Porozmawiajmy o fan fiction

Fiki, jakie są, każdy widzi?

Autor: Agata 'aninreh' Włodarczyk

Porozmawiajmy o fan fiction
Media w swoim zadziwieniu często nie do końca wiedzą, jak ugryźć temat fików, a członkowie fandomu niekoniecznie mają chęć sprawę zgłębiać. A sama historia fan fiction jest i ciekawa, i wcale nie taka prosta.

Są takie pojęcia we współczesnej kulturze cyfrowej, które prawie wszyscy kiedyś usłyszeli albo o nich przeczytali. Jednym z nich z pewnością jest "fan fiction". Wieści o nich od czasu do czasu docierają nawet do rodzimych mediów głównego nurtu, w których taka praktyka ich pisania wciąż wzbudza spore zaskoczenie. W fandomowych kręgach z kolei stanowią chleb powszedni i wszyscy wiedzą, czym są. Trochę jak z tym koniem, który, jak wiadomo, jaki jest, każdy widzi.

Zanim przejdziemy do sedna, zacznijmy od zagadki! Co łączy 50 twarzy Greya (2015), After (2019), Miasto kości (2013), Dumę i uprzedzenie i zombie (2016) i Słodkie zmartwienia (1995)? Poza prostym faktem, że są to filmy, rzecz jasna. Sprawdźmy: cztery to romansidła, dwa to przepisane powieści Jane Austen. Cała piątka zaś stanowi przykład komercyjnego sukcesu tak zwanych tekstów zależnych (albo, mądrzej: derywatywnych), czyli takich, które zostały oparte o wcześniej istniejące w kulturze dzieła. Duma i uprzedzenie i zombie to mashup oparty o – co nie będzie zbytnią niespodzianką – Dumę i uprzedzenie wspomnianej przed chwilą brytyjskiej pisarki, twórcy Słodkich zmartwień zresztą też sięgnęli po jej twórczość. Pozostałe mają natomiast dużo wspólnego ze szczególnym rodzajem tekstu zależnego: fan fiction, w polskiej części Internetu najczęściej zwanego fikiem albo fanfikiem. To opowiadania, które fani piszą z miłości do swoich ulubionych elementów kultury popularnej i właściwie prawie wszyscy, którzy interesują się jakąkolwiek powieścią czy filmem, prędzej czy później na podobne przejawy zaangażowania trafią. W XXI wieku nie da się od nich uciec – również, jak się okazuje ku zaskoczeniu wielu, na ekranach kin.

Miasto kości, a dokładniej książki Cassandry Clare, które zaadaptowano na tenże film, pisarka stworzyła na podstawie… swojego fika osadzonego w świecie Harry’ego Pottera. Zrobiła to dużo lepiej niż E.L. James, spod której pióra wyszedł Master of the Universe, parodystyczne w zasadzie fan fiction Zmierzchu Stephanie Meyer, znane nam jako 50 twarzy Greya. Tej książce zarzucić można bardzo wiele, co też wiele i wielu już robiło, z naszego punktu widzenia najważniejszy jest fakt, że wyjątkowo łatwo wyśledzić w Greyu momenty odnoszące się do Zmierzchu, i to pomimo przeprowadzenia procesu „odfikowania”. Jak się zapewne domyślacie, After również został oparty o jakiś tekst kultury – ale niekoniecznie oczywisty. Tym, co natchnęło Annę Todd do napisania fanowskiej historii i opublikowania jej na Wattpadzie, był zespół One Direction – a pojawiający się w powieści męscy bohaterowie pierwotnie byli właśnie jego członkami. Na kim wzorowana jest główna bohaterka, nietrudno zgadnąć.

Duma i uprzedzenie, i zombie

Fiki to dzieła fanek i fanów, o którym ostatnio pisze i mówi się wiele, ale niestety nie zawsze rzetelnie i zgodnie z naukową wiedzą ich dotyczącą. Tak, fan fiction jest badane przez naukowców pod różnymi, również literackimi, kątami od ponad 30 lat. Stanowi bowiem istotny element współczesnej kultury cyfrowej, a przecież tworzono je również zanim wszyscy mieli dostęp do Internetu czy komputera. Ten stały już właściwie element fanowskiego życia ma niezwykle interesującą historię, której całej nie da wyczerpująco omówić w jednym tekście. Ale od czegoś trzeba zacząć. Najlepiej od podstaw, czyli pytania:

Fik czyli co właściwie?

Najprościej fan fiction zdefiniować jako fanowskie opowiadania oparte o już istniejące w kulturze teksty (książki, seriale, filmy, gry). Na dodatek takie, co do których powstania twórcy dzieł kanonicznych, czyli poddawanych przetworzeniu oryginałów, nie mieli wiele do powiedzenia, a często nawet głośno się takim praktykom sprzeciwiali. Wśród najsłynniejszych oponentów znalazły się, między innymi Anne Rice oraz Robin Hobb, której wpis blogowy doczekał się nawet własnej nazwy – The Fanfiction Rant – i pomimo skasowania wciąż można go odnaleźć w przepastnych archiwach Internetu. Głosy obu tych poczytnych autorek były ostre i rozniosły się szerokim echem – są w końcu znane, a ich fandomy liczne. Nie one pierwsze zauważyły, że fani zupełnie odrzucają kwestie własności intelektualnej i bawią się w nie swoich piaskownicach, jak gdyby nigdy nic. Jednymi z pierwszych metafor używanych do opisu fików było zaproponowane przez Henry’ego Jenkinsa w 1992 roku, zapożyczone od Michela de Certeau "kłusownictwo", jak też później wprowadzona "partyzantka". Obie odmalowują zabawny obraz ninja-fana, który podkrada kawałki objętego prawem autorskim dzieła, wsadza za pazuchę, a potem ucieka, aby je bandycko przemodelować podług swoich wizji, potrzeb czy pragnień. Fiki zatem w tym sensie wracają do sposobów korzystania z kultury sprzed wypracowania (wynalezienia?) majątkowych praw autorskich, które same w sobie pojawiły się bardzo późno, gdyż dopiero w XIX wieku. Nie przez przypadek mówię tutaj o "korzystaniu" – przed pojawieniem się legislacji prawnoautorskich opowieści się używało: zmieniało, przepisywało, adaptowało na coś innego. Dlatego dzisiaj naukowcy siedzą nad Odyseją i Iliadą, sprawdzając, ile jest Homera w tym Homerze, a co zostało dodane później (bo przez kogo to się już raczej bez TARDIS czy innego Doloreana nie dowiedzą). Dlatego również wersji historii Pięknej i Bestii jest tak wiele, dlatego nikt się nie oburzał, gdy Jan Kochanowski, Jan Andrzej Morsztyn, Juliusz Słowacki czy Adam Mickiewicz opierali się na utworach zagranicznych pisarzy, czy wręcz fragmenty ich pracy podkradali dla siebie. Nikt wtedy jeszcze nie uważał, że to w ogóle coś nagannego i że trzeba zrobić z tego faktu aferę – choć bardzo pomagał fakt, iż mało osób znało języki obce oraz pisarzy i utwory z których następowało "pożyczanie". Poza tym wszyscy tak robili od dawna, wiecie, taka tradycja. Dopiero w XIX wieku ludziom się w głowach poprzewracało i zaczęli robić problem, gdy coś od kogoś się bez jego albo jej wiedzy pożyczyło właśnie czy "zainspirowało" [1].

W prawie nastąpiła duża zmiana myślenia o ochronie dzieł oraz zapewnienia autorom i autorkom przychodu z tytułu tworzenia, zamieniając mecenaty [2] na wpływy ze sprzedaży. W takim właśnie kontekście tworzenie tekstów zależnych, również fan fiction i innych prac fanowskich staje się aktem kłusownictwa. Z jakiegoś powodu w końcu ludzie inwestują ogrom czasu oraz zasobów, aby napisać opowiadanie, które przeczyta może kilka osób w Internecie. Jeśli spojrzymy na wczesne fiki osadzone w medialnych fandomach, czyli mniej więcej na lata 60. XX wieku, zauważymy, że wiele z nich opowiada o interpersonalnych relacjach między bohaterami – i wcale nie piszę tutaj o tych seksualnych, te pojawią się en masse dziesięć lat później. Wczesne produkcje telewizyjne nie zawracały sobie głowy takimi głupstwami jak wątki obyczajowe – przyjaźnie, związki, rodziny pojawiały się w serialu jedynie jako szczątkowe tło, niezbędne do zarysowania najważniejszej akcji. Postacie kobiece zaś, nie ma co ukrywać, najczęściej służyły za ozdobniki, a nie pełnoprawne, sprawcze bohaterki [3]. Fanki i fani uzupełniali swoje ulubione historie o te brakujące wątki, czynili to jednak poza mainstreamem, dlatego właśnie określa się je mianem tak kłusownictwa, jak i działania partyzanckiego.

Robin Hobb, autorka "The Fanfiction Rant". Fot. Gage Skidmore (CC BY-SA 2.0)

Lata 60. XX wieku to jednak niekoniecznie właściwy początek tekstów zależnych podobnych do fików. Najczęściej podaje się jednak właśnie ten okres, gdyż wtedy wybuchły fandomy fantastyczne oraz muzyczne (The Beatles). Jeśli jednak się zastanowimy, to znamy przecież wiele tekstów zależnych – tworzonych przez amatorów i nie tylko – nawiązujących do wielkich, literackich dzieł, wchodzących z nimi w pewien sposób w dialog. Za przykład niech nam posłużą wielokrotnie przepisywane legendy arturiańskie czy historia Robin Hooda. Zwłaszcza przy tej ostatniej warto pamiętać, że ukochana księcia złodziei została mu dopisana przez francuskich pisarzy, chcących nadać całej opowieści nieco więcej romantyzmu. Wśród nowszych, równie popularnych historii, które zainspirowały innych do tworzenia własnych opowieści w ich świecie, znajdziemy również te o Sherlocku Holmesie Arthura Conana Doyle’a, a których część znalazła się w wydanym w 2013 roku przez BookRage zbiorze Ciekawe przygody Sherlocka Holmesa, detektywa genjusza. Jeśli sięgniemy z kolei około dwa tysiące lat w przeszłość, natrafimy na Koran, apokryfy oraz Nowy Testament. Gdy pominiemy kwestie teologiczne, moglibyśmy dojść do wniosku, że mamy we wszystkich tych przypadkach do czynienia z tekstami derywatywnymi względem Starego Testamentu. Zanim jednak zaczniecie tak o nich myśleć, warto zastanowić się nad tą kwestią nieco dokładniej. Z jednej strony trzeba dokładnie przeanalizować cały kontekst powstania czy to Koranu, czy apokryfu, a z drugiej – zastanowić się, czy nam właściwie wolno nazywać je fikami, skoro powiązane są z innymi kontekstami, skojarzeniami czy nawet kulturowymi praktykami. Nie wchodźmy w ten wątek dalej, on nas naprawdę w tym momencie nie interesuje.

Pisząc i badając fan fiction, trzeba wyznaczyć jakąś czasową cezurę – granice w tym wypadku są super, bo sprawiają, że wiadomo, o czym się mówi. Najczęściej badaczki i badacze powołują się na Henry’ego Jenkinsa i jego wspomnianą już książkę z 1992 roku, Textual Poachers, w której punktem wyjścia są lata 60., czas emisji Star Treka. Literaturoznawcy z kolei od pewnego czasu debatują, czy datami granicznymi dla fików nie powinien być rok 1811, gdy wydana została Rozważna i romantyczna Jane Austen albo 1887, kiedy to ukazała się pierwsza powieść o Sherlocku Holmesie. Dlaczego właśnie te? Ponieważ zgromadziły wokół siebie rzesze oddanych czytelników zdolnych do możliwej na tamte czasy samoorganizacji, spotkań, dyskusji oraz tworzenia własnych tekstów zależnych. Fascynacja nimi trwa po dziś dzień. Być może nigdy do końca nie ustalimy jednej, dokładnej daty, warto jednak pamiętać, że fan fiction istniało przed Internetem, a samo pisanie własnych historii na podstawie innych nie wzięło się znikąd – robiliśmy to od zawsze i pewnie nigdy nie przestaniemy, prawo autorskie czy nie.

Podsumowując, na ten moment konsensus jest taki, że fan fiction to: tekst pisany, tworzony przez fanów dla siebie bądź dla innych, przy czym piszący nie otrzymują za niego wynagrodzenia i nie pracują dla producentów. Najczęstszą cezurą czasową są lata 60. XX wieku, ale możemy ją przesunąć, odpowiednio argumentując.

No to chyba wszystko już jasne?

Kiedy zaczynamy dokładniej sprawdzać, czym są fan fiction – kto je tworzy, dlaczego, jakie przyjmują formy, w jaki sposób funkcjonują w kulturze fanowskiej czy w końcu jak sama ta nazwa jest używana – okaże się, że taka definicja będzie jednak nadmiernie uproszczona. Całkiem niedawno na przykład na styku fanowsko-akademickim przetoczyła się burza dotycząca zupełnie innych granic użycia terminu "fan fiction", w którą włączył się również wywołany do twitterowej tablicy Neil Gaiman. Pisarz wraz z obsadą Good Omens stworzyli krótki filmik celebrujący 30. urodziny powieści, który przez twórcę został określony właśnie mianem fika. Zresztą, autor ten nie po raz pierwszy użył podobnego określenia względem swoich prac – w jednym z wywiadów mówił, że właściwie otrzymał nagrodę Hugo za swojego lovecraftowego fika. Dyskusja dotyczyła kontrowersyjnej kwestii "władzy" prawnej czy ekonomicznej, jaką autor wydawanej powieści, serialu, gry sprawuje nad swoim dziełem. To on decydujem, co będzie dalej, to on ustala kanon w przeciwieństwie do uprawiającej "kłusownictwo" fanki. Mówiąc prościej: może nam powiedzieć, że nie umiemy czytać ze zrozumieniem. Bo te relacje, nawiązania, możliwości czy podteksty, które tam widzimy? Ich tam nie ma. Cała wspomniana dyskusja dotyczyła tego, czy autor może napisać fan fiction do swojej własnej pracy, czego nieuniknioną konsekwencją był powrót do korzeni: definicji.

Tak naprawdę wiele jeszcze można by powiedzieć o fikach, które przez te minimum sześćdziesiąt lat istnienia wcale się dokładniej nie wykrystalizowały, tylko wciąż i wciąż się zmieniają. No, może poza jednym – piszą je głównie ci, którzy pływają w przestronnych wodach kultury popularnej. I robią to albo z miłości, albo nienawiści. Nawet fanowskie opowiadania nie chcą być bowiem proste.

Przypisy

[1] Jeśli udałoby się wam znaleźć esej Karola Irzykowskiego, Plagiatowy charakter przełomów literackich w Polsce, to przeczytajcie, choćby dla liczby znajdujących się w nim przypisów! (Jest dostępne online w Polonie lub w bazie tekstów UG).

[2] Żebyśmy mieli jasność – mecenaty w kulturze wciąż istnieją, ale teraz nazywamy je najczęściej grantami.

[3] To był jeden z powodów, dla których pojawienie się w oryginalnej serii Star Treka Nyoty Uhury w znaczącej roli oficera wywołało tak wiele poruszenie wśród widzów oraz krytyków.

Bibliografia

Autorem głównego zdjęcia jest Tony Hall, który udostępnił je na licencji CC BY 2.0.

Od redakcjiTen artykuł jest częścią naszej nowej inicjatywy, w której chcemy postawić większy nacisk na publicystykę nierecenzencką. Jeśli podobał Ci się ten tekst i chciałbyś/chciałabyś zobaczyć więcej podobnych publikacji na naszych łamach, możesz nam w tym pomóc, wspierając Fundację Poltergeist.