Ostateczny argument królów

Warto było czekać!

Autor: Piotr 'Clod' Hęćka

Ostateczny argument królów
"Nawet najdłuższa podróż zaczyna się od pierwszego kroku", a polscy fani Joego Abercrombiego właśnie doczekali się końca jednej z oryginalniejszych, ciekawszych i ważniejszych podróży we współczesnym fantasy. Słowa podziękowania należą się MAG-owi, który przejął prawa do trylogii Pierwszego prawa od ISY i wziął na swoje barki odpowiedzialność za wydanie wyczekiwanego z utęsknieniem Ostatecznego argumentu królów.

Zebrana przez Pierwszego z Magów grupa śmiałków wraca z pustymi rękami z podróży na kraniec świata, którą przedsięwzięli w Nim zawisną na szubienicy. Jezal ma po dziurki w nosie niebezpiecznych wypraw i bohaterskich czynów, a szczęście znajduje w alkowie siostry najlepszego przyjaciela. Logen i Ferro odwrócili się od siebie, dlatego Dziewięciopalcy postanawia wrócić na Północ, by tam odnaleźć Wilczarza oraz resztę dawnych druhów i raz na zawsze rozprawić się z Bethodem. W międzyczasie Glokta wije się jak piskorz, próbując sprostać sprzecznym żądaniom potężnych ludzi, oczekujących spłaty zaciągniętych zobowiązań. Bayaz, nie odnalazłszy Nasienia, które miało zapewnić wygraną w walce z Khalulem, musi znaleźć inny sposób, aby stawić czoła majaczącemu na horyzoncie zagrożeniu. Postacie znane z poprzednich tomów zostają uwikłane w grę, której stawka przekracza najśmielsze wyobrażenia, czytelnikowi zaś nie pozostaje nic innego, jak bez reszty wsiąknąć w tę mroczną historię.

O pisarskim kunszcie Brytyjczyka może świadczyć fakt, że lektura Ostatecznego... potrafi zadziwiać i wywoływać emocje, nawet jeśli mniej więcej wiadomo, czego się spodziewać po rozwoju wydarzeń. Zanim zwieńczenie trylogii trafiło na księgarskie półki w naszym kraju, od pewnego czasu znajdowały się na nich trzy samodzielne powieści osadzone w świecie Pierwszego Prawa (Zemsta najlepiej smakuje na zimno, Bohaterowie, Czerwona kraina), które pierwotnie zostały wydane już po tym, jak zamknięta została trylogia rozpoczęta Samym ostrzem. Spróbuję więc uspokoić wszystkich mających jeszcze wątpliwości, czy warto zainwestować w kupno tego tomu, skoro posiadają mgliste wyobrażenie o tym, jak ta cała kabała się zakończy.

Książkę warto przeczytać choćby dla grona nietuzinkowych postaci. Abercrombie w późniejszych powieściach udowodnił, iż posiada talent do tworzenia bardzo charakterystycznych, czasami może nieco przerysowanych, ale zawsze intrygujących bohaterów. W Ostatecznym argumencie królów możemy zaobserwować, jak ów talent rozwinął się na przestrzeni całej trylogii. I tak Superior Glokta wciąż prowadzi nierówną walkę z samym sobą, swoim kalectwem i całym otaczającym światem (szczególnie ze schodami), nieustannie zadając sławetne pytanie "po co to wszystko?". Konkretna odpowiedź nie pada, ale można się jej dopatrywać zarówno w przewrotności sytuacji, jak i w nowym obsadzeniu ról pod koniec książki. To, co dzieje się z postacią Jezala, da się przyrównać do dwóch sinusoid, gdzie jedna reprezentuje rangę, jaką młody szermierz zyskuje w państwie Unii, druga zaś jego prywatne szczęście. Niestety, kiedy pierwsza osiąga szczyt, druga nieuchronnie zmierza ku bezdennej przepaści. Przykład Jezala dobitnie pokazuje, że najwyższe zaszczyty, bogactwo i ogólny podziw nie są warte więcej niż garść kurzu, jeśli trzeba dla nich poświęcić miłość – a czasami nie ma się wyboru, szczególnie jeśli jest się podszytym tchórzem. Logen zaś będzie zmuszony zmierzyć się nie tylko z przeważającymi siłami wroga, ale przede wszystkim z konsekwencjami własnych czynów oraz widmami przeszłości, rzucającymi nowe światło na teraźniejsze wydarzenia. A choć jego wędrówce przyświeca godna poklasku idea stania się lepszą osobą, ostatnia scena powieści – tworząca zgrabną ramę z pierwszym rozdziałem Samego ostrza, w którym poznaliśmy Krwawego-dziewięć – zmusza do zastanowienia, czy człowiek rzeczywiście może zmienić siebie i swoją naturę.

Równie dobrze prezentuje się lord marszałek West, który po zaledwie kilku tygodniach dowodzenia armią Unii nabawia się niestrawności; Wilczarz, coraz częściej zdający sobie pytanie, o co właściwie walczy i czy ta walka ma w ogóle sens; Ferro, która zepchnęła uczucie, jakim obdarzyła Logena, na skraj świadomości, by w pełni skąpać się w żądzy zemsty… Można by tak jeszcze długo wymieniać. Udany powrót zaliczają także postacie drugoplanowe, wywierające nie mniejszy wpływ na lawinę wydarzeń, która nie oszczędza nikogo. Na szczególną uwagę zasługuje szara eminencja świata Pierwszego prawa – Bayaz. Od pierwszej do ostatniej strony krąży w pobliżu postaci, z punktu widzenia których prowadzona jest narracja, i choć przez większość czasu pozostaje w cieniu, szybko staje się jasne, że to właśnie on gra tu pierwsze skrzypce. Autor zabawił się konwencją, całkowicie przekraczając wyobrażenia czytelnika w kwestii samego archetypu postaci w fantasy. Zarówno ich sposoby myślenia, jak i postępowania zmuszają do ponownego rozważenia kilku, wydawałoby się, oczywistych wniosków.

Nawet armia najoryginalniejszych aktorów nie zdałaby się na nic, gdyby przyszło im występować w zwyczajnie nudnym przedstawieniu. Na szczęście tu nie ma miejsca na nudę, bowiem Abercrombie na przeszło ośmiuset stronach zaserwował tak wiele atrakcji i smaczków, iż nie sposób kręcić nosem z niezadowoleniem. Co więcej, w Ostatecznym argumencie... znajdziemy tyle momentów kulminacyjnych, że starczyłoby ich na całą osobną trylogię. Epickie walki, niespodziewane zwroty akcji, (nie)wysublimowane intrygi, nieoczekiwane sojusze, piętrzące się zdrady – wszystko to i jeszcze więcej wprost wylewa się z praktycznie każdej strony powieści. Trudno tu znaleźć rozdział, który chciałoby się ominąć, żeby powrócić do ciekawszych wątków, gdyż wszystkie trzymają równy, wysoki poziom. A już prawdziwym majstersztykiem jest ostatnie dwieście stron, na których rozgrywa się jeden z najbardziej imponujących finałów w literaturze fantasy. Rozmach, z jakim Brytyjczyk wykreował finalną batalię, może przyprawić o zawrót głowy, a to jeszcze nie koniec atrakcji.

Prawdziwa wisienka na torcie to ostatnie sto stron książki, tworzących coś na kształt obszernego epilogu, w którym autor ukazuje losy postaci już po wielkiej bitwie – czegoś podobnego na próżno szukać w większości innych powieści fantasyTrudno mówić w tym wypadku o szczęśliwym zakończeniu, Abercrombie szyderczo wyśmiał nadzieje czytelnika. Możemy tu na przykład zaobserwować, jak jeden zdolny manipulant, stale lawirujący między półprawdą a kłamstwem, jest w stanie pokierować całym narodem wedle swego widzimisię; znajdziemy tu także przestrogę przed ślepą wiarą w historię, która, pisana przez zwycięzców, rzadko kiedy choćby ociera się o prawdę i obiektywizm. Jednakże w całym oceanie cynizmu i czarnego humoru można dostrzec również wysepki nadziei – czasami bowiem wystarczy słowo jednego dobrego człowieka, by wątpiącemu przywrócić wiarę w siebie.

Wszystko to spisane jest charakterystycznym językiem, nie stroniącym od wulgarności i opisów przemocy. Należy w tym miejscu zaznaczyć, iż Ostateczny argument… pod względem literackim prezentuje się wyraźnie lepiej od dwóch poprzednich tomów, za co należy się uznanie tłumaczowi – chapeau bas! Nie pozostaje więc nic innego, jak z wytęsknieniem czekać, aż MAG spełni obietnice i cała trylogia Pierwszego prawa doczeka się zarówno nowej szaty graficznej, jak i nowego tłumaczenia. O epatującym cynizmem, czarnym, a czasami wręcz wisielczym humorem stylu Abercrombiego napisano już tyle, iż trudno w tym względzie nie popaść w banał, toteż zamiast raz jeszcze wałkować ten sam temat, wszystkich tych, których ów aspekt interesuje, szczególnie zachęcam do zapoznania się z którąś z pozostałych recenzji książek pisarza (1, 2, 3, 4, 5).

Ostateczny argument królów to jednocześnie najlepszy tom i godne zwieńczenie trylogii, która przyniosła Abercrombiemu sławę i wyniosła go do rangi takich znakomitości jak George R.R. Martin, Patrick Rothfuss i im podobni. O znaczeniu cyklu dla współczesnej fantasy może świadczyć fakt, że po dziś dzień wywołuje on skrajnie różne reakcje, a samego Abercrombiego zalicza się do jednego z prekursorów nowego, mrocznego fantasy, w którym na próżno szukać wyraźnego podziału na dobro i zło (zainteresowani tematem mogą o tejże dyskusji poczytać na blogu autora1). Cały cykl Pierwszego prawa to obowiązkowa lektura dla fanów nietypowego, łamiącego utarte schematy fantasy, ale coś dla siebie znajdą w nim również osoby poszukujące intrygujących bohaterów o wyraźnie zarysowanych charakterach, uwikłanych w prawdziwie porywającą przygodę.

1 The Value of Grit