Ostatnia więź

Krok do przodu, krok do tyłu

Autor: Tomasz 'Asthariel' Lisek

Ostatnia więź
Brian Staveley zadebiutował Mieczami cesarza, powieścią wprawdzie nie oszałamiającą jakością, ale przyjemną w lekturze, co dawało nadzieję na nowy, interesujący cykl fantasy. Kontynuacja, zatytułowana Boski ogień, niestety okazała się być rozczarowaniem z racji powoli rozkręcającej się intrygi, trudnych do polubienia postaci oraz ciężkiej atmosfery. Czy w zakończeniu Kroniki Nieciosanego Tronu, Ostatniej więzi, autor wyciągnął wnioski ze swych wcześniejszych pomyłek?

Cesarstwo Annuru stoi na krawędzi zagłady. Ku stolicy nadciągają dowodzone przez boga bólu hordy Urghulczyków, zamierzających wymordować każdego, kto stanie im na drodze. Powstrzymać ich może tylko Ran il Tornja, geniusz militarny, a w rzeczywistości pozbawiony emocji członek rasy Csestriim, planujący zabić bogów, zapewniających ludzkości człowieczeństwo. W starciu pomiędzy tymi tytanicznymi siłami wpływ na rozwój wydarzeń mogą mieć tylko pozostali przy życiu potomkowie zmarłego cesarza: próbująca zapewnić przetrwanie imperium za pomocą polityki Adare, wychowany wśród mnichów Kaden, oraz niedawno oślepiony i pałający żądzą zemsty na odpowiedzialnych za zdradę Valyn, były dowódca elitarnego oddziału wojskowego. Kto zwycięży, nie wiadomo, pewne jest tylko to, że cesarskie ziemie spłyną strumieniami krwi poległych.

W recenzji środkowego tomu trylogii, krytykowałem Boski ogień za nadmiernie ponurą atmosferę, trudnych do polubienia bohaterów i zbyt ślamazarne tempo akcji. Nie ma co owijać w bawełnę: te same problemy występują też w Ostatniej więzi. Podczas lektury nijak nie odnosi się wrażenia, że mamy do czynienia z ostatnią powieścią cyklu, zawierającą kulminację wszystkich dotychczas wprowadzonych wątków – zamiast tego otrzymujemy powolny, męczący opis tego, jak bardzo świat jest na skraju upadku, ludzie są okrutni i w zasadzie to nie zasługują na ratunek (w czym prym niestety wiedzie Valyn, który dzięki tej książce awansował do mojego osobistego rankingu "najbardziej irytujących postaci literaturze fantastycznej"), w efekcie czego defetyzm i nihilizm zaczynają udzielać się też czytelnikowi. Nie uświadczymy tu scen humorystycznych lub choćby nawet momentów wytchnienia, dających nadzieję na lepszą przyszłość świata przedstawionego – zamiast tego jesteśmy atakowani przez autora grozą i brutalnością, raz za razem, aż do końca.

Nie jest to oczywiście nic nowego w fantasy, wystarczy wspomnieć chociażby Malazańską Księgę Poległych lub Pieśń Lodu i Ognia, w których również występują liczne wątki zahaczające swymi zwieńczeniami o tragedię. Różnica polega na tym, że w powyższych seriach da się mimo wszystko odnaleźć bohaterów, którym chce się kibicować w starciu z niezliczonymi przeciwnościami – a takich właśnie postaci zabrakło w Ostatniej więzi. O Valynie już się wypowiedziałem, a pozostali protagoniści także nie wzbudzają zbyt wielkiej sympatii. Kaden to wciąż przede wszystkim rzadko okazujący jakiekolwiek emocje młodzieniec, na którego barkach spoczywa odpowiedzialność za losy świata. Jednak ów stoicyzm nie sprzyja jego ewolucji w bohatera naprawdę zapadającego w pamięć. Natomiast w przypadku Adare Staveley próbuje przekonać czytelnika do przejęcia się jej losami, ale koniec końców nie udaje mu się ta sztuka – ostatni tom trylogii to nieco zbyt późno, aby z sukcesem wzbogacić charakter jednej z jej głównych bohaterek. Jedyną dobrze wykreowaną postacią jest Gwenna, ale odgrywa ona najmniejszą rolę, a jej wątek nie doczekuje się odpowiednio satysfakcjonującej konkluzji, aby było to w stanie zetrzeć negatywne odczucia związane zresztą protagonistów.

Trzeba jednak uczciwie przyznać, że fabuła została poprowadzona nieco lepiej niż w poprzednim tomie – niewiele, ale mimo to zauważalnie. Pewne istotne pytania pozostają wprawdzie bez odpowiedzi, ale autor postarał się też, aby wyjaśnić podstawową zagadkę wprowadzoną w Boskim ogniu, zatem zasłużył na delikatną pochwałę za próbę – nawet jeżeli wygrywając tę bitwę ostatecznie przegrał wojnę, jaką było uczynienie opowiedzianej tu historii rzeczywiście interesującą. Czytelnik doświadcza w Ostatniej Więzi zbyt wielu dłużyzn i zbyt wielu scen nie mających bezpośrednio przełożenia na rozwój akcji, aby książkę dało się czytać z przyjemnością – zamiast fascynacji światem przedstawionym i jego tajemnicami, do zakończenia lektury pcha nas raczej chęć dokończenia jej i wyrzucenia z pamięci raz na zawsze. Dodając do tego fakt, iż dużą część powieści poświęcono starciu z antagonistą, który jest kompletnie jednowymiarowy pod względem charakteru i staje się prawdziwym zagrożeniem dla głównych postaci niemal z dnia na dzień, można pokusić się o tezę, że dzieło Staveley'a nie zostanie zapamiętane ze względu na fascynującą intrygę.

Ostatnia więź stanowi słabe zakończenie Kroniki Nieciosanego Tronu, za co odpowiedzialni są mało charyzmatyczni bohaterowie, nieustająco ponura atmosfera, kiepsko poprowadzona fabuła oraz w najlepszym razie przeciętne zakończenie. Smuci to, ponieważ Miecze Cesarza dawały nadzieję na niezbyt ambitny wprawdzie, ale jednak interesujący cykl fantasy, która jednak została pogrzebana pod ciężarem nieudanych kolejnych tomów. W sprzedaży za granicą znalazła się już kolejna powieść Staveley'a, bedela prequelem trylogii, jeśli jednak prezentuje ona ten sam poziom co Ostatnia więź, to wątpię, by warto było kontynuować znajomość z tym autorem.