Outpost 2

Niech to się skończy

Autor: Bartosz 'Zicocu' Szczyżański

Outpost 2
Metro 2033, czegokolwiek nie sądzić o jego jakości, zrobiło ze swojego autora literackiego celebrytę – a to zdarza się w książkowym światku niezwykle rzadko. Ja sam mam znajomych, którzy dla przyjemności nie czytają – natomiast dzieła Dmitry’ego Glukhovsky’ego czytali. Od pierwszego wydania jego najsłynniejszej powieści minęły już lata, dlatego teraz trzeba zadać jedno pytanie: czy pisarz ten ma w sobie coś poza końcem świata? 

Sasza Krigow, kozacki oficer, nie wrócił ze specjalnej misji, w którą wysłał go sam car. Co stało się w Jarosławiu? Imperator musi się dowiedzieć, więc wyznacza kolejnego wojaka, Jurę Lisicyna, żeby wyruszył nad Wołgę w poszukiwaniu przyjaciela. Żołnierz musi zostawić w Moskwie narzeczoną, ale służba nie drużba, a zaginiony towarzysz broni to nie przelewki. Jeszcze tego samego dnia kozak wsiada do pociągu mającego zawieźć jego i jego podkomendnych na północny wschód. 

Żeby nie trzymać nikogo w niepewności od razu odpowiem na pytanie zadane na koniec pierwszego akapitu: nie, Glukhovsky jako pisarz nie ma w sobie absolutnie nic poza końcem świata – a przynajmniej nie wskazuje na to dylogia Outpostów. Angielski ma pewne słowo, którego dobrego polskiego tłumaczenia nie znam: reskin. I to ono tłukło mi się po głowie w trakcie lektury tej powieści. To książka tak bliźniaczo podobna do Metra 2033 i pochodnych, że kiedy tylko pozwalałem swojemu umysłowi na odrobinę rozluźnienia, automatycznie przenosił on akcję do podziemnych tuneli; dopiero bardzo konkretny detal uświadamiał mi własny błąd: na przykład któryś z bohaterów wspominał o świecie żyjącym sobie spokojnie poza granicami Rosji, a ja przypominałem sobie, iż w ramach powieści nie został on zniszczony w nuklearnej pożodze. Glukhovsky wrzuca czytelnika do rzeczywistości naznaczonej przez rozkład i cierpienie, osadza w niej mniej lub bardziej (w tym wypadku to pierwsze) porywającą historie i nie oferuje nic poza tym: ani ciekawej wizji apokalipsy, ani pogłębionej refleksji nad nią, ani propozycji jakichkolwiek rozwiązań. Najciekawsza rzecz w Outpoście, szatańska modlitwa, mogłaby robić wrażenie – gdyby bliźniaczo podobny pomysł nie pojawił się w Śnieżycy Stephensona prawie ćwierć wieku temu. Poza tym recenzowana tu pozycja to po prostu Metro 2033, ale z akcją na powierzchni. 

Oczywiście ta powieść mogłaby bardziej bawić, gdyby była lepsza na poziomie literackim – tymczasem nie ma tutaj absolutnie nic, co na dłużej przyciągałoby uwagę. Prolog ciągnie się straszliwie, a do tego dobrze uwidacznia cechę pisarstwa Glukhovsky’ego, której nie znoszę (choć prawie piętnaście lat temu mnie poruszała): liryczność tak przaśną i tak odpustową, że staje się prostym sentymentalizmem. Oto dzielni kozacy (polski umysł sugeruje od razu: ułani!) stoją przed dobrym carem, a ten z uśmiechem przypina do ich mężnych piersi ordery. Jeden z nich nie wytrzymuje i postanawia poskarżyć się wszechwładcy na złego, podstępnego dowódcę. Czy imperator reaguje? Oczywiście! Natychmiast upokarza generała, a szczerego wojaka uznaje za ulubieńca, kogoś, komu można powierzyć specjalną misję. Jak wiele zawieszenia niewiary wymaga ta scena? Cóż, pewnie mniej więcej tyle, co ta z baletnicami tańczącymi do melodii mlaskań i wrzasków rozszarpujących się nawzajem opętanych. Coś jak orkiestra na Titanicu. 

W takim sosie autor gotuje czytelnika właściwie przez całą powieść. O, przepraszam, do tej absurdalnej swojskości, którą idealnie ilustruje główny bohater Jura Lisicyn niepragnący niczego poza zrealizowaniem misji dla sprawiedliwego i mądrego cara, Glukhovsky dorzuca coś jeszcze coś kojarzącego się bardziej z jego Futu.re: źle wplecioną w tekst brutalność. W drugim Outpoście bywa naprawdę ostro, lecz absolutnie nic z tego nie wynika. Okropna scena pomiędzy Jegorem i Michelle to trudny w lekturze fragment, ale sama bohaterka potrzebuje niewiele, aby się z niej otrząsnąć. Do tego, że opętani odtwarzają najbardziej krwawe sceny ze słynnych slasherów już się przyzwyczailiśmy… ale jakie mają być tego wszystkiego konsekwencje? Powtarzam: co oferuje ta powieść, co oferuje Glukhovsky poza końcem świata? W pierwszym tomie dylogii była potężna tajemnica, która przez długi, długi czas przykuwała odbiorcę do lektury w najprostszy możliwy sposób: czytaj dalej, a w końcu dowiesz się, co jest po drugiej stronie Wołgi. Tutaj nie ma nawet tego: jest dzielny ułan – to znaczy kozak – który boso (lecz w ostrogach) przejdzie cały świat, aby pomóc swojemu władcy. 

Pierwszy Outpost był powieścią idealnie przeciętną. Miał potencjał tak długo, jak długo autor nie odkrywał kart – dopóki udawało mu się utrzymać gęstą atmosferę wokół sekretu. Druga powieść okazuje się znacznie słabsza: tutaj tajemnicy nie ma wcale, fabuła osnuta jest wokół przygody wesołego wojaka (o ile ciągnącą się przez trzysta stron podróż można nazwać przygodą), a ozdobę stanowić mają średnio atrakcyjne występy baletnic. Nie czekałem na Outpost 2, natomiast po jego lekturze mogę powiedzieć jeszcze więcej: tylko uciążliwy obowiązek może sprowadzić mnie do tego świata raz jeszcze.