Para w ruch

I gnają, i pchają, i seria się toczy

Autor: Jakub 'Qbuś' Nowak

Para w ruch
 W pierwszych powieściach ze Świata Dysku na pierwszy plan wysuwał się humor, a idee czaiły się w tle, jednak w pewnym momencie sytuacja się odwróciła. Para w ruch bardzo wyraźnie ukazuje to przesunięcie, więc raczej nie przekona czytelników rozczarowanych takim obrotem spraw; ale wciąż jest to dobra powieść.

Ostatnimi czasy Ankh-Morpork stało się zalążkiem wielu zmian cywilizacyjnych – od azet, przez pocztę aż po bankowość. Teraz nastała jednak prawdziwa rewolucja – rewolucja przemysłowa. Świat (Dysku) rozwija się w błyskawicznym tempie za sprawą młodego inżyniera, Dicka Simnela. Młodzieniec wyciąga wnioski z tragicznego wyparowania swego ojca i głównym narzędziem swej pracy czyni suwak logarytmiczny. Z szacunkiem dla liczb, sinusa i cosinusa wykuwa ze stali i żelaza potężną maszynę. Oczywiście nie uchodzi to uwadze Lorda Vetinariego, który nie ufa niczemu, czego nie kontroluje. Dlatego też wyznacza Moista Von Lipwiga na miejskiego nadzorcę tegoż przedsięwzięcia. Jednocześnie w mrocznych odmętach krasnoludzkich kopalni na znaczeniu zyskują ci, którzy zamiast gonić za pędzącym światem, wolą go raczej wykoleić.

Największym problemem Pary w ruch zdaje się bezpośredniość. Nadal nie brakuje tu gier słownych i perełek humoru, lecz w wielu miejscach czytelnik napotka mało subtelną powagę. O ile wcześniej społeczno-polityczne komentarze były raczej ukryte pomiędzy żartami, teraz momentami wygląda to tak, jakby autor zamienił rękawice bokserskie na kastety. Za mało tu parodii, a za dużo dydaktyzmu. W dodatku można odnieść wrażenie, że te same morały są przekazywane przez różne postaci w nieco inny sposób – na szczęście to sporadyczny problem.

Przeobraża się nie tylko Świat Dysku, ale i część zamieszkujących go postaci. Niestety, nie są to zmiany na lepsze. Nie dotyczy to powracających postaci drugoplanowych, czyli zastępów Straży oraz magów: Nobby Nobbs, Colon, Detrytus i Rincewind nadal stanowią źródło humoru w każdym epizodzie im poświęconym. Szkoda, że tych fragmentów nie ma zbyt wiele. Sobą pozostaje także Moist, który nadal dobrze wywiązuje się z roli łotrzyka o dobrym sercu. Od świato-dyskowej normy odbiegają natomiast charakterystyki Vimesa oraz Patrycjusza. Krótko sprawę ujmując, wygląda na to, że ci dwaj weterani zestarzeli się. Sam Vimes w Parze w ruch bardziej przypomina żołnierza niż gliniarza, a Vetinari coraz bardziej się uczłowiecza. Proces ten dało się już odczuć w innych częściach, ale tu zbyt mocno wychodzi z roli tyrana. Gdzieś zgubiła się jego aura wycofanej bezwzględności.

Powyższe narzekanie nie oddaje jednak sprawiedliwości autorowi. Terry Pratchett (wespół w zespół z Piotrem W. Cholewą) pozostaje mistrzem słowa. Widać to zwłaszcza w opisach pierwszej lokomotywy, Żelaznej Belki, oraz mieszanki zachwytu i obaw towarzyszącej pojawieniu się kolei. Niech za przykład posłuży poniższy fragment:

Zdumiał się bardzo. W tej metalowej konstrukcji było coś owadziego, jakieś kawałki wirowały bezustannie, a całą machinę spowijały kłęby pary i dymu, jakie sama wytwarzała. Harry King zobaczył przed sobą ucieleśnienie efektywności. W dodatku efektywności, która nie weźmie wolnego dnia na pogrzeb babci.

Ciekawe prezentuje się także wątek relacji Ankh-Morpork z Quirmem, będący odbiciem związku Anglii z Francją. Szkoda, że nie poświęcono więzi obu miast nieco więcej miejsca – może to materiał na kolejną powieść? Pozytywnie należy ocenić także wątek krasnoludzkich gragów buntujących się przeciw opisywanym w książce zmianom. Można tu dopatrywać się ducha luddyzmu, ale jednocześnie i przedstawienia mechanizmów werbowania terrorystów. Tym razem dużo mniej nachalnie prezentowana jest także idea równości rasowej, a fragmenty z udziałem Moista i konia-golema należą do najzabawniejszych w powieści.

Czterdziesta książka ze Świat Dysku dostarczy czytelnikom paru godzin rozrywki, ale raczej mało kogo zachwyci. Na pewno nie przekona do siebie tych, którym nie w smak są zmiany zachodzące w ostatnich częściach serii. Para w ruch nie stroni bowiem od momentami nieco zbyt poważnego dydaktyzmu, gubiąc tym samym ducha nienarzucającej się satyry. Ponadto rozmywają się w niej także charakterystyki ważnych postaci. Nie jest jednak wcale tak źle, jakby mogło się wydawać. Terry Pratchett nadal świetnie sobie radzi pod względem stylistycznym. Ciągle jest się z czego śmiać i nad czym pomyśleć, a to przecież w Świecie Dysku najważniejsze.