Pierwszy dotyk ognia

Autor: Tomasz 'Asthariel' Lisek

Pierwszy dotyk ognia

Zaparkowałam rower przed restauracją i starłam pot znad górnej wargi. Jak na styczeń było nadzwyczaj ciepło, ale lepiej jest się pocić podczas zimy na Florydzie, niż marznąć podczas mrozów na północy. Zwinęłam włosy w węzeł. Kiedy uniosłam z karku długą, czarną grzywę, poczułam chłodniejszy powiew. Otarłam jeszcze czoło i weszłam do restauracji, nie zwracając uwagi na stoliki, lecz na klientów usadowionych przy barze.

Od razu spostrzegłam, że większość z nich była zwykłego wzrostu, z kilkoma szczególnie wysokimi wyjątkami. Cholera. Skoro tu Marty’ego nie było, będę musiała jechać do drugiego miejsca, w którym lubi przesiadywać, a zanosiło się na deszcz. Przeciskałam się między stolikami, starannie trzymając prawą rękę dociśniętą do uda, żeby nikogo przypadkiem nią nie potrącić. Miałam do wyboru albo zachować tego rodzaju środki ostrożności, albo nosić grubą rękawicę elektroizolacyjną, która z kolei budziła ciekawość wścibskich nieznajomych. Podeszłam do baru i uśmiechnęłam się do wykolczykowanego, wydziaranego mężczyzny, który przesunął się, by zrobić mi miejsce.

– Widziałeś Marty’ego? – spytałam go. Dean pokręcił głową. Łańcuchy łączące jego nozdrza z uszami zabrzęczały lekko:

– Jeszcze nie, ale dopiero co przyszedłem.

– Raquel? – zawołałam. Barmanka się odwróciła, pokazując piękną, acz brodatą twarz, na którą ukradkiem lub otwarcie gapili się turyści.

– To co zwykle, Frankie? – zapytała, sięgając po kieliszek na wino.

Frankie nie było to moje prawdziwe imię, lecz tak mnie obecnie nazywano.

– Nie tym razem. Szukam Marty’ego.

– Jeszcze go tu nie było – stwierdziła.

Raquel nie pytała, dlaczego pofatygowałam się osobiście, zamiast z tym samym pytaniem zadzwonić. Mimo że wszyscy cyrkowcy, którzy spędzali zimę w Gibsonton, udawali, że nie wiedzą o mojej sytuacji, żadne z nich poza Martym nie próbowało mnie nigdy dotykać i niezależnie od pogody nie oferowało mi, że mnie podwiezie, gdy widzieli mnie na rowerze.

Westchnęłam.

– Jeśli tu przyjdzie, powiedz mu, że go szukam, dobrze? – Mieliśmy zacząć trening dwie godziny temu. Poza sezonem z rygorystycznego i zdyscyplinowanego partnera Marty zmieniał się w olewusa. Jeśli go szybko nie znajdę, nie uda mi się już przemówić mu do rozumu i spędzi całą noc, popijając i snując historie o dawnych dobrych czasach cyrku.

Raquel się uśmiechnęła, pokazując ładne białe zęby, które kontrastowały mocno z jej ciemną, szczeciniastą brodą.

– Pewnie.

Zaczęłam się zbierać do wyjścia, ale Dean postukał widelcem w kufel z piwem, przyciągając moją uwagę:

– Chcesz, żebym zadzwonił do Tropicany i zapytał, czy Marty tam jest?

Domyślił się trafnie, dokąd się wybieram, no ale Dean znał Marty’ego dłużej niż ja.

– To tylko półtora kilometra, a ja muszę ćwiczyć nogi.

– Jak dla mnie wyglądają dobrze – odparł Dean gardłowo, wpatrując się we wzmiankowane kończyny, a potem wodząc wzrokiem po całym moim ciele. Z powodu gorąca miałam na sobie tylko szorty i podkoszulek, więc widoki miał raczej nieograniczone. Potem Dean pokręcił głową, jakby sobie przypominał, dlaczego taksowanie mnie to zły pomysł. – Na razie, Frankie – powiedział bardziej zdecydowanym tonem.

Ścisnęło mnie w piersi z bólu, który był tyleż dobrze znany, co bezcelowy. Tak, Dean wiedział, czemu fantazjowanie o moich nogach – albo o jakiejkolwiek części mojej anatomii – mijało się z celem, a ja już dawno pogodziłam się z tym, że są takie rzeczy, których nigdy mieć nie będę. Jednak w przypływie słabości spojrzałam na parę, która siedziała przy pobliskim stoliku. Szeptali do siebie i trzymali się za ręce, splatając palce. Wydawali się niemal nieświadomi tego zwykłego gestu, ja jednak zwróciłam na niego uwagę, jakby oświetlał ich dłonie ogromny reflektor, a ból w moim sercu przekształcił się w coś, co niemal paliło.

Oboje zerknęli na mnie – może wyczuli na sobie moje spojrzenie – ale szybko odwrócili wzrok. Albo nie zauważyli mojej blizny, która biegła od skroni do prawej ręki, albo nie wydała im się ona tak ciekawa jak inne atrakcje: tatuaże przypominające jaszczurcze łuski, które pokrywały całe ciało Deana, broda Raquel, dwa i pół metra wzrostu J.D. czy wąziutka talia Katie, która miała w obwodzie trzydzieści pięć centymetrów, ale wydawała się jeszcze mniejsza w zestawieniu z krągłymi biodrami i bardzo obfitym biustem. Było zresztą jeszcze dosyć wcześnie. Większość stałych bywalców Showtown USA przychodziła dopiero po dziewiątej.

Para nadal się wpatrywała w grupkę przy barze, nie siląc się nawet na dyskrecję. Irytacja wywołana tym, że ludzie się gapią na moich przyjaciół, wybiła mnie z chwilowej melancholii. Niektórzy turyści przyjeżdżali do Gibsonton podziwiać resztki karnawałowych dekoracji zdobiące wiele ulic albo obejrzeć tresowanego niedźwiedzia, słonia czy inne egzotyczne zwierzę na jakimś trawniku, ale większość przybywała pogapić się na „dziwadła”. Miejscowi byli na to uodpornieni albo dla lepszych napiwków podkreślali swoje osobliwe cechy, ale ja wciąż nie mogłam powstrzymać gniewu wywołanego przez częste przejawy grubiaństwa. Inny to nie znaczy gorszy i nieludzki, jednak wielu mieszkańców Gibsonton właśnie tak było postrzeganych przez przejezdnych.

Niemniej nie miałam prawa pouczać ludzi za brak dobrych manier, nie mówiąc już o tym, że Raquel nie byłaby zachwycona, gdybym zaczęła besztać jej klientów. Z zaciśniętymi ustami skierowałam się do drzwi. Gdy nagle otworzyły się z impetem, zaskoczona, odskoczyłam do tyłu. Udało mi się zejść z drogi mężczyźnie, który wmaszerował do środka jak pan i władca, nie byłam jednak dość szybka i musnął ręką moje ramię.

– Ała! – warknął w reakcji na kontakt i obrzucił mnie oskarżycielskim spojrzeniem. – Co u diabła?

Nie wiedział o tym, ale dopisało mu szczęście. Gdyby nie to, że nauczyłam się poskramiać część kursujących we mnie prądów oraz że ledwie godzinę wcześniej spuściłam najgorsze z nich do piorunochronów, przeżyłby coś znacznie gorszego.

– Naelektryzowałam się – skłamałam. – W tej okolicy tak się dzieje.

Jego twarzy zdradzała niedowierzanie, ale ja nie miałam nic w rękach, a mój strój też wiele by nie zamaskował. Jeszcze raz popatrzył na mnie wilkiem i odwrócił się plecami.

– Którędy do Tampy? – zawołał ogólnie do wszystkich w barze. – Moja cholerna nawigacja tu nie działa.

W tym rejonie nie było to nic niezwykłego, a ja znałam odpowiedź na jego pytanie, ale się nie odzywałam, nie chciałam bowiem ryzykować, że podczas rozmowy znów się przypadkiem dotkniemy.

Wyszłam z baru – i prosto na mnie wpadła jakaś zahukana blondynka. Zaskowyczała, a ja w duszy zawyłam jej do wtóru z czystej frustracji. Tyle miesięcy zupełnie bez wypadku, a teraz w niespełna pięć minut poraziłam dwie osoby. Przynajmniej Gbur zgarnął trochę mojego bonusowego napięcia, więc ta kobieta pewnie rzeczywiście odczuła zetknięcie, jakbym była naelektryzowana, a nie jakby przysiadła na krześle elektrycznym.

– Przepraszam – powiedziałam, wycofując się.

– Moja wina – zaśmiała się i poklepała mnie przepraszająco. – Nie patrzyłam przed siebie…

Nie słyszałam, co jeszcze mówiła. Przed moimi oczyma rozgorzały obrazy w różnych odcieniach czerni, bieli i szarości.

Byłam w łóżku z kochankiem. W pokoju słychać było tylko nasz ciężki oddech. Potem wyszeptałam, że w następny weekend powiem mężowi, iż go zostawiam.

Nie przez to jednak cała zastygłam w bezruchu, lecz przez obrazy, które zobaczyłam później, tym razem w pełni kolorów, ale rozmazane, jakbym widziała je przez mgłę.

Znajdowałam się w gęsto porosłym, bagnistym terenie. Z przerażeniem patrzyłam, jak dłonie męża zaciskają się na mojej szyi. Szyja eksplodowała mi bólem i przestałam go widzieć wyraźnie. Bezskutecznie drapałam i szarpałam jego dłonie, odziane w rękawiczki. Ściskał coraz mocniej i mówił mi, jak się dowiedział o moim romansie oraz jak dokładnie pozbędzie się moich zwłok. Ból narastał, aż całe moje ciało stanęło w ogniu. Potem na szczęście ustał i poczułam się, jakbym odpływała. Mój zabójca stał w miejscu, wciąż zaciskał dłonie na mojej szyi i nie zdawał sobie sprawy, że patrzę teraz na niego spoza własnego ciała. W końcu puścił. Potem podszedł do zaparkowanego samochodu, otworzył klapę i wyjął kilka przedmiotów, jak gdyby się zastanawiał, od czego zacząć…

– Frankie!

Zamrugałam, wracając do własnej świadomości, a w miejsce mglistych obrazów pojawiło się znajome, idealnie wyraźne wnętrze baru. Dean stał między mną a kobietą, która niechcący uaktywniła moje zdolności, dotknąwszy mojej prawej ręki. Dean nie popełnił tego samego błędu, lecz znajdował się tak blisko, że musiałam spojrzeć mu przez ramię, żeby ją znowu zobaczyć. Trzymała się za rękę, jakby ją bolała, i z oczyma szeroko otwartymi z przejęcia paplała coś do mężczyzny, który – jak się dowiedziałam – był jej mężem. Tego samego mężczyzny, który dziś w nocy ją zamorduje, jeśli go nie powstrzymam.

– Ja nic nie zrobiłam! – powtarzała w kółko. – Po prostu zaczęła krzyczeć…

Mąż złapał ją za ramię:

– Chrzanić te straszydła, Jackie, gdzie indziej zapytamy o drogę.

– Zatrzymaj ich – powiedziałam do Deana bez tchu, bo wciąż czułam skutki fantomowych palców na swoim gardle. – On ją zabije.

Jeśli jak dotąd była w barze chociaż jedna osoba, która pilnowała swoich spraw, to ta wypowiedź skupiła na mnie uwagę wszystkich jeszcze skuteczniej, niż gdybym zaczęła strzelać. Jackie wbiła we mnie zaskoczony wzrok, ale jej mąż zmrużył oczy podejrzliwie. Zaczął przepychać się z nią przez niewielki tłumek, który się wokół nas zebrał.

Dean stanął im na drodze, blokując przejście.

– Jeszcze nie wyjdziecie – oznajmił spokojnie.

Mąż się zatrzymał i zmierzył Deana wzrokiem. Nawet gdyby wyraz twarzy Deana sam z siebie nie budził należnego respektu, to zielone, tatuowane łuski pokrywające jego skórę poruszyły się sugestywnie, podkreślając wielkie muskuły.

– Daj spokój – wymamrotał mąż. – Nie chcę żadnych kłopotów…

– Zajrzyjcie mu do bagażnika – przerwałam silniejszym głosem. – Znajdziecie rękawice robocze, gafer i worki foliowe.

Klienci baru stojący w pobliżu zaczęli przypatrywać się mężowi. Zaśmiał się nerwowo:

– Nie muszę wysłuchiwać tego pieprzenia…

– Ma też siekierę, łopatę, latarki, utleniacz, linę, kombinerki i książkę o mikrośladach – znowu weszłam mu w słowo. – Dowiedziałeś się, że ona chce cię zostawić, i nie mogłeś się z tym pogodzić. Zamierzałeś ją więc udusić, wyrwać jej zęby i odciąć opuszki palców, tak żeby nawet jeśli znaleziono by jej ciało, nie dałoby się jej zidentyfikować.

Osłupiał. Jackie zaczęła się trząść, a z jej oczu trysnęły łzy.

– Phil… to prawda?

– Nie! – zagrzmiał. – Stuknięta sucz łże!

Wtedy popełnił olbrzymi błąd – obrócił się i złapał mnie za ramiona. Dean rzucił się, by go odciągnąć, ale ja byłam szybsza. Przeżyłam wszystko, co zamierzał zrobić Jackie, na własnej skórze, i to wspomnienie sprawiło, że byłam bezlitosna. Położyłam prawą dłoń na jego ramieniu i spuściłam niechciane prądy, które miałam w sobie.

W mojej głowie wybuchła kolejna seria obrazów, bezbarwnych ze starości, lecz to nie dlatego go dotknęłam. Pociemniało mi przed oczyma i poczułam, jak prąd przepływa ze mnie do Phila, nim Dean zdążył go oderwać. Phil upadł na podłogę, a ja, mrugnąwszy kilka razy, z satysfakcją zobaczyłam, że wciąż targają nim spazmy. Kilkoro spośród turystów zaczęło krzyczeć. Jackie łkała. Żal mi jej było, ale kilka łez w obecnej chwili stanowiło los o wiele lepszy niż to, co Phil dla niej zgotował.

– Co się stało? – jeden z nieznajomych gapiów zapytał kategorycznie.

– Złapał ją, więc poraziła go paralizatorem – Dean odparł burkliwie.

Nie miałam paralizatora, ale nie było tego widać, bo J.D. stanął przede mną i zasłonił mnie swoją olbrzymią, dwuipółmetrową sylwetką.

Jackie doszła do siebie i drżącymi rękoma wyjęła Philowi z kieszeni kluczyki do samochodu. Nie zauważył tego chyba, bo był zajęty niekontrolowanymi drgawkami oraz szczaniem po sobie. Kiedy szła na parking, nikt jej nie zatrzymywał, lecz Dean ruszył za nią, rzuciwszy mi posępne spojrzenie.

Chwilę później Jackie zaczęła krzyczeć i kilkoro ludzi wyszło na zewnątrz. Niektórzy przed wyjściem rzucili pieniądze na stoły, inni nie. Jackie prawdopodobnie zobaczyła, że wskazałam, co będzie w bagażniku, bezbłędnie.

Raquel podeszła do mnie i potarła brodę ze znużeniem:

– Teraz ci się dostanie, Frankie.

Myślałam, że chodzi jej o to, iż będę musiała wyrównać koszty uciekających pośpiesznie turystów. To była moja wina, że nie popłacili rachunków, nie mogłam więc mieć tego Raquel za złe, ale warto byłoby pokryć te wydatki, aby uratować kobiecie życie.

Dopiero później, kiedy Jackie ze szlochem tłumaczyła policji, co się stało, uświadomiłam sobie w pełni, co Raquel miała na myśli. Wówczas było już za późno.