Pan Lodowego Ogrodu. Tom 2

Dreptanie w miejscu

Autor: Michał 'von Trupka' Gola

Pan Lodowego Ogrodu. Tom 2
Recenzując pierwszy tom Pana Lodowego Ogrodu, narzekałem nieco na fabułę i nijakich bohaterów, chwaliłem za to światotwórstwo. W tomie drugim sprawy mają się niemal identycznie – przy czym zalety nie błyszczą już tak jasno, a wady dokuczają jakby bardziej.

Vuko, dzięki nieoczekiwanej pomocy znanego z poprzedniego tomu tajemniczego handlarza, daje ostatecznie radę wyrwać się spod klątwy, która przemieniła go w drzewo. Jest jednak wycieńczony, stracił niemal cały sprzęt, jego wszczepy bojowe przestały działać, a dookoła tylko śnieg, dzicz i wrogowie. Z kolei Filar, następca Tygrysiego tronu, wciąż stara się wypełnić ostatni rozkaz ojca – a droga wiedzie go prosto w paszczę lwa, do świątyni Pramatki.

Tak jak poprzednio, fabuła powieści podzielona jest na dwa niezależne wątki. Oba mają sporo cech wspólnych – tu i tu przez większość czasu obserwujemy, jak bohater wędruje przez takie czy inne pustkowia do lepiej lub gorzej sprecyzowanego celu. I choć w obu przypadkach od czasu do czasu dzieją się również rzeczy dramatyczne – postacie walczą bowiem, przekradają się przez terytorium wroga, używają forteli i są torturowane – to jednak z każdą kolejną stroną do lektury coraz mocniej zakrada się poczucie braku celowości. Wątek młodego księcia, wciąż bez widocznego związku z resztą fabuły, sprowadza się w zasadzie do obserwowania długiej i niebezpiecznej podróży w nieznanym celu. Paradoksalnie jednak, to on wydaje się w tym tomie w większym stopniu posuwać do przodu – choć bowiem nie wiemy dokąd i po co idziemy, to jednak idziemy. Wątek Vuka zaś zatacza tym razem niemal pełne koło – sytuacja bohatera pod koniec powieści jest niemal identyczna jak na początku i gdyby nie poręczne deus ex machina, które ostatecznie popycha fabułę do przodu, trudno byłoby nie mieć wrażenia, że nijak nie zbliżamy się do finału.

Kreacja bohaterów wciąż trzyma zbliżony, rzemieślniczy poziom – nie ma się czego przyczepić, ale też nijak nie zapadają w pamięć. A że Vuko więcej czasu niż poprzednio spędza w samotności, nie ma zbyt wielu okazji, by próbować ukryć ten fakt dialogami, które wciąż stoją na bardzo dobrym poziomie.

Niestety, światotwórstwo, które poprzednio stanowiło główną siłę powieści, tu nie ma aż tyle okazji, by błyszczeć. Znamy już trochę ten świat, a autor nie wprowadza dość nowych elementów, by podtrzymać uczucie świeżości. Dowiadujemy się więcej o kulcie Pramatki i o magii tego świata, zwiedzamy wraz z Filarem nowe rejony jego dawnego imperium, głównie jednak plączemy się po takich czy innych pustkowiach, które nie mają do zaoferowania nic szczególnie interesującego w kwestii rozbudowy uniwersum.

Tam drugi Pana Lodowego Ogrodu to wciąż bardzo przyzwoita lektura – jednak wyraźnie czuć spadek w stosunku do tomu poprzedniego. Poczucie nowości i zachwytu wykreowanym światem osłabło, zaś ani powolna fabuła ani przeciętni bohaterowie nie są w stanie tego braku nadrobić. To powieść godna polecenia, jednak liczę, że tendencja spadkowa się nie utrzyma.