczywający na piasku niedaleko uroczych białych plaż Floraca. Autonomiczne czujniki zbadały wrak i pokazały, że łódź została pocięta impulsem dystorsyjnym. Paula odgadła, że nie jest jedyną osobą, pragnącą się spotkać z nieuchwytnym Troblumem. Dla jakiejś frakcji przechwycenie rozmów z bezpieczeństwem ZAN:Władz byłoby trudne, ale mieściło się w granicach możliwości. A Troblum obiecał ujawnić coś, co uważał za ważną informację związaną z Progresywistami. Ilanthe z pewnością wysłałaby kogoś, by go przechwycił. Możliwe, że nawet samego Mariusa. Paula z radością by go zaaresztowała, choć prawdopodobnie uruchomiłby samozniszczenie, zanim poddałby się tak upokarzającej procedurze.
Pięć dron z czujnikami wychynęło z morza i zajęło pozycję w różnych wysoko położonych punktach wokół rezydencji. A Paula czekała. Z wyściełanej niszy składowania wysunął się fortepian. Miał trzysta lat, został zrobiony z jodrzewa, migotał w przyćmionym oświetleniu kabiny łagodnym czerwonobrązowym światłem. Instrument wykonał ręcznie w warsztacie na Lothian artysta – Elewat, który przez sto pięćdziesiąt lat doskonalił swe rzemiosło i przewyższał kunsztem nawet legendarnych ziemskich wytwórców fortepianów. Paula zamówiła instrument u mistrza, a jego bogaty dźwięk był wart dziewięćdziesięciu lat czekania.
Usiadła na wyściełanym aksamitem stołku, wyciągnęła nuty i kolejny raz spróbowała zagrać „Dla Elizy”. Kłopot polegał na tym, że nie miała czasu na ćwiczenia. Wykorzystanie programu muzycznego połączonego z funkcjami sprawności manualnej byłoby bardzo łatwe. Ale Paula chciała zagrać ten utwór właściwie. Ten piękny fortepian zasługiwał na taki poziom szacunku i oddania. Używać dłoni prowadzonych programem to jak odtwarzać nagranie.
Zaciekawione miejscowe ryby, które węszyły wokół niezwykłego jaja spoczywającego na piaszczystym dnie, poddano starodawnej melodii, powtarzanej kilkadziesiąt razy, przerywanej i rozpoczynanej od nowa z niestrudzoną determinacją.
Dzień później, grając już ze znacznie większą pewnością siebie, Paula musiała przyznać, że statek Trobluma jest wyjątkowo dobrze zamaskowany. Została zaskoczona wielką postacią w sfatygowanym togaturze wyjeżdżającą na małym skuterze z lasu na krańcach posiadłości Floraca. Żaden z jej czujników nie uchwycił „Pokuty Melanii”, kiedy ta schodziła z orbity. Palce Pauli zawisły nieruchomo nad klawiszami ze sztucznie wyhodowanej kości słoniowej, jakby w oczekiwaniu, co się stanie.
Skuter zatrzymał się tuż przed słupami znaczącymi granicę posiadłości. Zakołysał się dziwacznie, a Troblum otworzył połączenie z Florakiem. Potem systemy strzegące posiadłości rozbroiły się i Troblum niepewnie poleciał ku willi.
Wkrótce po tym, jak wpuszczono go do środka, willę przykryto polem siłowym. Nadeszło czoło monsunu.
Troblum wywołał departament bezpieczeństwa ZAN:Władz, które przekazało wywołanie Pauli. Jej drony czujnikowe nie mogły zbliżyć się dostatecznie do willi, by dać wyraźny obraz jej rozmówcy, stojącego przy basenie, ale z pewnością podczas rozmowy widziała linię egzotycznych żółtych i zielonych roślin kwitnących, które osłaniały otwartą stronę podwórza z basenem. Nie kłamała. Z pewnością byłaby w willi w ciągu dwóch godzin.
Paula poleciła smartkorowi wciągnięcie fortepianu z powrotem w niszę, włożyła pancerz, aktywowała trzy z bojowych robotów zmagazynowanych w przedniej ładowni i wyszła przez śluzę. Szybko przeleciała po niskiej krzywej na szczyt klifu nad białą plażą i wylądowała obok jednego ze srebrnych słupów na granicy posiadłości. Trzy roboty bojowe, trudne do wykrycia w ulewie, unosiły się opiekuńczo nad jej głową. Wciąż błyskały wyładowania atmosferyczne. Czujniki ją zlokalizowały, a smartkor willi zażądał, by się przedstawiła.
– Oczekujecie mnie. Jestem Paula Myo, przedstawicielka ZAN z wizytą oficjalną. Teraz mnie wpuśćcie.
Żadna odpowiedź nie nadchodziła. Słupy graniczne pozostały aktywne, wykorzystała więc laser protonowy, by unieszkodliwić osiem stojących najbliżej. Skafander przeniósł ją ku willi, utrzymując wysokość pięciu metrów nad ziemią. Przed nią pole siłowe twardniało. Krążyła, aż doleciała do otwartego końca trójbocznego budynku. Woda falowała po polu siłowym, rozmazując obserwowane obrazy. Paula zobaczyła jednak trzy kobiety w bikini o budowie ciała Amazonek, śpieszące wokół basenu i zajmujące pozycje za głazami wodospadu. Mały plik wywiadowczy o Floracu wspominał o jego ulubionym typie ochroniarzy.
– Och, dajcie spokój – powiedziała cicho. Nie miały nawet pancerzy. Głupie amatorki.
Ustawiły się w szyku standardowym, broniąc dostępu do willi. Paula zgadywała, że właśnie tam kuli się ze strachu ich szef razem z Troblumem.
Dwa z robotów bojowych zrzuciły chmarę pochłaniaczy energii na szczyt kopuły pola siłowego wilii. Niewielkie czarne kule ślizgały się i zjeżdżały po krzywej. Jaskrawe płomienie energii smagały wokół wszystkich punktów kontaktowych i pochłaniacze zwalniały, tak jakby kopuła z jakichś przyczyn stała się lepka. Pioruny błyskały z obłoków nad głową, przyciągnięte przez krzepki strumień jonów, musujący spod każdego pochłaniacza, i uderzały w pole siłowe. Mrok otaczający pochłaniacze zaczynał się rozszerzać i powoli zapadać w pole siłowe, które obecnie, niebezpiecznie naciągnięte, migotało szkarłatem.
Gorąca, parująca woda zaczęła przesączać się przez pole siłowe i obryzgiwać teren basenu. Pole ochronne willi świeciło jak czerwony karzeł, zjadany przez czarnego raka. Pełne polowe skanowanie Pauli wypalało drogę przez słabnącą kopułę. Dostrzegała w Amazonkach kilka modyfikacji obronnych, nabierających mocy. Ani śladu Trobluma.
– Gdzie jesteś? – powiedziała cicho.
Jeszcze jeden silnie zmodyfikowany człowiek poruszał się powoli w willi. Trudny do namierzenia, kiedy znękane pole siłowe nadal uparcie funkcjonowało. Funkcje polowe Pauli ciągle nie mogły zlokalizować Trobluma, musiał być głębiej, możliwe, że pod ziemią.
Piorun znów smagnął. Roboty bojowe dodały do uderzenia trzy ciosy laserów protonowych. To było już za dużo. Pole siłowe zapadło się w niszczycielskiej dźwiękowej fali uderzeniowej, która porwała na strzępy rośliny nad basenem i wysłała w mokre niebo kaskadę nadpalonych liści. Okna rozleciały się, rozrzucając po posadzce długie kawał-ki szkła.
Kiedy ulewa nasyciła willę, Paula spikowała na teren basenu. Kobiety-Amazonki przywitały ją salwą laserów rentgenowskich i impulsów dystorsyjnych. Pociski z pistoletów żelowych biły nieszkodliwie po polu siłowym jej pancerza. Zaintrygowało ją to. Przecież Stubsy – czy ten, kto rozwalił poduszkowiec – musiał mieć jakieś silniejsze bronie?
– Natychmiast dezaktywujcie wasze modyfikacje – poleciła Paula.
Roboty bojowe pomknęły przez ulewę ku kobietom. Dwie z nich, wycofując się do willi, otworzyły ogień do ciężkich robotów. Paula pchnęła impuls dystorsyjny w jeden z głazów wodospadu, tuż po tym, jak dziewczyna w jaskrawozielonym bikini porzuciła go i czmychnęła przez zrujnowane drzwi patio. Głaz rozprysnął się na tysiące kawałków, które wbiły się w mury willi.
– Stójcie! – wrzasnęła.
Ale kobiety rozpierzchły się po długim holu. Znów utworzyły szyk obronny.
– Troblum, wyłaź. Na litość boską, przecież zaprosiłeś mnie tutaj.
Następna kanonada wystrzałów energetycznych zabębniła po jej polu siłowym. Oślepiające fioletowe sieci ładunków elektrycznych wyrywały się z rykiem z miejsc uderzeń, zamieniając w parę spływający po Pauli deszcz. Westchnęła: trudno będzie zneutralizować te głupie kobiety bez czynienia im krzywdy. Jej funkcje polowe omiatały willę. Zmodyfikowana osoba, którą dostrzegła wcześniej, skradała się przy tylnej ścianie pomieszczenia ochranianego przez kobiety. Paula nadal nie mogła zlokalizować Trobluma.
– Dość tego – zdecydowała.
Regraw pancerza uniósł ją z ziemi, przenosił w przód. Wystrzeliła im-puls dystorsyjny. Rozwalając ścianę przed sobą i pół dachu powyżej, otworzyła hol. Kaskada gruzów spadała razem z deszczem. Kobiety natychmiast zanurkowały pod osłony, reorganizując wzorzec ogniowy.
Drony czujnikowe spoza willi zameldowały, że przez potoki deszczu coś zbliża się do willi. Wielki statek, lecący bardzo nisko, tą samą drogą, którą skuter Trobluma wynurzył się z lasu. Jego kosmolot. Paula zwolniła nagle; nie znała możliwości statku. Z podłogi holu przed nią wytrysnęły żółte i fioletowe płatki energii egzotycznej. Osiem, zawijających się w górę, jak szczęki jakiegoś brutalnego drapieżnika. Przemknęły zaledwie metr od jej pancerza, zderzając się ze sobą, by uformować szeroką kolumnę. Kolumna zaczęła się skręcać, płatki znowu oddzieliły się od niej, wyciągnęły się do Pauli, wydłużały się szybko.
Regraw skafandra Pauli pchnął ją gwałtownie, odepchnął w tył. W szoku łapała powietrze. Razem z trzema przeciwniczkami wyzwoliła potoki energii ku podstawie tego przejawu energii egzotycznej. Próbowały zniszczyć generator. Koniuszek energii egzotycznej pogłaskał przód pola siłowego pancerza Pauli. W jej egzowizji wykwitły dziwaczne symbole ostrzegawcze.
Ziemia eksplodowała ku górze.
Paulę wyrzuciło wysoko w powietrze ponad willę. Wirowała bezradnie. Przez sekundę sądziła, że przebiła generator energii egzotycznej. Ale żółte widma nadal skakały wokół, jak płomienie w huraganie. Trwały jeszcze sekundę i zgasły.
Paula ustabilizowała swój koziołkujacy lot na pięćdziesięciu metrach nad willą. Kiedy jej czujniki omiotły scenę poniżej, zobaczyła ogromny krater i zupełnie zrujnowany bok budynku. Miał szerokość dwudziestu metrów, zbocza stanowiła goła, tląca się ziemia. W dnie ział otwór, prowadzący do jakichś podziemnych pomieszczeń. Wszędzie leżały pogięte metalowe szczątki.
– Przyleć tu natychmiast – rozkazała Paula „Alexisowi Denkenowi”. Trzem robotom bojowym poleciła zaatakowanie punktu o współrzędnych generatora energii egzotycznej.
Zabójcza salwa impulsów dystorsyjnych i laserów protonowych smagnęła w dół, oświetlając zburzoną willę, żarzącą się aureolą o wiele jaśniejszą od blasku błyskawic na niebie.
Teraz Paula opadała szybko, pragnąc uniknąć wszelkich kontaktów z energią egzotyczną. Dotychczas miała szczęście, ale ten generator był w stanie ją schwytać, całą, razem ze skafandrem. Ktoś wdrapywał się po wewnętrznych zboczach krateru. Skanowanie polowe wykazało, że to duża osoba. Elewat, którego indywidualne pole siłowe ledwo działało.
– Troblum – nadała.
Potknął się i zatrzymał na górze krateru. Kołysał głową jak pijany.
„Alexis Denken” wychynął na powierzchnię i ostro przyśpieszał. Dziesięć robotów bojowych wystrzeliło z jego przedniej ładowni, by dodać swoją osłonę ochronną. I jeszcze jeden statek nagle mknął ku willi z dziewięciokrotną szybkością dźwięku, pędząc wokół otaczających pagórków w kakofonii gwałconego powietrza.
Paula wylądowała na łacie błotnistej gleby, która jeszcze przed kilkoma minutami była przyjemną rabatą kwiatową. Pierwszy kosmolot dotarł do krateru. Z boku wyglądał jak klasyczny stożek rakiety z ośmiu radialnymi, skierowanymi naprzód płetwami ogonowymi. Dziób zanurkował ku Troblumowi, śluza otwierała się źrenicowato.
– Stop – nakazała mu Paula.
Wtem funkcje polowe ukazały jej inną postać wychodzącą spod ziemi do ruin willi Floraca. Ta żarzyła się na biało i żadne polowe skanowanie nie było w stanie jej zbadać. Paula instynktownie zignorowała Trobluma. Wiedziała, że teraz grozi jej prawdziwe niebezpieczeństwo. Stała naprzeciw postaci – oddzielały ją od niej parujące resztki basenu.
„Alexis Denken” nadleciał z hukiem przez monsun, w otoczeniu swych robotów bojowych. Zatrzymał się za Paulą, unosząc się parę metrów nad gruntem, i rozciągnął swe pole siłowe, okrywając ją. Siła ognia, wystarczająca do zamiany miasta średniej wielkości w parę, skoncentrowała się na błyskającej postaci stojącej spokojnie pośród strzaskanych murów. Troblum zniknął w śluzie swego statku, a sam pojazd obrócił się o dziewięćdziesiąt stopni i dziobem wskazywał burzowe chmury. Wtedy przybył trzeci kosmolot. Paula spodziewała się, że otworzy on ogień do statku Trobluma. Ale zamiast tego statek zajął pozycję za białą postacią, lustrzane odbicie Pauli i „Alexisa Denkena”. Statek Trobluma pomknął w górę z przyśpieszeniem dwudziestu pięciu g. „Alexis Denken” zameldował, że w statku-intruzie są uruchamiane liczne systemy obronne.
– Marius, czy to ty? – spytała Paula.
Biała postać na coś wskazała. W jakiś sposób Stubsy Florac przeżył rzeź. Pełzł po zniszczonej drewnianej podłodze, krew ciekła mu z kilkudziesięciu ran szarpanych.
– Do diabła – syknęła Paula.
Jeśli zajmie się porachunkami ze swym przeciwnikiem, nie da się przewidzieć ich wyniku. ZAN dobrze ją wyposażyła, ale przedstawiciel frakcji, z którym najwidoczniej miała do czynienia, również dysponował potężnym arsenałem. Jeśli wygra, nigdy się nie dowie, kto tak bezczelnie rzucił wyzwanie jej, a za jej pośrednictwem ZAN. Po pokonanym nie zostanie żadnego śladu z wyjątkiem rozpraszającej się chmurki jonów. I ktokolwiek wygra, będzie to oznaczało stratę ciała dla Stubsy’ego Floraca, a prawdopodobnie i jego śmierć. W ruinach willi mogą się nawet ukrywać inni ocaleli – zatrudniał kilka tych głupich Amazonek jako ochroniarzy. Paula przez stulecia odrzuciła wiele swych cech, ale jej pewność co do tego, co jest złe, a co dobre, pozostała bezwzględna. Ona, Paula Myo, nie miała prawa wystawiać cywili na niebezpieczeństwo, nawet cywili tak odrażających jak Florac. Jej rola we wszechświecie polegała na pilnowaniu przestrzegania prawa. I choć w tej chwili Florac jej zawadzał, nie mogła ryzykować, że stanie mu się krzywda.
W każdym razie Florac był cennym świadkiem. Lepiej, żeby to ZAN radziła sobie z przeciwnikiem takim jak frakcja. Potyczka Pauli z przedstawicielem frakcji niczego nie załatwiała.
Stała bez ruchu, patrząc na zimną, świetlistą postać po drugiej stronie basenu. Skanowała polowo lśniące pole siłowe, ale nie zauważyła w nim żadnej usterki. Jedna rzecz była pewna – to nie Marius – postać była za niska.
Biała postać została wciągnięta w swój kosmolot. Uniosła dłoń w szyderczym pozdrowieniu. Głupie zakołysanie pośladkami, a potem śluza zamknęła się, odcinając lśniącą zorzę. Kosmolot gładko wszedł w chmury burzowe, utworzył na niebie ciemny zawijas i zniknął w stratosferze. Paula wykorzystała czujniki „Alexisa Denkena”, by śledzić go jak najdłużej. Kiedy kosmolot opuścił jonosferę, włączył się efekt maskujący. Została drobna sygnatura kwantowa – smartkor wykrywał, jak przyśpieszała nad równikiem. Potem statek prawdopodobnie wszedł w hiperprzestrzeń. Najczulsze czujniki ZAN złowiły drobne zakłócenie wśród pól kwantowych, co wskazywało na ultranapęd. Potem nie było już nic.
Paula zacisnęła wargi i zagwizdała długą pojedynczą nutę. Roboty bojowe, unoszące się nad willą, ukazały jej Stubsy’ego Floraca wijącego się z bólu na zniszczonej drewnianej podłodze. Pośpieszyła ku niemu i zdążyła zobaczyć dziwne szare narośla wylewające się mu z uszu i z nosa.
Jej u‑adiunkt otworzył połączenie bezpośrednio do skupisk makrokomórkowych Stubsy’ego.
– Florac? Czy to odbierasz?
Z oczu mężczyzny zaczęła wylewać się futrzasta szara substancja.
– Kto to był, Florac? Czy wiesz, kto to zrobił?
W odpowiedzi otrzymała tylko napływ białego szumu w łączu.
– W porządku, zabieram cię do komory medycznej. Mój statek ma ją najlepszą we Wspólnocie. Będziesz zdrów.
Podniosła go i wleciała prosto w śluzę, polecając smartkorowi, by za­inicjował procedury odkażające pierwszego stopnia. Naprawdę nie podobał jej się widok grzybiastej masy.
– Trzymaj się, Florac, wyzdrowiejesz. Zostajesz ze mną, rozumiesz?
Dostanie się do kabiny zabrało jej tylko kilka sekund, ale kiedy opuściła mężczyznę do komory medycznej – pudła wielkości trumny – miał już konwulsje. Połyskująca stalowo plastmetalowa pokrywa płynnie zamknęła się nad rannym.
Skanowanie wykryło, że szara substancja zaatakowała całe ciało chorego, zjadając i niszcząc wszystkie organy. Owinęła się wokół nerwów, nie uszkadzając ich, lecz je obejmując. Paula obserwowała odczyty ze wstrętem i przerażeniem. Intruz pakował ciągły strumień impulsów do wszystkich włókien nerwowych w ciele Floraca. Paprociowate liście w jego mózgu stymulowały wybrane drogi neuronowe, by zagwarantować, że jego świadomość pozostaje nienaruszona.
Nie pozostało wystarczająco dużo oryginalnego ciała, by komora medyczna mogła je podtrzymać. Paula patrzyła, jak Florac umiera w największych bólach, jakie może przetransportować ludzki system ner­wowy.
– Wydostań jego komórkę pamięci – poleciła komorze medycznej.
Ale nawet to okazało się niemożliwe. Szare liście wyżarły komórkę pamięci, rozłamały ją na części. Jeszcze raz przejrzała komunikaty komory ze wzrastającym niepokojem. Szara masa wyglądała na jakiegoś biononicznego wirusa, zdolnego niszczyć zarówno składniki organiczne, jak i nieorganiczne. Wirus już przenikał do instrumentów i manipulatorów, które dotykały ciała Floraca, przekształcał je w siebie, wgryzał się w osłonę komory medycznej.
– Cholera! – warknęła.
„Alexis Denken” wystrzelił z atmosfery na wysokość pięciu tysięcy kilometrów, a potem wyrzucił całą komorę medyczną. Koziołkując, oddalała się od kosmolotu; odbite słońce jasno pobłyskiwało na jej powierzchniach metalowych i plastikowych. Paula kilka razy omiotła komorę potężnym laserem promieni gamma, zapewniając, że wszystkie molekuły wirusa się rozlecą, a potem dokończyła dzieła pojedynczym impulsem dystorsyjnym. Rozpalony do białości żużel, który pozostał po komorze medycznej, rozpadł się iskrzącym się, spienionym rojem.
Kilka czujników na powierzchni planety namierzyło „Alexisa Denkena”. Smartkor otrzymał żądania identyfikacji od wszystkich miast na planecie. Paula po prostu je zignorowała i poleciała znowu w dół ku willi.
Monsun nadal moczył gruzy, nad którymi krążyły roboty bojowe. Na popękanych płytach gulgotały długie strumyczki, napęczniałe śmieciem i pylistym błotem. Paula ostrożnie podchodziła do krateru, a buty jej pancerza rozbryzgiwały wodę. Porozrywana ziemia była lekko radioaktywna. Roboty szpiegowskie zanurkowały, by przeskanować resztki podziemnej komory. Między zwałami zwęglonego plastiku i pogiętego metalu znalazły spalone ciało. Wydawało się, że to jeszcze jedna ochroniarka Floraca. A potem roboty znalazły sygnaturę szarej substancji. Jej pasemko przyczepiło się do kawałka połamanej skały. Krańce pasemka falowały, kiedy próbowały znaleźć miejsce do wzrostu.
– Niech to cholera! – zaklęła Paula.
Nie można było nic zrobić. Zawezwała na dół dwa roboty bojowe i zaczęła systematyczną sterylizację tego miejsca laserami gamma. Wywołała ZAN.
– To wszystko tu na dole wydaje się trochę zwariowane – przyznała.
– Progresywiści wydają się zdesperowani, by uciszyć Trobluma.
– Nie. Tutaj wydarzyło się coś innego. – Paula stała w pozostałościach holu i polowym skanerem badała połamane fragmenty generatora materii egzotycznej. Nie zostało z niego dużo i była dość pewna, że nie tylko jej ogień jest za to odpowiedzialny. W pewnym momencie walk uległ samozniszczeniu. – Ktokolwiek tutaj był, mógł wyeliminować Trobluma w tej samej sekundzie, w której się pojawił. Nie zrobił tego. Chciał go wykorzystać jako przynętę dla mnie. System materii egzotycznej miał mnie uwięzić. To wyjątkowo wyrafinowana pułapka. Ktoś zadał sobie wiele trudu. Miałam szczęście, że statek Trobluma przybył w tamtym momencie. Jeszcze sekunda i zostałabym pochłonięta.
– Przez te wszystkie lata zyskałaś sobie wielu wrogów.
– Tak, ale ten ma poparcie frakcji. Miał statek z ultranapędem, w zasadzie równorzędny z „Alexisem Denkenem”, miał tego wstrętnego wirusa i wiedział, że przylecę tu na spotkanie z Troblumem. Logicznie rzecz biorąc, musi być sprzymierzony z Progresywistami, a jednak nie wyeliminował Trobluma. Do kogo zwróciliby się Progresywiści w takiej sprawie i kto by w decydującej chwili Trobluma jednak nie załatwił? To nielogiczne. Z pewnością ta osoba nie cofnęłaby się przed zabijaniem kogoś z powodu dylematów moralnych. I z pewnością przeznaczono dla mnie jakiś wariant izby tortur. – Gdy to mówiła, w jej mózgu zaczęło narastać naprawdę przykre uczucie. Wspomniała ten śmieszny ruch bioder, który wykonała biała postać, gdy wchodziła do statku. Z pewnością istniała pewna osoba, do której to wszystko pasowało... ale to przecież niemożliwe. Ona z pewnością przebywała w zawieszeniu, cały czas od dziewięciuset lat. Oczywiście, jeśli ktoś byłby zdolny ją stamtąd wydobyć, byłaby to jakaś frakcja... – Nie śmieliby – szepnęła. Ale Progresywiści stawali się coraz bardziej aroganccy. I planowali swoje ruchy od dziesięcioleci.
– Co zamierzasz teraz zrobić? – spytała ZAN.
Paula, przy świetle kolejnej błyskawicy, rozejrzała się po zalanym deszczem terenie.
– Chcę, by dokładnie zbadano to miejsce. Szanse są małe, ale jeśli jest tu coś, co nam powie, gdzie zbudowano klatkę z materii egzotycznej i kto ją zbudował, chciałabym o tym wiedzieć.
– Natychmiast wysyłam zespół.
– Dzięki. Mam zamiar zainteresować się Troblumem nieco bliżej. Muszę się dowiedzieć, dokąd się udał. Nic więcej nie mogę zrobić, dopóki Oscar nie dorwie dla nas Drugiego Śniącego.
– Jak sobie życzysz.
Paula spojrzała na wzburzone obłoki. Żałowała, że nie widzi gwiazd.
– Czy coś się zmieniło, jeśli chodzi o fazę pożerania?
– Jeszcze nie.
– Czy zdołasz ją przetrwać?
– Nie wiem. A co ty zrobisz?
– W ostateczności? Jeśli nie można będzie jej zatrzymać? Nie jestem pewna. „Wysoki Anioł” zabierze mnie do innej galaktyki, jeśli zechcę. Ale w chwili obecnej musimy zrobić wszystko, by nasz kochany gatunek nie pogarszał sytuacji.