Poza cieniem - Brent Weeks

Autor: Bartosz 'Zicocu' Szczyżański

Poza cieniem - Brent Weeks
Logan Gyre nie zostanie królem. Chcą tego wszyscy mieszkańcy Cenarii, chcą tego jego poddani, jego żołnierze oraz jego najlepszy przyjaciel, który może zniszczyć każdą przeszkodę na ich wspólnej drodze. Jednak Logan Gyre nie zostanie królem. Przeszkadza mu w tym olbrzymi szacunek dla honoru, wewnętrzny kodeks moralny. Złożył przysięgę lenną Terah Graesin i zachowuje się tak, jakby nic innego nie miało znaczenia – ani to, że będzie złą królową, ani że dobro królestwa nie będzie dla niej nic znaczyło. Ostatnią deską ratunku, jak zwykle, pozostaje Kylar Stern – były siepacz, który w nowej królowej Cenarii widzi jedynie kolejną ofiarę.

Pamiętam moje pierwsze spotkanie z Aniołem Nocy. Droga cienia to fantasy jakie lubię: mroczne i przejmujące. Świat dzieciaków ulicy, które ginęły z powodu najmniejszych błędów przemawiał do wyobraźni. Jednak ta twardość, brutalność uniwersum w kolejnych częściach została rozcieńczona, zniknęła. W Poza cieniem pozornie dalej obracamy się w świecie najpotężniejszych wojowników Midcyru, towarzyszymy bezlitosnemu depozytariuszowi sprawiedliwości, jakim stał się Kylar, ale nie da się wyczuć agresji, wcześniej przepełniającej bohaterów. Nawet Khalidor, państwo oddające boską część istocie lubującej się w niszczeniu i śmierci, rządzone przez niezrównoważonego Króla-Boga, w Poza cieniem przestaje przerażać. Mam wrażenie, że w trzeciej części cyklu jest zbyt wiele biadolenia o miłości, wierności, przyjaźni i prawdzie, a zbyt mało tego, co powinno wypełniać mocny tekst o największych zabójcach w historii: brutalności, zła, mroku. Poza cieniem to nie dark fantasy, które budziło prawdziwe emocje; to raczej tekst z pogranicza epic i heroic.

Prawie całkowite usunięcie brutalności z książki ma swoje konsekwencje w kreacji bohaterów. Kylar, u którego początkowo denerwowała mnie niedojrzałość, wydoroślał – ale nie stał się wojownikiem, jakiego spodziewałem się po lekturze Drogi cienia. Protagonista jest teraz poważnym ojcem rodziny, odpowiedzialnym za swoje kobiety, który nie pragnie niczego poza spokojem i ciepłym domkiem dla grupy przyjaciół. To absurdalne, jeśli wziąć pod uwagę, że w tym gronie znajdują się: król jednego z najpotężniejszych państw Midcyru, niesamowicie utalentowana maga bojowa, najsłynniejszy siepacz w dziejach i największy żyjący mistrz miecza. Podobnie sprawa ma się z Vi, która stanowiła we wcześniejszych tekstach bardzo ostry dodatek (choć dało się wyczuć symptomy "grzecznienia") – obecnie to tylko załamana kobieta z ogromnym problemem miłosnym. Jednak tym, co mnie najbardziej zabolało, był "nowy" Durzo – uśmiechający się, miły, chętnie pomagający Kylarowi. Gdzie podział się ten przerażający twardziel z poprzednich tomów? Gdzie najważniejsza, najbardziej tragiczna postać Anioła Nocy?

Nie można ukryć, że tę sześćsetstronicową powieść czyta się dużo trudniej niż poprzedniczki. Nikogo nie zaskoczę, jeśli znowu obwinię o to nagłą zmianę charakteru tekstu. Weeksowi zdarzają się teraz przegadane fragmenty, w których bohaterowie prawią sobie nawzajem moralitety. Poza cieniem nie porywa, nie ma w nim tego szaleńczego pędu, który definiował Na krawędzi cienia. Jednak ostatnie rozdziały całego cyklu nie są jednoznacznie złe, potrafią wciągnąć. Brakuje jakiegoś mocniejszego akcentu, denerwuje, że Kylar, który zdaje się dorównywać mocą bogom, odgrywa w końcówce niezbyt wielką rolę – ale to drobne wady. Trochę gorzej prezentuje się epilog, budzący zażenowanie zamiast dławiącego wzruszenia. Weeksowi nie udało się mnie niczym zaskoczyć.

Poza cieniem, niestety, zawiodło moje nadzieje. Liczyłem na mroczne fantasy, a dostałem tekst grzeczny, ułożony, którego przesłanie (dające się streścić w niezwykle oryginalnym "tylko kochaj") w żaden sposób do mnie nie przemówiło. Polecam ten tekst fanom Kylara: dla nich na pewno sporą wartość będą miały kolejne elementy historii Midcyru; pozostali czytelnicy jednak nie powinni po tę książkę sięgać – oszczędzą sobie zawodu.