Pustka: Czas

Zwrot inwestycji?

Autor: Michał 'von Trupka' Gola

Pustka: Czas
Tom pierwszy Pustki, mimo pewnych zalet, sprawiał wrażenie rozwleczonego prologu – budował w umyśle czytelnika obraz stworzonego przez Hamiltona uniwersum i zawiązywał pozornie pozbawione znaczenia wątki. W Czasie autor ma już wszystko poustawiane na miejscach, więc wreszcie pora na konkrety. Czy warto było jednak dla tego momentu przebijać się przez setki stron wstępu?

Wielka Wspólnota jest w poważnych kłopotach. Araminta, świadoma już tego, że jest Drugim Śniącym, niechcący wywołuje Fazę Pożerania, przez co Pustka zaczyna gwałtownie pochłaniać materię galaktyki. Justine, w desperackiej próbie rozwiązania tego problemu, udaje się przeniknąć do wnętrza syntetycznego wszechświata i skontaktować się z Władcami Niebios. Aaron w końcu odnalazł Iniga, i musi go teraz wydostać z planety, która z każdą chwilą staje się coraz bardziej niebezpieczna. Paula Mayo wciąż jest na tropie olbrzymiej intrygi Progresywistów, a Edeard robi, co może, by pozbyć się z miasta gangów i doprowadzić w nim do daleko idących zmian społecznych i politycznych.

Czas z całą pewnością jest lepszą powieścią niż Sny. Jest tak głównie dlatego, iż zdecydowanie więcej miejsca poświecono tu na opis przygód młodego konstabla, które już wcześniej były najjaśniejszym punktem fabuły, a i tym razem wyraźnie wybijają się ponad pozostałe wątki. Sytuacja w mieście i na prowincjach zaognia się coraz bardziej, przez co stawki ciągle rosną. Szkoda jedynie, że finałowy zwrot akcji sprawia, że spora część wcześniejszych dramatycznych sytuacji zostaje całkiem pozbawiona znaczenia. Niemniej połączenie dynamicznej fabuły, ciekawego uniwersum i sympatycznych bohaterów sprawia, że ta oderwana od reszty fabuły mini-powieść jest bez dwóch zdań największą zaletą tego tomu.

Na szczęście jednak dysproporcja między jakością przygód poszczególnych bohaterów nie jest tym razem aż tak rażąca. Akcja wreszcie nabrała tempa, a wydarzenia – sensu. Dowiadujemy się wreszcie, co się dzieje i dlaczego, możemy więc śledzić fabułę z przyjemnością. Czekają tu na nas walki i intrygi serwowane w znacznych ilościach, dzięki czemu lektura nie zostawia wiele czasu na nudę. Napotkamy za to zdecydowanie mniej przestojów, rozwlekłej ekspozycji i wątków pozbawionych znaczenia dla fabuły (z jednym wyjątkiem, o którym za chwilę). Wszystko to sprawia, że lektura jest zdecydowanie przyjemniejsza, niż poprzednio. Choć nie mogę powiedzieć, bym śledził losy bohaterów z zapartym tchem, to dynamiczne potyczki, nieskomplikowane, ale klarownie opisane zwroty akcji i jasno określony kurs akcji sprawiają, że tę powieść czyta się zdecydowanie przyjemniej niż poprzednią.

Autor nie zrobił za to szczególnych postępów w kreacji postaci: bohaterowie wciąż są płascy i niezbyt interesujący. Jednak i tutaj sytuacja w pewien sposób się poprawiła. Przede wszystkim w Araminta w końcu stała się postacią istotną dla fabuły, dzięki czemu śledzenie jej losów nie wydaje się już pozbawione znaczenia – co więcej, kiedy przestała się angażować w kolejne romanse, a zaczęła walczyć o życie i wolność, okazało się, że ma nieco więcej charakteru, niż do tej pory autor był nam skłonny pokazać. Paula Mayo, której tym razem poświęcono zdecydowanie więcej miejsca, jest przyjemnie neutralna – nie ma wprawdzie zbyt wiele osobowości, ale też nie frustruje dziwnymi zachowaniami czy stereotypowo ujętą kobiecością, więc przynajmniej nie odciąga uwagi od fabuły. Za to Aaron, który poprzednio był bodaj najważniejszym z protagonistów, został w tym tomie zepchnięty na margines, przez cały czas w zasadzie drepcząc w miejscu – tym razem to jego przygody wydają się być zbędne dla całokształtu intrygi. Miejmy nadzieję, że w tomie trzecim się to zmieni, w przeciwnym razie bowiem tom pierwszy okaże się jeszcze bardziej rozwodniony, niż sądziłem.

W Czasie Hamilton nie dodaje zbyt wielu elementów do wykreowanego przez siebie uniwersum. Poznamy kilka nowych faktów z historii Wspólnoty, dowiemy się tego i owego o frakcjach ZAN oraz o tym, co jeszcze jest możliwe w Pustce, ale autor bazuje głównie na fundamentach, które położył w poprzednim tomie. Z jednej strony zdecydowanie przyśpiesza to lekturę, z drugiej, każe się zastanowić, czy nie dało się rozłożyć ekspozycji bardziej równomiernie. Musze też powiedzieć, że nie przypadł mi do gustu wprowadzony w pewnym momencie wątek „magiczny” – kosmiczne elfy i ich czarodziejskie portale niezbyt pasują do tego uniwersum, choć niewątpliwie stanowią wygodne rozwiązanie typu deus ex machina.

Pustka: Czas to powieść zdecydowanie lepsza od Snów, ale daleko jej do wybitności. otrzymujemy tu raczej przeciętne czytadło o dynamicznej, nieskomplikowanej fabule, nijakich bohaterach i uniwersum, które momentami jest barwne i niezwykłe, a momentami mdłe. Czy warto męczyć się z tomem pierwszym, by poznać ciąg dalszy tej historii? W dużej mierze będzie to zależeć od finału. Na tę chwilę – tylko dla zdeterminowanych fanów SF.