Ostatni jednorożec

Oldschoolowa opowieść

Autor: Bartłomiej 'baczko' Łopatka

Ostatni jednorożec
Recenzowanie klasyki jest trudne. Z jednej strony, trzeba brać poprawkę na kontekst historyczny danego dzieła, z drugiej zastanowić się, czy dany tekst po latach wciąż broni się sam, czy też upływ czasu pozostawił go średnio interesującą ramotką, nawet jeżeli dość ważną dla rozwoju gatunku czy podkreślającą panujące niegdyś trendy. Ostatniemu jednorożcowi bliżej chyba jednak, mimo wszystko, do tej drugiej kategorii.

Fabularnie to historia Jednorogini, tytułowego ostatniego jednorożca, która wyrusza na poszukiwania swoich zaginionych krewniaków w towarzystwie nieudanego maga, Szmendryka, oraz nieustraszonej Molly. Kiedy trafiają na prześladowcę jednorożców, tylko nagły napływ natchnienia czarodzieja ratuje protagonistkę od podzielenia losu jej pobratymców i daje szansę na ich uwolnienie. Po kilku kolejnych przygodach bohaterowie docierają do zamku podupadłego króla i tam ostatecznie rozstrzygnie się ich los.

Od razu trzeba przyznać, że nie jest to książka skomplikowana. Początkowo przywodzi na myśl raczej bajki dla dzieci o jasno zarysowanych postaciach oraz dość przewidywalnej drodze, jaką mają przebyć. I na pewnym poziomie tak jest – Ostatni jednorożec nie zaskakuje fabułą czy niesamowitymi zwrotami akcji. To w gruncie rzeczy w prosta przygoda, w dodatku mniej więcej jedna trzecia powieści ma bardzo wolne tempo. Nie zaskakuje również morał, który można zamknąć w kilku prostych słowach.

Jednocześnie Beagle pisze podobnie do Lewisa czy Tolkiena – pod prostą i ładnie napisaną historią kryje się znaczeniowe drugie dno, dotyczące relacji międzyludzkich, miłości oraz odkrywania tego, kim się naprawdę jest. Do tego sprowadza się los Szmendryka, Molly, Lira czy Jednorogini – dopiero pogodzenie się z tym, kim są, zebranie się na odwagę, by to zaakceptować i przyjąć, pozwala im się zmierzyć z czekającym na każde z nich wyzwaniem. I tak jak początkowo bohaterowie wydają się być raczej prostymi, nakreślonymi kilkoma cechami postaciami, tak w momencie próby okazują się czymś więcej.

Dwa serca, krótka kontynuacja Ostatniego jednorożca dołączona do tego wydania książki, to niejako odtworzenie po latach starcia z potworem z poprzedniczki – tym razem oglądanego z perspektywy małego dziecka i z królem Lirem w roli głównej, co pozwala na jeszcze inne spojrzenie na poznane już postacie i zawiązane między nimi relacje.

To pozycja, jakich trudno szukać obecnie na półkach – nie jest też łatwo nie zrazić się do lektury po kilkunastu początkowych stronach, kiedy książka zapowiada się na prostą dziecięcą opowiastkę. Jednak jeżeli da się jej szansę, to potrafi uwieść lekko zaśniedziałym czarem, nostalgią, prostotą oraz wyrazistością. Nie da się mimo to uciec od wrażenia, że czas tej książki już przeminął, że z ostatnich kilkudziesięciu lat można wyłowić teksty, które realizują to samo, co Ostatni jednorożec, ale lepiej i pełniej (choćby opublikowane kilkanaście lat wcześniej Opowieści z Narnii). Powieść Beagle'a ma swój czar, ale, no właśnie, bardziej jako urocza ramotka i lekko sentymentalna podróż literacka, niż jako tekst, który po tylu latach wciąż będzie mocno oddziaływał na czytelnika.