Poza krawędź świata

Część 2

Autor: Karolina 'Kyana' Żuk-Wieczorkiewicz

Poza krawędź świata
– Wstań – rzucił. Wykonała polecenie, podnosząc się z ziemi i chyląc przed nim głowę.
– Panie mój...
– I tego się trzymaj! – warknął. – Upokorzyłaś mnie przed mnichami i Radą. Jak, myślisz, wygląda władca, który nie potrafi zapanować nad jedną niesforną dziewką u swego boku? Jak?!

Nie uznała za stosowne odpowiadać. Książę ochłonął nieco. Przygładził zmierzwione włosy.

– Jutro – podjął spokojniejszym tonem – udasz się do jego dostojności i przeprosisz.
– Za co? – spytała chłodno.
– Za bezczelność, chociażby – zniecierpliwił się książę. – Potrzebuję jego wsparcia i błogosławieństwa na okoliczność wojny z Varelią, a on nie darzy sympatią mojej osobistej wiedźmy. Trzeba więc go przekonać... – Odetchnął. – Pójdziesz do niego, Iviano – rzekł, wbijając zimny wzrok w jej twarz. – Powiesz, że gotowa jesteś wyrzec się błędów starej wiary, a swej wiedzy i mocy używać wyłącznie z pożytkiem dla księstwa i jego ludu.

Iviana podniosła głowę.

– Czyż nie to czynię, książę? – spytała. – Czyż nie służę tobie i twym poddanym od chwili, gdy naznaczono mnie na kapłankę?
– Zapomnij o tym – przerwał władca. – Stara tradycja odeszła w cień podobnie jak Amrán, jej kapłani również. Nic już nie znaczą... A mnie potrzeba nowej siły. – Wskazał na grupkę mnichów. – Oni zaś są właśnie taką siłą.

Iviana milczała. Książęce usta rozciągnęły się w uśmiechu.

– Rozchmurz się – rzekł władca Gverni z osobliwą wesołością, w której Iviana wyczuwała jednak ślad ironii. – Mamy Nowy Rok. Wkrótce niebo się przejaśni, wzejdzie słońce... Będziesz pierwszą kapłanką starej wiary, która powita nową epokę. – Przyjrzał się jej krytycznie. – I może zrzucisz z siebie tę przeklętą czerń. Rad ujrzałbym wreszcie swoją wiedźmę w kolorach. – Odwrócił się, krzyknął na pachołków, aby szykowali konie do drogi, po czym znów kierował oczy w jej stronę. – Niedługo ruszamy – rzekł. – Chcę widzieć cię w swoim orszaku, uroczą i uśmiechniętą, jak przystało każdej mojej dwórce. Wiedźmie również.

Iviana zacisnęła mrowiące palce, czując, jak wzbiera w niej gniew.

– Czy nie zapomniałeś o czymś, książę?
– Na bogów! – Władca uniósł brwi w udawanym zdumieniu. – O czym?
– Służę ci – odparła Iviana, przełknąwszy drwinę – lecz nie należę do ciebie.
– Mylisz się – odpowiedział książę. – Należysz do mnie jak wszystko na tych ziemiach. Jak każdy kamień, drzewo, kmieć, czarodziej, a nawet każdy odmieniec, jaki zabłądzi tu z Ukrytego Świata, jeśli ten w ogóle istnieje... Władam tym księstwem z woli bogów: to głoszą brunatni mnisi, a ty powinnaś wbić to sobie do tej ślicznej główki... bo już nie będzie inaczej. – Odsunął się o krok, zerkając w jaśniejące na wschodzie niebo. – Za kwadrans chcę widzieć cię w siodle. Taką, jak mówiłem.

Wrócił do swych towarzyszy, nie przyjmując do wiadomości, że mogłaby odmówić.

Iviana zacisnęła zęby. Laleczka na dworze, pomyślała z goryczą, patrząc za odchodzącym mężczyzną. A więc tym się stałam...

Chwyciła w garść materiał spódnicy i zaczęła iść po stoku wzgórza. Nagle zawadziła stopą o pozostawiony na ziemi przedmiot. Schyliła się i uniosła go na wysokość twarzy.

To był drewniany kufel. Proste, wygładzone latami użytkowania naczynie, poczerniałe ze starości. W mdłym świetle przedświtu Iviana dostrzegła jednak wyryte na nim znaki, w których rozpoznała niemal zupełnie zatarte ślady starego runicznego pisma. Zmarszczyła brwi. A potem powoli, znak po znaku, wodząc po śladach opuszkiem palca, złożyła runy w jedno słowo.

Amrán.

[/i]Cronnha, cronnha, zabrzmiał pod czaszką głos rubasznego mnicha. Świat się zmienił...

Braciszek miał słuszność. Przełom Cyklów niósł nową epokę, nowy świat, w którym dla starej wiary nie było już miejsca. Podobnie jak dla Wielkiej Kapłanki, której moc była zaledwie bladym echem dawnej potęgi.

A jednak
, pomyślała, ściskając kufel w dłoni, wciąż mam tu coś do powiedzenia.

Książę niecierpliwił się: tak przynajmniej można było wnosić po wściekłych spojrzeniach, jakie od dłuższej chwili posyłał jej z wysokości końskiego grzbietu. Iviana przywołała swoją klacz. Lekko wskoczyła na siodło, gorsząc mnichów odsłoniętymi kolanami, zebrała wodze.

Orszak ruszył ku wschodowi, gdzie niebo powoli rozpalało się różową łuną świtu. Iviana obejrzała się. Poza dogasającymi stosami majaczyła krawędź klifu, gdzie ofiarowano jej jedyny w życiu taniec. Mały okruch obcej, niezwykłej magii, przed którą tak zawzięcie broniła świat śmiertelników. Jeden ulotny dotyk. Ostatni...

Myliliśmy się, pomyślała. Tak bardzo się myliliśmy...

W oczach wezbrały jej łzy.

– Czego tam wypatrujesz, wiedźmo? – zakpił jeden z mnichów. – Cieni nad urwiskiem? Za późno, dnieje już...

Ale słońce jeszcze nie wzeszło, pomyślała Iviana, przygryzając wargi. Noc się nie skończyła. A to znaczyło, że może... Może miała szansę...

Szarpnęła wodze, zawracając konia. Książę krzyknął za nią, lecz nie zareagowała; wbiła pięty w boki karej klaczy i na złamanie karku pognała w stronę klifu. Pęd szarpał jej odzieniem, targał włosy, wdzierał się zimnem do płuc. Kilkanaście jardów przed klifem klacz zwolniła, lecz dziewczyna dźgnęła ją znów, pchając wprost ku przepaści. Usłyszała krzyk ludzi, gdy końskie kopyta minęły krawędź urwiska; błyskawicznie wyrzuciła ręce przed siebie, wykrzyczała zaklęcie.

Strumień mocy popłynął z jej palców, otwierając Przejście.

* * *


Ocknęła się, czując posmak żelaza w ustach, z bólem głowy zdolnym rozsadzić czaszkę. Ktoś wzywał ją po imieniu, wypowiadając je miękko w języku, o którym na Ziemi niemal już zapomniano.

Aevienn. Aevienn, Dziecię Świtu.

Aevienn...

Ostrożnie uniosła powieki.

– Przyszłaś więc – usłyszała.


Natychmiast zwróciła twarz w stronę głosu – i zmrużyła oczy, porażona słońcem, którego jaskrawy blask przedarł się przez labirynt listowia. Przed sobą zauważyła ciemny zarys postaci, choć pod światło nie sposób było dostrzec rysów. Zamrugała, by powstrzymać łzawienie, osłoniła oczy dłonią. Niewiele pomogło.

– Tak bardzo ciekawi cię moja twarz, kapłanko? – dobiegł głos z cienia kaptura. Iviana wyczuła w nim lekką kpinę. – Przecież od dawna zwykliście straszyć nią dzieci.
– Nie jestem dzieckiem, wasza wysokość – mruknęła, krzywiąc usta z bólu i usiłując unieść się nieco na posłaniu z gałęzi, na jakim ją ułożono. – Nie boję się.
– Wiesz, kim jestem – powiedział po chwili milczenia.
– Wiem.
– I mimo to podążyłaś za mną aż tutaj? – Potrząsnął głową. – Z własnej woli?
– Tak.
– Dlaczego?

Przygryzła wargi. Właściwie nie była pewna. W pewnej chwili wydało jej się, że to jedyna droga. Ostatnia, jaką winna podążyć, jeśli miała zachować choć cząstkę siebie i tego, w co nauczyła się wierzyć. Nawet jeśli oznaczało to przymierze z dawnym wrogiem.

Spojrzała na mężczyznę w kapturze, na jego czarny, zniszczony płaszcz, w którym tkwiły resztki gałązek i igliwia, na oblicze wciąż skryte w cieniu. Czekał, zrozumiała. Nadal czekał na jej odpowiedź.

– Dlaczego przyszłaś? – spytał znów.
– Zdołałeś rzucić na mnie urok, Seidhel – powiedziała cicho. – Choć nie powinieneś.
– Nawet tego nie próbowałem, kapłanko – odezwał się po chwili milczenia. – Pomimo że uczyniłaś wszystko, by mi to ułatwić... w noc przenikania się światów, w Czasie bez Czasu, na samym przełomie Cyklów, ukazałaś przed Amrán swoją twarz. To było jak zaproszenie, Aevienn. Niezwykle ryzykowne zaproszenie... z waszego punktu widzenia.

Iviana przełknęła ślinę.

– Czy dlatego mi się ukazałeś, Seidhel? – spytała. – Bo ujrzałeś moją twarz? I uznałeś to za zaproszenie?
– Ujrzałem samotną dziewczynę na krawędzi świata – odrzekł król Amrán, nachylając się w jej stronę. – Ostatnią Wiedzącą wśród ślepców, odmieńca zagubionego wśród obranych dróg. Duszę złaknioną wolności, którą za wszelką cenę starano się spętać. Powiedz mi, Dziecię Świtu... jak, widząc to wszystko, mogłem cię po prostu zostawić?
Iviana nie odpowiedziała. Seidhel ciągnął dalej:

– Jednak mylisz się, sądząc, że rzuciłem na ciebie urok. Ofiarowałem ci jeden taniec. Tylko tyle.
– Wystarczyło – powiedziała z gorzkim uśmiechem na wargach. – Bo widzisz, Seidhel... Tym tańcem ofiarowałeś mi wolność.
– Czy wyzbyłaś się jej tak bardzo, że musiał ci ją zwrócić Pan Chaosu?

Poderwała głowę, zaskoczona pytaniem – i natychmiast skrzywiła się z bólu. Czy wyzbyła się...? Tak odpowiedziała sobie w duchu, przypominając sobie własną służbę na książęcym dworze. Chyba właśnie tak było... Uniżony ton, choć zawsze "zbyt bezczelny". Kompromisy, zawierane w imię "dobra księstwa", niemal za każdym razem przeciw samej sobie. W końcu w ten czy inny sposób doprowadziłaby się do zguby, bo musiałaby wybrać między kapłaństwem a życiem.

I wtedy niespodzianie wskazano jej trzecią możliwość.
– Wygląda na to, że przybyłeś w samą porę, Seidhel – powiedziała, rozmasowując skronie.
– Ludzie raczej mi za to nie podziękują – rzekł cierpko. – Uznają, że wykradłem cię z ich świata.

Wzruszyła ramionami.

– Poradzą sobie beze mnie – mruknęła.
– Wkrótce zrozumieją, że trudno jest żyć bez magii – rzekł król.

Iviana zmarszczyła brwi.

– Co...?
– Nie wiedziałaś? – Przechylił głowę, najwyraźniej rozbawiony. – To Amrán jest źródłem. Czerpaliście z niego tak samo jak my, jednak odkąd postanowiliście rozdzielić oba światy od siebie, potrzebowaliście łączników. Cronnhir, Wiedzących, podobnych tobie, tych, którzy znali tajemnicę... Tymczasem ostatnia z nich... – Uśmiechnął się i wyciągnął dłoń, smagłą i kształtną, by opuszkami palców dotknąć jej policzka. – Jest tutaj.

Dziewczyna przygryzła wargi.
– Już stąd nie odejdę. Prawda?

Seidhel spoważniał.

– Dla śmiertelnych nie ma stąd powrotu, Aevienn.

Wstał i oddalił się o kilka kroków, tuż za linię drzew. Iviana podążyła jego śladem.

Stanęli na szczycie wysokiej skarpy, skąd rozciągał się widok na rozległą dolinę, otoczoną łańcuchem wzgórz, których szczyty nikły we mgle. A tam... było życie. Nieco inne niż to, do którego przywykła, lecz w gruncie rzeczy zdumiewająco zwyczajne. Kryte strzechą chaty. Ludzie na polach, być może ci, którzy dawnymi czasy zabłądzili tu wraz z zimowym gonem. Zwierzęta. A pomiędzy tym wszystkim rodowici mieszkańcy Ukrytego Świata, piękni, przerażający, odmienni... I dziwnie mizerni pomimo trwającego wokół lata.

Nie tylko my czerpaliśmy nasze siły z Amrán, zrozumiała Iviana. Choć walczyliśmy od wieków, potrzebowaliśmy ich i ich mocy, podczas gdy oni... oni potrzebowali nas. My zaś zamknęliśmy przed nimi drzwi naszego świata, pozostawiając im jak ochłap jedną, jedyną noc w roku. I najpewniej nawet tę spróbujemy im odebrać...

Chyba że ktoś na to nie pozwoli.


Spojrzała na swoje dłonie. Mogłabym pomóc, pomyślała. Jeśli tylko...

– Czy przypadkiem nie przydałaby wam się kapłanka, Seidhel? – spytała, odgarniając z twarzy zabłąkany kosmyk. – Taka, która potrafi sięgnąć do drugiego świata?

Król Amrán zaniósł się śmiechem, odrzucając głowę w tył, aż kaptur zsunął mu się na plecy. Iviana poczuła, że dławi ją w gardle. Bogowie, pomyślała, przypatrując się jego smagłej twarzy, otoczonej grzywą niesfornych, ciemnych włosów. Ta twarz mogła przerażać...

Pięknem.

Seidhel opanował się w końcu.

– Aevienn – zagadnął, zwracając ku niej oczy koloru młodej trawy. – Skąd pomysł, że Amrán potrzebuje kapłanów? Jesteśmy źródłem. Nie brakuje nam magii, a tajemnice, których strzegliście w swoich kręgach, zna u nas każde dziecko. Kapłani nam niepotrzebni.

Iviana schyliła głowę, czując wpełzający na policzki rumieniec. Co sobie wyobrażała...?
Król nie odrywał wzroku od jej twarzy.

– Kapłani nam niepotrzebni – powtórzył, wyciągając rękę. – Jednak od bardzo dawna... Przydałaby nam się królowa.

Ujął jej dłoń. Iviana przez dłuższą chwilę nie była w stanie wydobyć z siebie głosu.
– Jestem śmiertelniczką, Seidhel... – wykrztusiła.

Król Amrán uśmiechnął się w odpowiedzi i pochylił twarz nad jej uchem.
– Nie tutaj.

* * *


Amrán świętował. Elfy, gnomy, chude niby szkielety mgławce i cała menażeria dziwnych stworzeń bawiła się w najlepsze, właściwie niczym nie różniąc się w tym od ludzi. Dopiero pod wieczór Ivianie udało się wymknąć z ich ciekawskiego towarzystwa i schronić wśród dzikich ogrodów, otaczających siedzibę Seidhela. Uważała przy tym, by nie uszkodzić delikatnej tkaniny sukni, mieniącej się wszystkimi barwami świtu. Po latach noszenia kapłańskiej czerni wciąż jeszcze nie mogła przyzwyczaić się do nowych szat. Ale na to będzie miała dość czasu...

Uśmiechnęła się.

– Tak lepiej – odezwał się wesoły głos. Iviana natychmiast zwróciła się w jego stronę – i spostrzegła wśród drzew znajomą postać w burej opończy.
– Ty – stwierdziła. – To ty mnie tu sprowadziłeś...

Tęgawy mnich wyszczerzył zęby i pociągnął łyk piwa z kufla, który dziewczyna również zdążyła rozpoznać.

– Ja? – zdziwił się. – Niech mnie inni bogowie bronią... Ja tylko wskazałem ci jedną z możliwości.
– Kim ty jesteś?
– Jestem tym, który kieruje swe dzieci na właściwe ścieżki – odrzekł. – Ludzi... i nie tylko ludzi. – Skrzywił się. – Oczywiście, jeśli zechcą słuchać.
– Jak Seidhel...? – domyśliła się.
– On słuchał nader chętnie. – Mnich roześmiał się. – Wypatrywał za tobą oczy od wieków.
– Aż tak długo nie żyję – burknęła.
– Nie w tym ciele – zgodził się mnich. – Jednak kryjesz w nim starożytną duszę. Niezwykle piękną duszę, Dziecię Świtu... I on to widział. – Westchnął. – Przez długi ciąg wcieleń niosłaś ludziom światło i nadzieję. Teraz jednak to Amrán potrzebuje ich bardziej. Twój król również.

Mój król, pomyślała Iviana, a delikatny uśmiech zabłąkał się na jej wargi. Seidhel. Tak długo kryłeś się przede mną w cieniu... Czy dlatego, że nie chciałeś wiązać mej woli, wiedząc, że pokocham cię od pierwszej chwili? I że wówczas podążę za tobą choćby poza krawędź świata?

– Co stanie się z ludźmi? – spytała. – Przybywając tutaj, pozbawiłam ich magii.
– Och, dobrze im zrobi mała lekcja pokory. – Braciszek lekceważąco machnął ręką. – Nie obawiaj się, nie dam im zginąć... Za jakiś czas Amrán znów dotknie krainy śmiertelnych. Magia powróci, jak niegdyś nieokiełznana i dzika. Świat znajdzie miejsce dla nowych Wiedzących... Jednak nie dla ciebie. Ty znalazłaś już swoje miejsce... – Skłonił głowę. – Królowo.

Wbrew sobie musiała się uśmiechnąć. Mnich odpowiedział tym samym, po czym wzniósł swój kufel w noworocznym toaście.

– Wszystkiego dobrego w nowym życiu, Aevienn – powiedział wesoło i przechylił głowę, przyglądając się jej z uwagą. – Wiesz... naprawdę ładnie ci w kolorach.

KONIEC


Inspirowane piosenką Loreeny MacKennitt The Old Ways

Część pierwsza