» Recenzje » Ostateczny argument królów

Ostateczny argument królów

Ostateczny argument królów
"Nawet najdłuższa podróż zaczyna się od pierwszego kroku", a polscy fani Joego Abercrombiego właśnie doczekali się końca jednej z oryginalniejszych, ciekawszych i ważniejszych podróży we współczesnym fantasy. Słowa podziękowania należą się MAG-owi, który przejął prawa do trylogii Pierwszego prawa od ISY i wziął na swoje barki odpowiedzialność za wydanie wyczekiwanego z utęsknieniem Ostatecznego argumentu królów.

Zebrana przez Pierwszego z Magów grupa śmiałków wraca z pustymi rękami z podróży na kraniec świata, którą przedsięwzięli w Nim zawisną na szubienicy. Jezal ma po dziurki w nosie niebezpiecznych wypraw i bohaterskich czynów, a szczęście znajduje w alkowie siostry najlepszego przyjaciela. Logen i Ferro odwrócili się od siebie, dlatego Dziewięciopalcy postanawia wrócić na Północ, by tam odnaleźć Wilczarza oraz resztę dawnych druhów i raz na zawsze rozprawić się z Bethodem. W międzyczasie Glokta wije się jak piskorz, próbując sprostać sprzecznym żądaniom potężnych ludzi, oczekujących spłaty zaciągniętych zobowiązań. Bayaz, nie odnalazłszy Nasienia, które miało zapewnić wygraną w walce z Khalulem, musi znaleźć inny sposób, aby stawić czoła majaczącemu na horyzoncie zagrożeniu. Postacie znane z poprzednich tomów zostają uwikłane w grę, której stawka przekracza najśmielsze wyobrażenia, czytelnikowi zaś nie pozostaje nic innego, jak bez reszty wsiąknąć w tę mroczną historię.

O pisarskim kunszcie Brytyjczyka może świadczyć fakt, że lektura Ostatecznego... potrafi zadziwiać i wywoływać emocje, nawet jeśli mniej więcej wiadomo, czego się spodziewać po rozwoju wydarzeń. Zanim zwieńczenie trylogii trafiło na księgarskie półki w naszym kraju, od pewnego czasu znajdowały się na nich trzy samodzielne powieści osadzone w świecie Pierwszego Prawa (Zemsta najlepiej smakuje na zimno, Bohaterowie, Czerwona kraina), które pierwotnie zostały wydane już po tym, jak zamknięta została trylogia rozpoczęta Samym ostrzem. Spróbuję więc uspokoić wszystkich mających jeszcze wątpliwości, czy warto zainwestować w kupno tego tomu, skoro posiadają mgliste wyobrażenie o tym, jak ta cała kabała się zakończy.

Książkę warto przeczytać choćby dla grona nietuzinkowych postaci. Abercrombie w późniejszych powieściach udowodnił, iż posiada talent do tworzenia bardzo charakterystycznych, czasami może nieco przerysowanych, ale zawsze intrygujących bohaterów. W Ostatecznym argumencie królów możemy zaobserwować, jak ów talent rozwinął się na przestrzeni całej trylogii. I tak Superior Glokta wciąż prowadzi nierówną walkę z samym sobą, swoim kalectwem i całym otaczającym światem (szczególnie ze schodami), nieustannie zadając sławetne pytanie "po co to wszystko?". Konkretna odpowiedź nie pada, ale można się jej dopatrywać zarówno w przewrotności sytuacji, jak i w nowym obsadzeniu ról pod koniec książki. To, co dzieje się z postacią Jezala, da się przyrównać do dwóch sinusoid, gdzie jedna reprezentuje rangę, jaką młody szermierz zyskuje w państwie Unii, druga zaś jego prywatne szczęście. Niestety, kiedy pierwsza osiąga szczyt, druga nieuchronnie zmierza ku bezdennej przepaści. Przykład Jezala dobitnie pokazuje, że najwyższe zaszczyty, bogactwo i ogólny podziw nie są warte więcej niż garść kurzu, jeśli trzeba dla nich poświęcić miłość – a czasami nie ma się wyboru, szczególnie jeśli jest się podszytym tchórzem. Logen zaś będzie zmuszony zmierzyć się nie tylko z przeważającymi siłami wroga, ale przede wszystkim z konsekwencjami własnych czynów oraz widmami przeszłości, rzucającymi nowe światło na teraźniejsze wydarzenia. A choć jego wędrówce przyświeca godna poklasku idea stania się lepszą osobą, ostatnia scena powieści – tworząca zgrabną ramę z pierwszym rozdziałem Samego ostrza, w którym poznaliśmy Krwawego-dziewięć – zmusza do zastanowienia, czy człowiek rzeczywiście może zmienić siebie i swoją naturę.

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Równie dobrze prezentuje się lord marszałek West, który po zaledwie kilku tygodniach dowodzenia armią Unii nabawia się niestrawności; Wilczarz, coraz częściej zdający sobie pytanie, o co właściwie walczy i czy ta walka ma w ogóle sens; Ferro, która zepchnęła uczucie, jakim obdarzyła Logena, na skraj świadomości, by w pełni skąpać się w żądzy zemsty… Można by tak jeszcze długo wymieniać. Udany powrót zaliczają także postacie drugoplanowe, wywierające nie mniejszy wpływ na lawinę wydarzeń, która nie oszczędza nikogo. Na szczególną uwagę zasługuje szara eminencja świata Pierwszego prawa – Bayaz. Od pierwszej do ostatniej strony krąży w pobliżu postaci, z punktu widzenia których prowadzona jest narracja, i choć przez większość czasu pozostaje w cieniu, szybko staje się jasne, że to właśnie on gra tu pierwsze skrzypce. Autor zabawił się konwencją, całkowicie przekraczając wyobrażenia czytelnika w kwestii samego archetypu postaci w fantasy. Zarówno ich sposoby myślenia, jak i postępowania zmuszają do ponownego rozważenia kilku, wydawałoby się, oczywistych wniosków.

Nawet armia najoryginalniejszych aktorów nie zdałaby się na nic, gdyby przyszło im występować w zwyczajnie nudnym przedstawieniu. Na szczęście tu nie ma miejsca na nudę, bowiem Abercrombie na przeszło ośmiuset stronach zaserwował tak wiele atrakcji i smaczków, iż nie sposób kręcić nosem z niezadowoleniem. Co więcej, w Ostatecznym argumencie... znajdziemy tyle momentów kulminacyjnych, że starczyłoby ich na całą osobną trylogię. Epickie walki, niespodziewane zwroty akcji, (nie)wysublimowane intrygi, nieoczekiwane sojusze, piętrzące się zdrady – wszystko to i jeszcze więcej wprost wylewa się z praktycznie każdej strony powieści. Trudno tu znaleźć rozdział, który chciałoby się ominąć, żeby powrócić do ciekawszych wątków, gdyż wszystkie trzymają równy, wysoki poziom. A już prawdziwym majstersztykiem jest ostatnie dwieście stron, na których rozgrywa się jeden z najbardziej imponujących finałów w literaturze fantasy. Rozmach, z jakim Brytyjczyk wykreował finalną batalię, może przyprawić o zawrót głowy, a to jeszcze nie koniec atrakcji.

Prawdziwa wisienka na torcie to ostatnie sto stron książki, tworzących coś na kształt obszernego epilogu, w którym autor ukazuje losy postaci już po wielkiej bitwie – czegoś podobnego na próżno szukać w większości innych powieści fantasyTrudno mówić w tym wypadku o szczęśliwym zakończeniu, Abercrombie szyderczo wyśmiał nadzieje czytelnika. Możemy tu na przykład zaobserwować, jak jeden zdolny manipulant, stale lawirujący między półprawdą a kłamstwem, jest w stanie pokierować całym narodem wedle swego widzimisię; znajdziemy tu także przestrogę przed ślepą wiarą w historię, która, pisana przez zwycięzców, rzadko kiedy choćby ociera się o prawdę i obiektywizm. Jednakże w całym oceanie cynizmu i czarnego humoru można dostrzec również wysepki nadziei – czasami bowiem wystarczy słowo jednego dobrego człowieka, by wątpiącemu przywrócić wiarę w siebie.

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Wszystko to spisane jest charakterystycznym językiem, nie stroniącym od wulgarności i opisów przemocy. Należy w tym miejscu zaznaczyć, iż Ostateczny argument… pod względem literackim prezentuje się wyraźnie lepiej od dwóch poprzednich tomów, za co należy się uznanie tłumaczowi – chapeau bas! Nie pozostaje więc nic innego, jak z wytęsknieniem czekać, aż MAG spełni obietnice i cała trylogia Pierwszego prawa doczeka się zarówno nowej szaty graficznej, jak i nowego tłumaczenia. O epatującym cynizmem, czarnym, a czasami wręcz wisielczym humorem stylu Abercrombiego napisano już tyle, iż trudno w tym względzie nie popaść w banał, toteż zamiast raz jeszcze wałkować ten sam temat, wszystkich tych, których ów aspekt interesuje, szczególnie zachęcam do zapoznania się z którąś z pozostałych recenzji książek pisarza (1, 2, 3, 4, 5).

Ostateczny argument królów to jednocześnie najlepszy tom i godne zwieńczenie trylogii, która przyniosła Abercrombiemu sławę i wyniosła go do rangi takich znakomitości jak George R.R. Martin, Patrick Rothfuss i im podobni. O znaczeniu cyklu dla współczesnej fantasy może świadczyć fakt, że po dziś dzień wywołuje on skrajnie różne reakcje, a samego Abercrombiego zalicza się do jednego z prekursorów nowego, mrocznego fantasy, w którym na próżno szukać wyraźnego podziału na dobro i zło (zainteresowani tematem mogą o tejże dyskusji poczytać na blogu autora1). Cały cykl Pierwszego prawa to obowiązkowa lektura dla fanów nietypowego, łamiącego utarte schematy fantasy, ale coś dla siebie znajdą w nim również osoby poszukujące intrygujących bohaterów o wyraźnie zarysowanych charakterach, uwikłanych w prawdziwie porywającą przygodę.

1 The Value of Grit

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę
9.5
Ocena recenzenta
8.6
Ocena użytkowników
Średnia z 10 głosów
-
Twoja ocena
Tytuł: Ostateczny argument królów (Last Argument Of Kings)
Cykl: Pierwsze prawo
Tom: 3
Autor: Joe Abercrombie
Tłumaczenie: Wojciech Szypuła
Wydawca: MAG
Data wydania: 10 maja 2013
Liczba stron: 840
Oprawa: miękka
Format: 135x205mm
ISBN-13: 978-83-7480-296-3
Cena: 49 zł



Czytaj również

Komentarze


Asthariel
   
Ocena:
0
Jedna z najlepszych powieści fantasy ostatnich lat.
05-08-2013 23:25
Clod
   
Ocena:
0
Zastanawiam się, czy to jak dotąd jego najlepsza powieść... Patrząc z perspektywy czasu dochodzę do wniosku, że Bohaterowie również zasłużyli na 9.5 i nie mam pojęcia, czemu wystawiłem im tylko 9. Zemsta... była niezła, choć z całą pewnością odstaje od tej dwójki, Czerwona kraina to zupełnie inna bajka (powoli dłubię nad własną recenzją, w której zwracam uwagę na zupełnie inne aspekty niż zrobiła to Vanth, ale jeszcze troszkę to zajmie...), a dwa pierwsze tomy Pierwszego prawa, choć bardzo dobre, również nie wspięły się na tak wysoki poziom. Choć akurat na to wpływ mogło mieć tłumaczenie.
06-08-2013 08:58
Melanto
   
Ocena:
0
Leży w plecaku i czeka na czwartkową podróż. Mam nadzieję, że w moim prywatnym rankingu dorówna Bohaterom.
06-08-2013 09:34
Clod
    @Melanto
Ocena:
0
Wydaje mi się, że istnieje na to realna szansa :) Rozpoczynając przygodę z Ostatecznym argumentem...,  a nawet gdzieś tak do połowy książki, uważałem ją za przyjemną, dobrze przemyślaną lekturę, ale druga część powieści, a konkretniej ostatnie 300 stron wgniata w fotel! Także życzę udanej podróży, umilonej pasjonującą lekturą :)
06-08-2013 10:58
Repek
   
Ocena:
0
Na ile można to czytać bez znajomości poprzednich części? Przykładowo - Krainę czy Bohaterów bez problem imo się dało. Tu jest tak samo?

Pozdr.
06-08-2013 17:14
Asthariel
   
Ocena:
0
Nie da się w ogóle. To trzeci tom cyklu, to tak, jakbyś czytał trzeci tom LoTRa, lub trzeci tom Wiedźmina. 
06-08-2013 17:32
Repek
   
Ocena:
0
Chrumpf. :) Ale to mówi fanboj. :)

Jak czytam większość Abercrombiego to jest pisane tak, żeby wszystko czytelnikowi przypomnieć na pierwszych 10 stronach. Tu tak nie ma? :)
06-08-2013 18:12
Asthariel
   
Ocena:
0
Mówiąc inaczej - możesz czytać bez znajomości wcześniejszych 2 tomów, ale czemu miałbyś to robić, skoro utracisz w ten sposób 75 % przyjemności z lektury? Trylogia opiera się na rozwoju bohaterów, a ty tego rozwoju nie ujrzysz, skoro dopiero poznasz głównych bohaterów. 
06-08-2013 18:14
Repek
   
Ocena:
0
Ok, to jest argument. :) Po prostu w wymienionych powieściach nie widziałem w tym problemu [chyba że tam były to bardziej niezależne historie?].

Pozdro
06-08-2013 18:15
Asthariel
   
Ocena:
+3
Dokładnie, to były niezależne historie (Bohaterowie maja niewiele wspólnego z Zemstą i Czerwoną Krainą), ale trylogia to trylogia, i występują wspólne wątki. 
06-08-2013 18:29
Clod
    @Scobin
Ocena:
0
Staszku, wybacz, że tak bezczelnie wywołuję Cię do tablicy, ale chętnie poznałbym Twoje zdanie na temat tejże książki :P Jestem ciekaw, czemu dałeś jej tylko 7.0 - mam nadzieję, że nie poczujesz się urażony moją wścibskością :P
06-08-2013 20:26
Siman
   
Ocena:
0
samego Abercrombiego zalicza się do jednego z prekursorów nowego, mrocznego fantasy

Przepraszam, ale to tak wierutna bzdura, że nie mogę nie zareagować. Prekursor? Nowe fantasy? Nowe gdzie? Nowe w jaki sposób? Mroczna i odrzucająca podział na dobro była już choćby seria o Czarnej Kompanii Glena Cooka, której pierwszy tom ukazał się trzydzieści lat temu. A to tylko ze znanych mi dzieł, Zegarmistrz pewnie podał by jeszcze z tuzin wcześniejszych prekursorów takiego pisania.
06-08-2013 20:48
lemon
   
Ocena:
+1
Nowe dla młodszych i troszkę mniej oczytanych. ;)
06-08-2013 21:33
Clod
    @Siman
Ocena:
+1
Rozumiem Twoje oburzenie i śpieszę z wyjaśnieniami!
Możliwe, że moje sformułowanie nie w pełni oddaje lub niedokładnie oddaje to, co właściwie miałem na myśli. Możliwe, że wiąże się z tym pominięcie jakże istotnego w tym wypadku akapitu o stylu autora, który potraktowałem jako determinant, ale dość biadolenia.
W pełni zgodzę się, że już Cook, a zapewne i inni przed nim, zaprezentował mroczne fantasy, w którym podział na dobro i zło przestał być oczywistą oczywistością. Jednakże, i w tym momencie odwołuję się do dyskusji, do której linkowałem (warto poczytać tekst nie tylko Abera, ale i wszystkie w nim podpięte, aby dokładnie rozeznać się w sytuacji) Abercrombie poszedł o wiele dalej, jeśli chodzi o szeroko pojętą "mroczność". Przede wszystkim chodzi tu o styl, który ocieka od potoczności i wulgarności, czego u Cooka (czytałem pierwsze trzy tomy Kronik Czarnej Kompanii), jeśli mnie pamięć nie myli, na próżno szukać. Podobnie z wręcz naturalistycznymi opisami, których u Abercrombiego pełno (podczas walk kończyny fruwają w powietrzu, a jucha leje się strumieniami) Nawet seks został tu przedstawiony bardzo dosłownie - zbliżenia u Brytyjczyka w niczym nie przypominają romantycznych marzeń Konowała.
A teraz właściwie sprostowanie. Oczywiście, Abercrombie nie "wynalazł" mrocznego fantasy, ale jest jednym z pierwszych autorów, którzy przesunęli granicę mroku, brudu i wulgarności. W jednym z tekstów, do których Aber linkuje w swoim wpisie blogowym, pewien publicysta tworzy swego rodzaju drzewo genealogiczne. U samego dołu wymienia właśnie Cooka i Martina, zaś drugą generację, tę, która poszła jeszcze dalej, reprezentuje m.in. Abercrombie. Ja zaś potraktowałem go jako jednego z prekursorów tego brudniejszego, wulgarniejszego nurtu (np. w trzeciej generacji wymieniono Marka Lawrence'a, z tym, że on i jemu podobni mieli posunąć się już "za daleko", ale w tej kwestii nie zabiorę głosu, gdyż jeszcze nie miałem okazji przeczytać Księcia cierni).
To chyba na tyle, mam nadzieję, że teraz już wszystko jest jasne. Gdybym mógł, spróbowałbym zmienić, dookreślić to feralne sformułowanie, ale niestety już nie mogę tego zrobić samodzielnie. Więc jeśli wyjaśnienie wystarczy, nie będę marudził moderatorom :)
06-08-2013 21:35
Scobin
   
Ocena:
0
@Clod

Dałem 7, bo to dobra książka. :-) Moim zdaniem nieco słabsza od "Gry o tron" i "Nawałnicy mieczy", które w moim rankingu mają odpowiednio 7+ i 8. Wyższe oceny, 8+/9, to już u mnie skala "Hyperiona" oraz "Innych pieśni". 10 dostali na razie "Bracia Karamazow". ;-)

Po namyśle dodam jednak jeszcze pół punktu, choćby dlatego, że "Bohaterom" też dałem siódemkę, a "Ostatni argument..." jest dla mnie lepszy.

Ogólnie mam wspólną skalę dla wszystkich książek (poza klasyką, której z reguły nie oceniam) i najwyżej są na niej zwykle te teksty, które w jakiś trwały sposób na mnie wpłynęły. Abercrombie tego nie zrobił, do niczego ważnego mnie nie zainspirował. I chyba nie próbował. :-) Jeśli chcesz, mogę też spróbować wymienić konkretnych parę wad i zalet, które zapamiętałem z lektury (ale to było rok temu, więc lista nie będzie długa).

[Jeżeli ktoś to czytał na bieżąco, to przepraszam za parę edycji w trakcie].
06-08-2013 23:16
Siman
    @Clod
Ocena:
+3
Ale jeśli nowością u Abercrombiego ma być seks i brud to nadal jest to bzdura, bo Sapkowski wprowadził je wcześniej nawet niż Martin (Gra o Tron wyszła w '96, pierwszy tom sagi bodaj w '94, a wcześniej były jeszcze opowiadania). U ASa mamy brutalność, "dorośle" przedstawione seks (z lesbijskim włącznie), szarość moralną, niesprawiedliwość społeczną, rasizm oraz wojnę jako twór paskudny, chaotyczny i mielący jednostki.

Oczywiście Anglosasi uważają się za pępek świata i nie zwracają uwagi na nic, co nie zostało napisane w języku Szekspira. Tłumaczenia zagranicznej prozy też najwyraźniej mają w poważaniu, bo przecież Sapek jest dostępny na ichnim rynku od paru lat, z nagrodą Gemmela na koncie, a nikt nie zauważył jego istniania w żadnym tekście dyskusji, którą zlinkowałeś. To dosyć smutne, bo bardzo możliwe, że ktoś za pół wieku napisze historię fantasy i Ambrecrombie dostanie tam honorowe miejsce, a o Sapkowskim nikt nie będzie pamiętał.

Z drugiej strony, nawet gdyby Abercrombie był pierwszy, to nadal nie robiłoby to na mnie większego wrażenia. Swobodnie opisany seks byłby wydarzeniem w latach seksualnej rewolucji albo jeszcze w czasach punkowego szaleństwa. Szarość moralną do kryminału wprowadzał już Chandler. Jeśli w fantasy to jest jakaś nowość, o której się z takim podnieceniem dyskutuje, to stawia w bardzo kiepskim świetle cały gatunek. Nawet komiks amerykański, obłożony szeregiem "moralnych zakazów" przez wiele lat, przeszedł ten etap w latach 80-tych. Tu nie ma czego doceniać, tu trzeba załamywać ręce, że dopiero teraz to się dzieje.
07-08-2013 03:19
Aktegev
   
Ocena:
0
Podobnie z wręcz naturalistycznymi opisami, których u Abercrombiego pełno (podczas walk kończyny fruwają w powietrzu, a jucha leje się strumieniami)

O ile mnie pamięć nie myli, to w Wiedźminie głowy leciały w powietrze, ciągnąc za sobą warkocz krwi, a ile to było lat temu? ;)
Rozumiem, że Anglosasi w swoich zestawieniach umieszczają swoje książki, ale jednak od recenzenta oczekiwałabym ciut szerszego oglądu :)
Co do samej książki, nie wiem, czy przeczytam. Pierwszy tom zawiódł nadzieje. Może to kwestia tłumaczenia, ale "Samo Ostrze" to dla mnie nihil novi w fantasy. Chwilę po tym odświeżyłam sobie "Grombelardzką legendę" Kresa i odniosłam wrażenie, że tam jakoś tego brudu więcej niż w otwarciu cyklu Abercrombiego.
07-08-2013 08:02
Clod
   
Ocena:
+1
@Scobin
Z chęcią przeczytam nawet krótkie zestawienie słabszych i mocnych stron :)

@Siman
Jeszcze raz podkreślam, że chodzi przede wszystkim o styl, jakim owe naturalistyczne sceny, jakim cała opowieść została spisana. Bo o ile Sapkowski, Martin, Cook (z Kresa przeczytałem tylko pierwsze 3 strony Północnej granicy, więc trudno mi się wypowiedzieć) posługiwali się stylem, nazwijmy go w ten sposób, wysokim, to Abercrombie nie tylko w dialogach, ale i w całej narracji ucieka się do niewybrednych sformułowań. Niektórym takie rozwiązanie przypadanie do gustu, innych odrzuci, ale trudno koło niego przejść całkowicie obojętnie. Zapewne ktoś przed nim próbował takich rozwiązań, ale najwyraźniej nie trafił z nimi do szerszej publiki. Sam wymieniasz Sapkowskiego, który rzeczywiście podejmował podobne tematy (chociaż jeśli spróbować określić skalę "brudu" dla obu autorów, to saga Wiedźmińska dostałaby ode mnie pewnie 5 albo 6, zaś powieści Abercrombiego najpewniej 9 - różnice są dość znaczne) nie zyskał sobie na świecie tak wielkiej popularności. Słusznie czy niesłusznie to już nie mnie oceniać.
Ale nawet jeśli uwzględnić Sapkowskiego w zaproponowanym wcześniej "drzewie genealogicznym" to znalazłby się na tym samym pułapie co Cook i Martin, którzy również zajmowali się podobnymi tematami w prawie tym samym czasie, ale, podkreślam raz jeszcze, wyróżnikiem w tym zestawieniu jest styl oraz natężenie "brudu" w powieściach, a nie samo występowanie tego ostatniego.
A teraz moje pytanie do Ciebie: czytałeś cokolwiek Abercrombiego?

@Aktegev
O ile mnie pamięć nie myli, to w Wiedźminie głowy leciały w powietrze, ciągnąc za sobą warkocz krwi, a ile to było lat temu? ;)

Z tym, że w Wiedźminie na tym się kończyło, a u Abercrombiego to zwykle dopiero początek ;)
Rozumiem, że Anglosasi w swoich zestawieniach umieszczają swoje książki, ale jednak od recenzenta oczekiwałabym ciut szerszego oglądu :)

Recenzent korzy pokornie głowę, ale jest tylko młodym człowiekiem, który przygodę z lekturą fantasy zaczął dość późno i wciąż ma zaległości. Staram się je nadrabiać, ale życie prywatne, praca, itd., utrudniają pochłanianie piętrzącego się stosu książek (będzie ich już tam chyba z 60...), więc i niwelowanie braków, które dałyby szerszy ogląd, wciąż jest w toku ;)
Co do samej książki, nie wiem, czy przeczytam. Pierwszy tom zawiódł nadzieje. Może to kwestia tłumaczenia, ale "Samo Ostrze" to dla mnie nihil novi w fantasy.

Widzę, że w Twoim wypadku nie muszę zadawać pytania, które postawiłem Simanowi, więc zadam inne. Jak to jest, że po recenzencie oczekuje się "szerszego oglądu", ale od siebie nie wymaga się znajomości omawianych książek? Samo ostrze to w tym przypadku troszkę za mało. Wszak teoria teorią, prekursorstwo swoją drogą, ale świeżość, którą podkreślam w recenzji oraz łamanie konwencji tyczą się przecież ostatniego tomu trylogii, ba jego końcówki. Wydaje mi się więc, że nie wypada najpierw samemu przeczytać chociażby trylogię, nie wspominając o trzech kolejnych powieściach (z których to chyba Zemsta... jest tą "najbrudniejszą"), by móc oddać rzetelny głos w tejże kwestii :)
07-08-2013 10:09
Melanto
   
Ocena:
0
A mnie się pisarstwo Abercrombiego własnie z Kresem kojarzy - i właśnie dlatego tak bardzo mi się Bohaterowie podobali, tam jest najwięcej tego, co urzekło mnie u polskiego pisarza, złapało i nie puszcza do dziś. Mam też pewne skojarzenia z twórczością R.S Bakkera i cokolwiek z Tomaszem Pacyńskim. Nie dostrzegłam u twórcy recenzowanej książki jakiejś szczególnej innowacyjności, natomiast to, co już znałam dostałam w bardzo przyzwoitej odsłonie ( mówię tu o całości znanej mi twórczości Abercrombiego, z recenzowaną zapoznam się jutro). 
Kres jest o wiele bardziej "brudny" niż Abercrombie, pod każdym względem. 
 
07-08-2013 10:37
Siman
    @Clod
Ocena:
+1
Tak, czytałem Bohaterów i pierwsze 50 stron Zemsty... W zgodnej opinii wielu fanów autora, których się o to pytałem, Bohaterowie to jego najlepsza albo jedna z dwóch najlepszych powieści, więc uważam, że mam na sprawię jakiśtam ogląd. Zamierzam sięgnąć po trylogię w każdym razie, ale poczekam z tych do nowych tłumaczeń Maga, bo niezbyt ufam ISie.

Styl Abercrombiego, tak samo jak styl Martina, to styl solidnie napisanego czytadła. Porównując do dowolnej literatury mainsteamowej ci panowie piszą "przezroczyście", nie mają prawie żadnych cech charakterystycznych. Sorry, ale McCarthy to to nie jest. Cook to trochę inna para kaloszy, nadal nie jakaś nadzwyczajna klasa, ale widać u niego pewien charakterystyczny lapidarny sposób narracji, który odróżnia go od wielu pisarzy fantasy. Jest to w każdym razie coś, co warto poddać analizie. Tak czy inaczej, Sapkowski stylem przebija ich wszystkich w przedbiegach i nie wynika to wcale z moich patriotycznych skrzywień, po prostu chłodnym okiem oceniając, tylko Sapek i ew. Cook mogą pochwalić się językiem, nad którym w ogóle warto się pochylać.

Rzeczywiście, Abercrombie ma pewną tendencję do kolokwializmów i skupiania się na brudnym czy wulgarnym detalu. Ot i tyle, fajnie, że nie jest zupełnie nijaki, co przydarza się wielu autorom fantasy. Rzecz w tym, że nie wyróżnia się tu w ogóle na tle polskiej literatury fantastycznej, która powstaje właśnie pod przemożnym wpływem Sapka (przykładem może być choćby Grzędowicz czy Kres).

Co do braku znaczenia ASa "na świecie". Jeśli "świat" definiujesz anglocentrycznie, tak jak to robią autorzy tej dyskusji, to oczywiście masz rację. Tak się jednak składa, że AS jest jednym z najpopluraniejszych autorów fantasy w słowiańskiej części Europy (poza Polską w byłych krajach Związku Radzieckiego, Czachach, Słowacji), oprócz tego w Hiszpanii i w Niemczech (w tym ostatnim bardziej za sprawą trylogii husyckiej). W Rosji Sapek jest klasykiem, Abercrombie - kolejną franczyzą zza morza. W Wielkiej Brytanii - odwrotnie. Więc mówiąc "na świecie" to zależy, o jakim świecie mówisz. Obu autorów znajdziesz na półkach księgarni tak odległych rejonów globu jak Brazylia czy Tajwan i nie mam żadnej wiedzy, czy książki Brytyjczyka schodzą tam jak ciepłe bułeczki, a te Polaka kurzą się w magazynie, czy może jest odwrotnie. Tak czy inaczej faktem jest, że Sapkowski jest obecny na wszystkich wymienionych rynkach (poza UK i USA) dłużej niż Abercrombie. Często o ponad dekadę.
07-08-2013 14:32

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.