Przedsionek piekła. Fragment #2

Autor: Tomasz 'Asthariel' Lisek

Przedsionek piekła. Fragment #2

Wskazał na mnie palcem i wypalił: – Ma pan bardzo dokładnie określić jej kondycję fizyczną i psychiczną, a nie wygłaszać opinii na temat jej zdolności do brania udziału w eksperymencie.

Taki właśnie był. Apodyktyczny. Inteligentny. Zawzięty.

Koniec końców lekarz wykonał polecenie i przedsta­wił szczegółowy raport, którego nie udało mi się podsłu­chać. Skoro jednak znów wylądowałam na stole, ozna­czało to, że mój stan rzeczywiście był „wystarczający”. Musiał to jednak orzec sam Cerber. Mój pan i władca.

Wtedy jeszcze pyskowałam. Na parę chwil poczułam się pewniej, bo nie mogli mnie już bić. Wszystkim tak bardzo zależało na mojej dobrej kondycji – by ekspery­ment dał jak najlepsze wyniki.

A dziś przyszedł czas na to, by wykorzystać mnie w celu, w którym zostałam sprowadzona do Przedsionka Piekła.

Postawili mnie na nogi siłą, jednak nie krzywdząc i nie kalecząc. Ten ugryziony trzymał mnie za nadgarst­ki. Wykręcił je na tyle mocno, by zadać mi ból, jednak nie tak, by uszkodzić stawy. Ten mądrzejszy nie miał aż takiej siły w rękach, ale i tak mógłby mnie złamać na pół, napinając biceps. Trzymał mnie za ramię, niezbyt mocno, tyle bym nie mogła się wyrwać. Wąski korytarz był ciągiem plam ciemności i światła. Tam, gdzie samotne żarówki zwisały z sufitu na śliskich kablach, widać było kamienne ściany katakumb. Po bokach znajdowało się wiele wnęk, których nie opróżniono. Leżały tam stare szkielety pokryte pajęczynami kurzu i kołdrą porostów. Niektóre patrzyły na mnie czarnymi oczodołami, inne zajmowały się własnymi sprawami – powolnym proce­sem defragmentacji oraz budzeniem odrazy. Na końcu korytarza znajdowały się strome schody. Stopnie były trochę krzywe, wyłożone kamieniem. Skręcały spiralnie wokół ceglanego słupa postawionego tu parę wieków później niż najstarsze mury.

Wyszliśmy przez dawną zakrystię. Nietrudno było się bowiem domyślić, jaka była poprzednia rola tej budowli. Mury chciały sięgać nieba, podłużne okna dawno po­zbyły się kolorowych witraży, obecnie zamurowane do połowy wpuszczały do wnętrza światło jedynie górną częścią. Ściany wciąż pokrywało bogactwo zdobień i fre­sków. Gdy podniosłam głowę, ze ściany spojrzał na mnie ubrany na czarno demon, którego oczy dawno straciły blask cytrynowej żółci i obecnie były jedynie wyblakłą pozostałością diabelskiego spojrzenia. Pilnujący stropu cherubin stracił rękę i nogę. Stary ołtarz wykorzystano – stał się nowym miejscem ofiarnym, nową religią była nauka, a Bogiem wiedza. Pod sklepieniem krzyżowym stała ogromna maszyna licząca, która sięgała niemal stropu. Chowała się w swojej metalowej klatce. Ze śmie­chem powitałam jej widok. Wiedziałam, jak bardzo Cerber jej nienawidzi.

Dumny jak paw, zadziorny jak kot, niezdarny jak nie­mowlę. Pan i władca Przedsionka.

Przypięli mi ręce i nogi pasami, zmoczyli głowę czymś zimnym i gęstym, nałożyli gumową maskę na twarz.

Chłód powoli oblepiał mnie całą, ściekał po ciele w dół. Poczułam w gardle ciało obce – potworność, którą wpy­chali mi do żołądka i płuc.

– Zaczynamy, szybko!

Usłyszałam głos, który zapowiadał, że będę musiała przetrwać horror. Wiedziałam bowiem, co mnie czeka. Czekałam na to ze strachem. Najpierw porwanie, nie­wiedza, przerażenie, a teraz już tylko oczekiwanie. Niech się już skończy. Niech znajdę wieczny spokój!

Z rurki wypłynął rzadki płyn, który zaczął mnie wypeł­niać. Jednocześnie dziesiątki igieł wbiły się w ciało, natle­niając krew specjalną mieszanką hemoglobinową (słysza­łam, jak ją nazywali). W uszach huczało, choć to jeszcze nie był sam eksperyment, a jedynie przygotowania.

– Czekaj… Czekaj…

Podali mi coś, co rozluźniło przeponę, nie mogłam odkaszlnąć, zakrztusić się ani zwymiotować. Głos Cer­bera był zaburzony, ledwie słyszalny. Ale poznałabym go, choćby mi wypalili uszy żywym ogniem.

– Jeszcze…

Stał przy swojej aparaturze, tuż przede mną. Obraz zamazywał się i rozpuszczał, oczy wywijały fikołki, zmysły tańczyły kankana. Niewyraźny cień w białym kitlu. Zawsze zakładał go do pracy. Znałam go. Tak dobrze go znałam.

– Jeszcze…

Careya i Antonia nie widziałam. Pewnie Careya posłał na dach, a Antonia zostawił w odwodzie – to było oczy­wiste. Cerber cenił jedynie inteligencję i hardość, siła fizyczna była dla niego wartością drugorzędną. Panowie

oprawcy byli więc podzieleni. Gdybym tylko miała siłę myśleć, jak to wykorzystać, może udałoby mi się ich na siebie napuścić. Może…

– Teraz!

Błysk, trzask. I zapłonęłam bielą, błękitem oraz wy­blakłym fioletem.