Ostatnia misja Asgarda

Nowy początek

Autor: Marcin 'Karriari' Martyniuk

Ostatnia misja Asgarda
Przez wiele lat Robert J. Szmidt był kojarzony przede wszystkim z powieściami osadzonymi w postapokaliptycznej konwencji. I choć z upływem lat nadal świetnie się w niej odnajduje, czego dowodem są projekty z Uniwersum Metro 2033 i świeże podejście do zombie w Szczurach Wrocławia, to ma w dorobku także bardzo udany cykl space oper, który niedawno doczekał się kolejnego tomu pt. Ostatnia misja Asgarda.

To już piąta i zarazem ostatnia część Pól dawno zapomnianych bitew, lecz nie ostatnia przygoda w wykreowanym świecie. Autor zapewnia, że poza domknięciem wspomnianego wyżej cyklu, planuje również dwutomową podserię Per aspera ad astra, zgłębiającą dzieje związane z memoriałem rodziny Święckich. Tymczasem na księgarniane półki trafiła Ostatnia misja Asgarda kontynuująca wydarzenia znane ze Zwycięstwa albo śmierci.

Tym razem fabuła skupia się na jedynej ocalałej ludzkiej eskadrze dowodzonej przez admirała Ruttę. Zespół okrętów narusza horyzont zdarzeń czarnej dziury i przenosi się o sto pięćdziesiąt lat w przyszłość. Przed załogą stoi teraz niemałe wyzwanie – odbudowanie cywilizacji naszego gatunku.

W notce zamykającej Zwycięstwo albo śmierć pisarz przyznał, że to za namową fanów i w porozumieniu z wydawcą postanowił rozszerzyć główną serię o piąty tom, chociaż mógł przemycić wszelkie wyjaśnienia na temat wykreowanego uniwersum jeszcze w czwartej odsłonie i na niej też zakończyć cykl. Przyjęte rozwiązanie miało pozwolić na naturalniejsze przedstawienie dziejów ma'lahn i ludzkości. Plan był dobry, jednak podczas lektury Ostatniej misji Asgardu nie mogłem wyzbyć się wrażenia sztucznego rozciągnięcia powieści, spowodowanego koniecznością obudowania tychże wyjaśnień tłem fabularnym. Szmidt zagłębia się w detale funkcjonowania każdego sprzętu używanego przez bohaterów, wydłuża dialogi o niepotrzebne kwestie i dodaje wydarzenia zwiększające objętość książki – lecz nie zainteresowanie czytelnika.

Problemem są także nieciekawe postacie. Oczywistym było, że większość bohaterów znanych fanom z poprzednich części cyklu nie ma szans na pojawienie się w nowym tomie. Niestety nie doczekali się równie ciekawych "dziedziców" i poza powracającym admirałem Ruttą nikt nie zapada w pamięć. Miano kolejnej słabostki przypisuję zakończeniu, które ostatecznie wzbudziło we mnie w najlepszym razie mieszane uczucia, chociaż pierwsze wrażenie było znacznie bardziej negatywne. Doceniam pomysł i zdaję sobie sprawę, że wielu czytelnikom może przypaść do gustu przewrotność finału, jednakże osobiście odszedłem od lektury z niedosytem i posmakiem rozczarowania. To pokłosie informacji skoncentrowanych na kilku ostatnich stronach, wprawdzie rozjaśniających kluczowe kwestie związane z konfliktem ludzi i ma'lahn, lecz równocześnie generujących jeszcze więcej pytań. Pozostawienie tylu rzeczy w sferze domysłów nie byłoby jeszcze takie złe, gdyby wcześniej fabuła nie była tak niemrawa.

Są też aspekty, na które nie mogę narzekać. Cieszy ograniczenie politycznych intryg, gdyż te uprzednio dominowały długie fragmenty tekstu. Wciąż się pojawiają, jednak są bardziej zwięzłe i przez to znacznie łatwiej przyswajalne. Szmidt daje też odczuć, że eskadra to pozostałości po ludzkim imperium i nawet żołdacy zaprawieni w służbie wojskowej mają problemy z odnalezieniem się w nowej rzeczywistości. Książka mogła wprawdzie zyskać na dalszej eksploracji psychiki żołnierzy świadomych ciężaru spoczywającego na nich brzemienia, jednak dobrze, że autor przynajmniej po części skorzystał z możliwości oferowanych przez ten element fabuły.

Nie miałem wygórowanych oczekiwań wobec Ostatniej misji Asgarda, jawiącej się jako ukłon w stronę fanów Pól dawno zapomnianych bitew i powieść skoncentrowana na domknięciu serii, lecz i tak odczuwam niedosyt wywołany rozwleczoną formą i w najlepszym razie solidnym zakończeniem. W dalszym ciągu z czystym sumieniem polecam cały cykl będący świetną pożywką dla fanów space oper i tym bardziej żałuję, że finał wypadł o klasę gorzej od poprzednich powieści.