Pisz ze Staszkiem: Łzy wzruszenia na ustach, ząb czasu w rękach

Autor: Staszek 'Scobin' Krawczyk

Pisz ze Staszkiem: Łzy wzruszenia na ustach, ząb czasu w rękach
Dzisiejszy felieton, poświęcony metaforom, to akt morderstwa. W bezlitosnej analizie uśmiercę cytat, który kończył inauguracyjną notkę blogową. Zabiję go, tłumacząc, dlaczego jest śmieszny. Zanim jednak nastąpi zgon, przyjrzymy się poczciwinie jeszcze raz:

Drodzy Czytelnicy!

Łzy wzruszenia cisną mi się na usta, gdy w imieniu grona autorów tego podręcznika muszę Was pożegnać. Trudno uwierzyć, że z tych rozbrykanych źrebaków, które wzięły tę książkę po raz pierwszy do rąk, wyrosły młode orlęta, które przekroczywszy swój pierwszy Rubikon, wypływają teraz na szerokie wody retorycznej świadomości. Za nami kilkaset stron – swoistej orki na ugorze. Ale dusze członków ciała redakcyjnego i autorów wypełnia zrozumiała radość – udało nam się zarazić Was tym najszlachetniejszym z wirusów – miłością do retoryki. Jesteśmy więcej niż pewni, iż podręcznik nasz będzie prawdziwą kuźnią narybku dla najlepszych instytucji, przedsiębiorstw. Bo podręcznik ten to skarbnica wiedzy, której czyste źródła wypływają spod samego Wawelu, najświętszej naszej nekropolii.

Michał Rusinek, Aneta Załazińska, Retoryka podręczna


Na początek – łzy wzruszenia, które mogłyby cisnąć się nam na usta, gdyby nie sprzeciwiała się temu nasza szlachetna anatomia. Następnie obdarzone rękami źrebaki (może małe centaury?), kroczące orlęce aeroawionetki (coraz śmielej wchodzimy na teren fantastyki), płynna skarbnica i wreszcie kuźnia narybku. Sformułowania takie określmy mianem metafor niemożliwych: koń jaki jest, każdy widzi, i jako żywo ramion nie ma.

Mogłoby się wydawać, że niepoprawność takich przenośni to oczywista oczywistość. W praktyce jednak czasem wkradają się one podstępnie do naszego języka, zamaskowane chytrzej niż w powyższych przykładach. Trawestując pewną recenzję: "Fabuła zaplata się z trudem i musimy długo czekać, nim autor wrzuci drugi, a potem trzeci i czwarty bieg". W czym rzecz? Wzrost tempa akcji został przedstawiony na dwa różne sposoby: tak, jak opowiadalibyśmy o tkaninie (stąd czasownik "zaplatać", powiązany zresztą z inną, utrwaloną już przenośnią, którą jest "wątek"), oraz tak, jak można byłoby mówić o przyspieszającym samochodzie. W takich okolicznościach metaforyzacja staje się niespójna, co nie pomaga autorowi w wytworzeniu zamierzonego obrazu w umyśle czytelnika.

Ogólniej mówiąc, koherencja stanowi podstawową cechę dobrej przenośni. Nierzadko zdarzają się metafory niespójne wewnętrznie (właśnie takie figury stylistyczne określiłem mianem metafor niemożliwych), przy czym niejednorodność ta może się ujawniać w wartościowaniu bądź też na płaszczyźnie emocjonalnej. Ten ostatni przypadek niech zilustruje następny przykład z cytowanego tekstu: "udało nam się zarazić Was tym najszlachetniejszym z wirusów – miłością do retoryki". Temat metafory (miłość) waloryzowany jest tu dodatnio, za to jej nośnik (wirus) – ujemnie, czego wynikiem jest dysonans.

Przenośnia może być również spoista wewnętrznie, ale niezgodna z tematem wypowiedzi, niedostosowana do zjawisk, o jakich mowa w zdaniu. Przy okazji tkaniny i auta mogliśmy zobaczyć, jak zderzają się metafory, z których każda z osobna zachowywałaby jednolitość; teraz pora na dwa przykłady fraz w pojedynkę grzeszących przeciw naszemu przykazaniu. Pierwszą niecnotą okazuje się przytaczany już podręcznik, opisywany jako kuźnia (mógłby nią być klub sportowy, ale przecież nie książka). Równie nieprzystojnie prezentuje się zdanie "Za nami kilkaset stron – swoistej orki na ugorze", które miałoby sens, gdyby zgodnie z wymową zastosowanego frazeologizmu opisywało lekturę ciężką i nieudaną. (Przy okazji warto podkreślić przymiotnik "swoisty", który oznacza dokładnie tyle, że coś jest jakieś. To jedno z moich ulubionych sformułowań, tuż obok niewiele bardziej przejrzystych: "właściwie", "praktycznie" i "w zasadzie").

O spójność metafor dobrze jest również dbać w całym tekście, ale to wyższa szkoła jazdy i brak tego rodzaju spoistości nie zawsze trzeba uznać za wadę. Odnotuję więc jedynie obrazowy przykład, znów zaczerpnięty z Retoryki podręcznej, ale tym razem godny naśladowania: pisząc lub mówiąc o szybko uzależniających narkotykach, można przedstawić je jako jazdę na nartach w miejscu, w którym zagraża nam lawina. Na początku jest wspaniale, wiatr i skrzydła, coraz większy speed, ale kiedy spojrzymy w tył, zobaczymy za sobą masy śniegu, śmiertelną biel, która stopniowo nas dogania. Im dłużej będziemy jechać, im później się obejrzymy, tym trudniej będzie przed nią uciec, bowiem miejsca, gdzie można było wygodnie skręcić w bok, są już za nami… Taka konstrukcja to już nie tylko pojedyncza fraza, nie tylko jedno albo dwa zdania, lecz akapit lub parę akapitów.

Innym problemem o zbliżonej skali jest stylistyczne dostosowanie przenośni do reszty wypowiedzi. Przygotowując recenzję sierioznego horroru, należy raczej unikać przenośni kulinarnych, znacznie lepiej sprawdzających się w lekkich tekstach. "Pichcenie" powieści ze składników, "danie", które się udało – takie określenia zachowajmy do omawiania filmów z Charliem Chaplinem, tudzież książek Jaimiego Olivera.

Sięgnijmy teraz po dwa odmienne przykłady, które przytoczę ponownie za Rusinkiem i Załazińską: "Ząb czasu nadgryzł jej piękne niegdyś ręce" oraz "Chore płuca siostry postanowiła wziąć na swoje wątłe barki". Intuicyjnie nasuwającym się terminem jest tutaj metafora makabryczna, słuszniej jednak byłoby mówić o przenośni udosłownionej. Kiedy w sąsiedztwie określenia metaforycznego pojawia się wyraz, który pozwala je potraktować literalnie (w powyższych przypadkach: "ręce" i "barki"), znaczenie przenośne ustępuje miejsca dosłownemu, z komicznym lub przerażającym skutkiem. Tak właśnie jest w zdaniu wyszukanym przez Pawła Pomianka: "Z jej oczu płynęły długie sople łez" (zakładam, że nie chodziło o Królową Śniegu), a ponadto w cytacie: "podręcznik ten to skarbnica wiedzy, której czyste źródła wypływają spod samego Wawelu, najświętszej naszej nekropolii" (wodę, wodę, wodę sprzedam spod cmentarza! Bardzo tanio!). I jeszcze jeden przykład, tym razem samodzielnie wymyślony: "Dopuściliście do wycieku substancji radioaktywnych? I kto będzie za to świecił oczami?".

Sposób zakwalifikowania niektórych przykładów będzie pewnie budził wątpliwości, dlatego kto chce, ten może myśleć raczej o cechach lub aspektach niż o szufladkach i odmianach. Otrzymamy wtedy niemożliwość (niespójność wewnętrzną), niekoherencję w obrębie zdania lub wypowiedzi, stylistyczne niedopasowanie, makabrę, udosłownienie (stwórzcie przenośnię, która zawiera je wszystkie!). Tak czy inaczej, omawianych metafor z reguły lepiej się wystrzegać, chyba że mierzymy w stronę poezji lub Pratchetta. Ale to byłaby już zupełnie inna opowieść.

Na koniec apel: nie obawiajmy się korzystać z metafor, ale nie bójmy się też z nich rezygnować, jeśli trudno nam znaleźć przenośnię spójną i klarowną (o tej ostatniej właściwości nie wspomniałem, lecz – dla przykładu – w recenzjach stanowi ona wymóg bardzo istotny). Dobre przenośnie, zastosowane w odpowiednich proporcjach, są rozkoszą dla czytelniczego ducha. Nietrafne i nadużywane – niepokojąco przypominają cytat z początkowej części felietonu.

W powyższym tekście zawarłem pewne uproszczenie: w rzeczywistości przenośnie nie są wcale zjawiskiem rzadkim, ale wszechobecnym w języku. "Podnieść stopy procentowe", "Zapalić światło", "Opaść z sił" – wszystko to metafory, tylko tak bardzo do nich przywykliśmy, że nie dostrzegamy już ich istoty. Gdyby ktoś chciał przeczytać o tym więcej, to serdecznie polecam znakomitą książkę George’a Lakoffa i Marka Johnsona Metafory w naszym życiu. Tutaj jednak zajmuję się wyłącznie przenośniami, których charakter jest wyraźnie odczuwalny.